poniedziałek, 28 stycznia 2019

Ofiara.


Uczyłem ziarno szukania energii tam, gdzie nawet niedźwiedzie polarne kulą się w sobie i marzną zaatakowane zbyt natarczywą zimą. Rok chyba dwudziesty. Ziarna wciąż marły mi w dłoniach, zamarzały, pękały. Nie miały w sobie aż tyle wiary w ciągłość istnienia. Bały się. Nieumiejętne, słabe, stworzone do życia w bardziej godziwych warunkach. Prosiłem i tłumaczyłem. Uczyłem. Grzałem własnym ciałem i przykładem starałem się rozbudzić nadzieję. Błagałem i straszyłem. Byłem złym nauczycielem. Niedoskonałym i zbyt niecierpliwym.

Tymczasem lodowe jęzory nieznośnie powoli przesuwały się w stronę równika ze świadomością, że nic im nie umknie, że nie schowa się za załomem miejskiego muru, na szczycie góry, czy w skalnej rozpadlinie wciąż jeszcze wypełnionej żywą wodą. Jęzor miał apetyt, któremu nie podoła planeta. Kwestią czasu było, kiedy dopadną piaski pustynne i górskie urwiska. Zima ostrzyła kły lodowych sopli i cięła bez litości. Macki ośmiornicy wyciągały ramiona niczym bezduszne południki i starała się objąć uściskiem ziemię, połączyć się z tą drugą, pazernie wyciągającą macki od południowego bieguna. Wielkie muldy jak poprzeczne wały zagradzały drogi i morza. Wszystko stygło pospiesznie, choć każdy krok zimy poprzedzało stękanie łamiących się lodowych okowów rozsypujących się w przewracające się niezbornie seraki, znaczące ścieżki pionierskie dla zastępów sunących za nimi. Morskie prądy szalały z rozpaczy, kiedy zamiast corocznych szlaków musiały dużo skromniejszymi ścieżkami wić się w tych pętach, aż stały się lokalnymi wirami, aż oceany straciły dostęp do tak wielu mórz, że te stały się wielkimi słonymi jeziorami nawożonymi słabnącymi nurtami rzek.

Ciepłolubność skazana na zagładę, w panice, cofała się podejmując desperackie wysiłki ukrycia się przed napastnikiem, ale ten lekceważył wszystko i wszystkich. Rósł. Szedł potwornym, niepowstrzymanym jęzorem naprzód i tylko inny jęzor mógł go zatrzymać, kiedy się splotą w brutalnej przepychance, niczym dwaj niepokonani dotąd mistrzowie sumo. Życie kradło ostatnie chwile usiłując zostawić po sobie w spadku zapis genetyczny. Zostawić nasienie, dające ostatnią nadzieję na odtworzenie. Na powrót życia. Norweski magazyn spęczniał od zapasów, ale został już schwytany za gardło i pochłonięty głodem zimna. Nic więcej nie uda się tam wetknąć. Lodówka zatrzasnęła podwoje na lata. Może na nieskończoność? Zwierzęta nie dość śmigłe i zbyt nieroztropne, by uciec przed wrogiem zastygły w niedowierzaniu. Zmumifikowane lodem, zakonserwowane mrozem, w paszczy nienasyconej, sunęły w milczeniu lawiną grozy. Taki obraz mógł wytrącić z równowagi najbardziej zakamieniałego stoika.

A ja wciąż uczyłem nasiona życia. Uczyłem je bezwzględności. Niepokory. Sadzałem w foczym sadle i pokazywałem, że nawet ono nie ma przyszłości, gdy obliże je wróg śmiertelny. Że skóra renifera, nawet z nim całym do kompletu niewielką stanowi przeszkodę, kiedy blado-niebieskie oko łapczywym wzrokiem siądzie mu na grzbiet. Ziarna uczyły się niechętnie. Łajały mnie za pochopność typową dla ludzi. Wiedziały swoje. Wiedziały, że inną miarą mierzą życie niż ja. Innym rozumem. I świadomością, którą niezmierzone cywilizacje usiłowały zarazić świat. Ideą, że los jednostki niczym jest wobec dobra ogółu. I słały na śmierć własny lud tysiącami, milionami, byle tylko idea przetrwała. Nasiona też sypały się w ziemię, oddawały wiatrom, żeby tylko rozproszyć życie najdalej, jak tylko się da. Bo, być może, któremuś się uda przetrwać, powielić cykl i stać się zalążkiem wieczności.

