Kobieta była pełna
pasji. Nie miała jeszcze czterdziestu lat, choć pierwsze siwe włosy srebrzyły
jej fryzurę. Grzała dłonie trzymając pomiędzy nimi kubek gorącego mleka z
cynamonem i goździkiem. Ja niemrawo dłubałem w carpaccio. Bez apetytu. Odebrała
mi go w paru pierwszych zdaniach i wzrokiem, w którym więcej było cierpienia,
niż mogłem sobie wyobrazić.
- Co ty możesz o tym wiedzieć? Przyjeżdżaliście na
najbliższą farmę w ramach nagrody, żeby uwolnić młode ciała od presji
prokreacyjnej i już. Gdybyś został… Na dowolnej… Wtedy mógłbyś mówić. A teraz,
to milcz i słuchaj. Jestem w ciąży. To dziecko będzie pierwszym, które zobaczę
żywym. I modlę się, żeby urodziło się chłopcem, bo nie wiem, czy znajdę w sobie
siłę do życia, jeśli będzie dziewczynką. Modlę się, choć nie znam życia
chłopców. Za to doskonale znam życie dziewcząt. Tych, które nie należą do
elity. Znam też życie tych, które należą do każdego gorszego sortu.
Popatrzyłem na nią z
wyrzutem. Biedna – nie miała pojęcia o doli nastolatków wcielonych do armii
ochraniającej plantacje i produkującej żywność roślinną. Dwadzieścia lat
służby, gdzie każdy dzień był niemal takim samym. Państwo wymagało pełnej
wysługi lat, zanim można było przejść na emeryturę. Dwadzieścia lat w zapadłej
dziurze na uprawie roślin, w stadzie samców w podobnym wieku. Wieczny dyżur i
tylko rzadkie wizyty na farmach zgodnie z harmonogramem. Każdy mógł się
zobaczyć z kobietą raz na kwartał, a za szczególną aktywność zawodową nawet raz
na miesiąc. Pół dniówki odmiennej od pozostałej, wykorzystywanej pospiesznie,
do zachłyśnięcia się własnymi emocjami, które kipiały i nie pozwalały na jedną
chwilę zwolnić.
- Gdybyś został… - kontynuowała – wiedziałbyś, co się
dzieje po waszym wyjeździe. Mnie zabrali z domu nim zdążyłam zjeść tort urodzinowy,
na którym powoli stygło szesnaście świeczek. Zabrali mnie na farmę bez prawa do
protestu. Bez szansy na zmianę decyzji. Dostałam przydział na pełne dwadzieścia
lat produkcji żywności. Zostałam przepuszczona przez medyczne tryby i
zakwaterowana zanim obeschły mi łzy po rozstaniu z rodzicami. A potem
przyjechali chłopcy na farmę… Wiedziałam, że jeśli chcę żyć muszę zajść w ciążę
nie później niż w pojedyncze tygodnie. Państwo nie utrzymuje darmozjadów.
Miałam być płodna. I byłam… Ten pierwszy, pamiętam go jeszcze – miał niewiele
więcej niż ja i tulił się we mnie myśląc, że będę mu matką, a ja miałam zostać
matką za jego przyczyną. Tak strasznie się bałam, bo w przeciągu miesiąca część
kobiet zniknęła z farmy bezpowrotnie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam…
Zaintrygowała mnie
opowieścią i gmerałem widelcem z rzadka tylko podnosząc przezroczysty płatek
delikatnego mięsa do ust.
- Kiedy nie było męskich wizyt pracowałam sortując i
pakując mięso. Na tacki, w próżniowe opakowania, hurtowe porcje do mrożenia
luzem i świeżo mielone na bieżący użytek. Pakowałam, nie wiedząc dokąd trafi.
Nie wiedząc skąd pochodzi. Pod nieustającym nadzorem i kontrolą medyczną. Kiedy
ciąża była już zaawansowana i praca wiązała się z ryzykiem zostałam odizolowana
od załogi na czas porodu i połogu. Dziecko… zabrali mi zanim je w ogóle
zobaczyłam. Łudziłam się, że oddadzą, że to tylko badania kontrolne, ale nie…
Nie oddali. Nigdy i nikomu nie oddawali. Pytałam, to kazali mi milczeć. I
pokarm ściągać trzy razy na dobę. Pokarm też zabierali nic mi nie mówiąc.
Milczałem, bo nie
bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć. Wolałem zaczekać aż dokończy opowieść.