Nie tu… Nie teraz, kiedy wróg tak okrutny i nie znający umiaru rośnie w siłę z każdym dniem. Tylko Ziemia przetrwa, bo ona potrafi przetrwać i większe dolegliwości jak chłód powierzchniowy, który wytruje bakterie i wirusy. Strąci z ziemskiego futra pasożyty i insekty. Wybije w pień cały drobiazg zupełnie podobnie, jak solidna zima ogranicza przyszłoroczną populację komarów. Ale tym razem komarami będzie wszystko, co żyje. Będzie ostatnią wieczerzą, na którą jeden gość się wprosił i pazernie będzie żarł aż nie pożre do cna wszystkiego, co na ziemskim obrusie kiedykolwiek się pojawiło. Ludzie też są tak łapczywi. Ale słabsi. Nawet, kiedy wystąpią w zgodnym szeregu i pod sztandarem nadziei rozpędzą wątpliwości słabych i zagubionych. Kiedy okłamią nieufnych, by skropili krwią stepy i sawanny.

Uczyłem. Ostatkiem sił i zgrabiałymi palcami. Oczami, w których mgły lodowej tafli chciały się zadomowić na stałe. Wargi mi posiwiały, a słowom coraz trudniej było się przedrzeć przez krtań. Zbyt nieprzychylne powietrze osiadało we mnie igłami cieńszymi od pajęczej nici. Rozmawiałem z nasionami, z orzechami i pestkami. Z tym wszystkim, co zalążkiem przyszłości się stać mogło. Uczyłem je rytmu własnego serca, żeby grzały się w takcie tętnem słabnącym niesionym wprost ze mnie. Nie jestem altruistą. I nie byłem nim nigdy. Jestem egoistą, bo każde życie nim jest. Nawet, kiedy się dzieli z drugim, to nie czyni tego bezpodstawnie. To wymiana. Jedni sprzedają czas, inni umiejętności, jeszcze inni ciało. Wiedzę, bezpieczeństwo… Każdy ma coś, czego brakuje innym. I każdy chce czegoś więcej, niż właśnie ma. Sojusze jednodniowe i pakty o nieagresji, która mogłaby zakończyć się dokuczliwą, skracającą życie blizną.

Kiedy upadłem po raz pierwszy… Połamały mi się włosy, a kaptur pękł wzdłuż odsłaniając głowę. Tuliłem w kieszeniach spłoszone nasiona. Ziarno przyszłości. Szedłem, jak pijany. Do pierwszej szczeliny, gdzie chciałem się ukryć przed wiatrem. Jak trudno jest płakać bez łez… Mój los był już przesądzony. Dopadł mnie bezwzględny mróz i nie umknę mu już na pewno. Wygrał. Nie mam gdzie uciec i znikąd pomocy oczekiwać nie mogę. Mam tylko moje ziarna. Szyszki czarnej olchy i brzozy, które są wszędzie pierwsze. Najszybciej kolonizują nieprzychylność natury. Mam sosnowe skrzydełka z drobniuteńkim, czarnym ziarenkiem, mam…

Mam. Tylko mnie już nie ma. Mróz chwycił mnie za głowę i skruszył mi oczy. Nie widzę nic. Upadłem po raz drugi. Bez wzroku, z krwią, którą zatamował mróz. Lepiej i szybciej niż bandaże. Ślepo robiłem ostatnie kroki szukając osłony. Szukając azylu. Język mi pękł i nie mogłem już zamknąć ust, bo zamarzły mi zupełnie. Nie pożegnam się z nasionami. Nie dam ostatniej wskazówki, nie pobłogosławię im. Może wiedzą? Oby... Wtedy upadłem po raz trzeci. Na kolana tylko, bo dalej zmarznięte ciało już się nie chciało składać. Strzaskana głowa pochyliła się w pokorze lennika. Niewolnika. Przegranego. Uśmiech pośmiertny był bardziej grymasem, przypadkiem, niż wiarą, czy nadzieją. Ale był. Potem…