- Potem była kolejna ciąża i następna. Pełne
dwadzieścia lat. Po każdej ciąży miałam sześć tygodni na regenerację, nim
pierwszy mężczyzna pojawiał się w progu z uśmiechem pożądania. Jak w zegarku
pojawiał się i pojawiali się kolejni, aż ciąża nie stała się pewnikiem. Wtedy
pracowałam na taśmie, przy rozbiorze i porcjowaniu… Filetowaniu, jak mawiały
bardziej doświadczone współpracowniczki. Prawie połowa kobiet pracowała z
wiszącymi z piersi laktatorami, żeby nie uronić pokarmu. Dopiero po trzeciej
chyba ciąży zobaczyłam…
Rozpłakała się i łzy płynęły
jej nieprzerwanym strumieniem. Zupełnie, jakby kurek odkręciła. Łzy dwiema strużkami
spływały ku brodzie i kapały wprost do kubka ze stygnącym mlekiem. Poczułem się
dość nieswojo, bo nie potrafiłem radzić sobie z emocjami kobiet… Przecież nie
znałem ich wcale. Poza krótkimi wizytami na farmie widywałem wyłącznie
mężczyzn.
- Dopiero po trzeciej ciąży chlipała zanosząc się
szlochem – zobaczyłam. Postawili mnie bliżej początku taśmy. Zobaczyłam żebra i
malutkie serduszka, nóżki… rączki malutkich dzieci i poćwiartowane ciała
dorosłych. Kobiet, które nie umiały rodzić i mężczyzn, którzy trafili na taśmę
z nieznanych przyczyn. Miałam rozbierać mięso i oddzielać je od kości, a
przecież te kości… Boże… niemowlęce… delikatniutkie takie… Mało się nie
przewróciłam, kiedy jedna z bardziej doświadczonych kobiet dała mi w twarz z
otwartej ręki. Żebym się nie wygłupiała, bo jak zacznę histeryzować, to trafię
na taśmę tak, jak te ciała, które się przede mną przewijały. Straciłam spokój
na kilka lat. Patrzyłam każdego dnia na te drobne ciałka i myślałam, czy moje
dzieci też dotknęłam nożem, czy patroszyłam własne niemowlę…
Carpaccio zaczęło mnie
drapać w gardło i z mówieniem miałem coraz większy kłopot, a ona szlochała
cicho.
- Dwadzieścia lat… Nie liczyłam, ale jedno dziecko
rocznie… Może je tuczyli, zanim na taśmę trafiło, może takie prosto z porodu
szło pod nóż… Nie wiem… Naprawdę nie wiem… Straciłam rozum i czucie. Byłam
maszynką do produkcji i obróbki mięsa. Z taśmy znikały te mniej odporne, te
niepłodne, zbyt leniwe… We mnie zgasło czucie całkiem. Nawet, kiedy pod nóż
trafiła ta, która stała obok mnie przez dwa lata… Filetowałam… Pakowałam i
porcjowałam. Mleko zdawałam nim wystygło. Miałam szczęście. Przetrwałam całe
dwadzieścia lat.
Podniosła kubek do ust
i zrobiła drobny łyk patrząc na mnie przez łzy.
- Wiesz skąd pochodzi mleko? Skąd biorą się sery,
tłuszcze? Może z moich piersi. Może własne mleko piję i nie wiem. A ty… może
właśnie zjadasz swojego synka… - odsunąłem talerz, ale przytrzymała mi dłoń – Jedz,
na zdrowie, nie wolno marnować żywności. Zbyt wiele kosztuje. Jedz proszę…
Równie dobrze mogłaby
mi kazać jeść kamienie, ale faktycznie – przez całe dorosłe życie nie dostrzegłem
żadnego zwierzęcia. Żadnej obory, chlewu – nic. O dziko żyjących zwierzętach,
to tylko słyszałem, że ponoć gdzieś na peryferiach świata może się uchowały
pojedyncze egzemplarze przeznaczone na odstrzał dla prominentnych obywateli. A
przecież dania mięsne przysługiwały mi zarówno podczas służby na plantacji, jak
i obecnie na emeryturze… Jadłem je całe życie i nie powiem, że bez smaku.
Żarłem zachłannie, bo mięso było rarytasem, który nie trafiał się co dzień.
Dziś pozwoliłem sobie na rozpustę, bo chciałem zaimponować kobiecie, która ma
zostać matką mojego dziecka… Zużyłem deputat na cały najbliższy tydzień, a
teraz boję się do ust podnieść. Kobieta pogłaskała mnie po policzku i zgrabnie
zwinęła plasterek w rulonik.