Mróz o mnie zapomniał. Byłem już niegroźny, martwy i pokonany. A nasiona w kieszeni skarżyły się, że moja skóra nie chce dłużej ich grzać. Że słowa otuchy przestały docierać, że jest coraz zimniej. Zawisłem duchem nad własnym ciałem. Teraz… Teraz miałem czas. Miałem spokój w sobie i ciepło. I ciekawości pokłady grubsze niż lodowe jęzory. Pierwsze ocknęło się ziarno osiki. Zbuntowane niesprawiedliwością, paskudnie-cudownie egocentryczne! Żarło! Mnie i nasiona przytulone do niego. Piło suchą skórę szyszek i lizało jęzor mrozu. Przestrzeliło mi serce na wskroś chwytając drobiny krwi zmrożonej. Wiło się pod kożuchem niedźwiedzim i rosło poza wzrokiem mrozu. Karmiło się mną, klęczącym, martwym, bezużytecznym. Zapomnianym nawet przez mróz. Sunąłem wraz z jęzorem w stronę równika. Niespiesznie, bo nie było powodu do pośpiechu. Nie da się uciec przed nieuniknionym. Mróz jest niezmiernie wyważony i z pośpiechem mu nie po drodze.

Druga była sosna, kiedy już poczuła drgnięcie niecierpliwej osiki. Sosna potrafi skarleć, potrafi skryć się w wężowych splotach, w pęknięciach kory niepozornych i ssać życie, które trudno nawet podejrzewać. Wiodły skarlałą, tajemną niedojrzałość pod zmrożoną, niedźwiedzią baranicą, żrąc moje skostniałe ciało. Wydłubując szpik z kości i ucząc się otoczenia. Nie mogłem na długo wystarczyć. Życie jest pazerne i chce wciąż więcej. Chce do słońca. Nawet mróz nie powstrzymał  te woli i pękła niepokalana dotąd powierzchnia, spod której wychyliły się dwa łby głodne życia. Słońce zerkało z ciekawością i na ich szczęście łaskawie. Epizod nieprawdopodobny, ale natura uwielbia zuchwałych. Daje im szansę. Mizerną i chudą, lecz daje.

Sosna wbijała się mocnym palem w głąb lodu. Osika rozkładała ramiona szeroko, szukając pokarmu. Lód zabrał mnóstwo pokarmu. Wystarczająco, żeby życie mogło je znaleźć i trwać. I trwało. Teraz usiłowało kwitnąć pomimo wszystko. Rozsypać nasiona… mądrzejsze, bo ono już nie pamiętało życzliwszych czasów. Silniejsze, bardziej odważne, nie oglądające się na historię. Lód pękł i zatrzymał się. Ramiona południa i północy zwarły się w uścisku, lecz grzbiet był już tak odległy, że niemal zapomniany. Pierwsze drzewa sypały wtedy właśnie pierwsze nasiona. Ze mnie… została wydmuszka. Baranica lakierowana lodem, obejmująca dwa, zrośnięte ze sobą pnie. Nasiona flirtowały z wiatrem, sunąc ku przeznaczeniu. Nie spieszyły się. Czekały swojej chwili. Wiatru, słońca i pokarmu. Trupa przeszłości, który stanie się ich spiżarnią. W lesie mróz nie będzie tak swawolił. Las to wielka siła. Może powstrzymać. Może nie zauważy, że mu na grzbiecie rośnie pasożyt? Może wykarmi jakieś życie? Jak ja…

6 komentarzy:

  1. Czyli to jednak prawda. Wszyscy jesteśmy ofiarami ślepego trafu zimy. Każdemu da radę, nawet biedne nasionka, jeśli wcześniej nie otuliły się jak należy, nie poszukały lasu, który ociepli i nakarmi, to nie mają co liczyć na bycie życiem.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na pewno są takie, które i mróz przetrwają. nasiona katalpy są umieszczone w strąkach w grubej otulinie włókien przypominających nici. pewnie rzucone w śnieg przetrwają wiele lat. są rośliny, które uwalniają nasiona tylko po pożarze, bo tylko wtedy jest nadzieja, że dla nasion znajdzie się miejsce do wzrostu.

      Usuń
  2. I bądź tu człowieku dobry dla Natury!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie tylko dobry - nawet smakowity. nie bądź sobkiem - podziel się.

      Usuń
  3. Teraz się zastanawiam czy to humanitarne, dać się spalić po śmierci? Czy odrobiną popiołu da się wykarmić naturę? A jak zostanę rozsypana nad wodą? To już na pewno na nic się nie przydam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przydasz się - bakterie też są częścią łańcucha pokarmowego. jakiegoś...

      Usuń