- Jedz. Musisz mieć siłę. A potem… Pójdziemy się
pomodlić, żeby urodził się nam syn. Zdrowy. Bo zdrowemu pozwolą zostać przy nas
szesnaście lat. Ani dnia dłużej. Ale szesnaście lat będziemy mogli się cieszyć,
że jest nasz, zanim państwo nam go zabierze. A jeśli będzie córka… Powiedz, że
tak nie będzie… Myślałam, że nie mam w sobie już łez… Nie chcę patrzeć na nią i
widzieć siebie, jak rośnie, żeby wyfiletować ciebie i mnie, gdy tylko dorośnie
do farmy. Bo chyba nie sądzisz, że pozwolą nam się zestarzeć i sprawić, że
mięso będzie żylaste? Nie pożyjemy dłużej jak te szesnaście lat. A potem
zabiorą – najpierw dziecko do pracy, a potem nas na rzeźnicki stół. Na
taśmociąg. Dokończ carpaccio i chodźmy już proszę… Nie mam sił patrzeć na
jedzenie…
Ło matko - ale makabreska. Straszne. Kanibalizm to chyba najgorsza odmiana mięsożerstwa
OdpowiedzUsuńdla odmiany. żeby nie wpadać w rutynę.
Usuń:) - jak dobrze że mam świadomość Twojej fantazji i fikcji literackiej. A swoją drogą strach się bać Twojej wyobraźni :)
Usuńuff... cieszę się, że nie posądzasz mnie o taką przeszłość, jak w tym opowiadaniu. z dwojga złego wolę to z poranka. świat jest pełen obrazków do wykorzystania - rozmowa, czy prasówka - na ogół wystarcza, a czasami myśl do łba wpadnie - taka na dzień dobry - w pół drogi pomiędzy snem a jawą. później, to już tylko słowa.
Usuńw nagłówku ostrzegam, że zamierzam bawić się bez ograniczeń. i sam nie wiem, co się pojawi - im rozmaiciej, tym lepiej - uniknę szufladki.
Mnie to już nic nie dziwi po przeczytaniu, że własną nogę odrąbał, bo z gangreną, opiekł i zjadł.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
czyżbyś czytała "Sznycel górski" Topora?
UsuńMnie nasunęło się zupełnie, co innego po przeczytaniu i skoro u ciebie na blogu można pisać bez ograniczeń więc napiszę. Człowiek nie jest pępkiem świata, jest jego częścią a inteligencja, którą posiada zobowiązuje go do dbania o ten świat. Twój opis mógłby być użyty w jakimś wegańskim manifeście, bo jak podmienić kobietę na krowę okaże się,że to się dzieje od lat. A ludzie, którzy czują się obrażeni porównaniem do zwierząt powinni nad sobą popracować, zapewne mają kompleksy i są niedowartościowani. Niech się przejdą na farmę mleczną a gwarantuję, że przejdzie im ochota na mleko. Nie - nie jestem weganką.
OdpowiedzUsuńznakomite podsumowanie.
Usuńpisać można wiele.
nie lubię kryptoreklamy, śmieci w postaci grafik poskładanych z literek i obrażania zaglądających tu gości.
jak do tej pory nie usunąłem nic z tego, co ktoś chciał tu zostawić.
A co to za różnica... Robaki mnie zjedzą czy sąsiadka? Smacznego!
OdpowiedzUsuńgorzej, jak sam siebie będziesz musiał podać na talerzyku i jeszcze zadbać o piękno ekspozycji.
UsuńNie wiem Oko, co bierzesz, ale bierz więcej!
OdpowiedzUsuńherbata i piwo. dalej się nie posuwam. na razie...
UsuńHerbata i piwo? Dobry żart tynfa wart!
UsuńNie słuchaj Wojtka, bierz połowę.
mam uschnąć?
Usuńwolę zrezygnować z ciał stałych, niż z płynów...
A wodę z kranu nie łaska? W zęby kole?
Usuńjak zwierzę?
Usuńno dobra - przyjrzę się.
Witaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Trupy składali tam do bunkrów. I do tych samych bunkrów właśnie zamykali za każde najmniejsze przewinienie, jeść nie dali, nie pozwolili się niczym okryć, całą noc na gołej ziemi. Dopiero rano wołali na apel, po apelu znów do bunkru bez żadnego jedzenia. Jeść im nie wolno było podać, stały na apelu osobno, żeby się która z nimi chlebem nie podzieliła. Esmanki bardzo tego pilnowały...
Zawahała się, zamyśliła. Znów tu coś trudne było do powiedzenia.
- Jednak coś jadły - powiedziała ciszej. - Raz jedna ruszała ustami. I jedna miała zakrwawione paznokcie. Proszę pani, to było strasznie karane! Ale one tam w nocy jadły mięso z tych trupów!"
("Dno" - Z. Nałkowska)
Pozdrawiam:)
życie jest niesamowicie silnym nałogiem. i znajdzie rozwiązanie, choćby wydawało się najobrzydliwsze.
Usuń