środa, 30 stycznia 2019

Przesłanie.


Dzieci wiedzą. Nie! Dzieci NIE WIEDZĄ i właśnie dlatego im się udaje. Złamać wzrokiem w pół łyżkę ze srebra, nawet tego oszukanego przez wieki, albo drgnięciem paluszka utopić Himalaje na dnie uskoku tektonicznego San Andreas. Żeby zrównoważyć ciśnienia i zmniejszyć ryzyko śmiałków porywających się na zimowe ekstrema. Można? Wszystko można, dopóki ktoś mocniejszy nie postawi szlabanu, by obedrzeć marzenia z realności. A ja urodziłem się, jako pchła, którą można zgnieść nieuwagą. Mogłem tylko krzyczeć własną niedoskonałość, zależność od wszystkich i wszystkiego. Urodzili mnie głodnym i głodnym pewnie umrę. Wściekłym. Sikałem wonczas wokół nie bacząc na autorytety, płakałem choć dziewczęta starsze ode mnie o pół wieku bezwstydnie patrzyły na moją dziewiczą nagość. Marzłem…

Wreszcie znalazłem cyc, który się dla mnie poświęcił. Żeby być szczerym - nie ja znalazłem, ale on mnie. Spazmy we mnie wciąż gorzały, a oddech szukał spokoju daremnie. Ssałem… Nie umiałem wtedy kląć, więc powiedziałem zaledwie: NARESZCIE! Gdzie byłaś kobieto?! Pasłem się na niebiańskich łąkach i karałem cię za każdą, nawet drobną fanaberię. Byłem bezwzględny, bo życie zawiera kompromisy tylko wtedy, kiedy musi. A ja… musiałem żyć. Tylko. Nie widziałem innych celów godnych uwagi. Godziłem się z upokorzeniem, z własną niedojrzałością, byle trwać. Śmierdzący, z nosem pełnym osmarkanych łez. Rosłem w wiecznym upokorzeniu, kiedy wszędzie lepsi, silniejsi, zdolniejsi… Rosłem jak ogryzek jabłka. Jak wstydliwy pryszcz na tyłku, którego i tak nikt nie chce oglądać.

Wolałbym? Co ja wolałbym? Co woleć mogłem? Być pryszczem oglądanym, czy ukrytym w płochości instynktów kościelnej myszy? Nie każ mi zgadywać niewiadome. To było dawno.Tak łatwo historię przekłamać. Usiłuję być szczerym wobec siebie, a i tak wiem, że idealizuję każdą przeszłość z moim udziałem. Nobilituję chwile. Nadaję im ordery i dyplomami ręcznie drukowanymi pieszczę ego. Ono też jest moje. Albo odwrotnie – podlegam mu, kornie poddaję się osądom i pieję naiwnie pieśń ku własnej, minionej chwale. Nikt nie zweryfikuje, bo jestem karłem pośród wielkoludów. Mogę chełpić się dowolną przeszłością. Ja – anonimowy gnom, pozostający poza zainteresowaniem służb specjalnych, wywiadów, tajnych stowarzyszeń i sekt. Nikt pośrodku niczego. Jak mucha czyszcząca skrzydełka w otulinie gówna. Strach było zabić, żeby nie ubrudzić uniformu, a szkodliwość społeczna czynu… niezauważalna.

Mój Bóg krzyczał do mnie, na mnie krzyczał:

- Puchu marny! - i pastwił się nade mną, jakby nie mógł mnie stworzyć tygrysem, rekinem, nawałnicą. Mógł! I nie zrobił tego! Ale grzmiał:

- Jesteś doskonały! Jesteś moim dziełem, a przecież ja…

Grzmiał. Ojcowską, ciężką ręką. A ja sikałem w przestworza przerażony światem i tylko jeden cyc ciepłą dłonią mnie przytulał i miał dla mnie współczucia odrobinę więcej od tych, które pochylały się nade mną i okryte fiszbinami naturalnymi lub nie, trącały mnie sutkami własnego niespełnienia, żeby mi wytknąć nos perkaty, kartoflowaty i cielesną mizerotę. Deprecjonowały jakąkolwiek wartość i w konkursie piękności mógłbym co najwyżej podawać ręczniki tym, co podają ręczniki tym, którzy aspirują… Do bycia i istnienia na chwałę.

Nie pytaj mnie o nic. Cofnij się. Tam schowana jest przeszłość i przyszłość. Tam szukaj siebie. Wspomnij rozmowę z bezdusznym sukinsynem, który każe Ci rosnąć i doceniać. Otoczenie, prawa, powinności. Zżymaj się, haftuj sztandary. Klnij! I tak przegrasz. Nie ma cię wcale. I mnie nie ma. Jestem chwilą, Jednodniową jętką, powołaną do życia, żeby nakarmić rybę. Tłustą, lecz nie aż tak, żeby ją dopadł drapieżnik. Ale chciwą, głodną, pełną nadziei, że staniesz się obiadem, lub chociaż przekąską.

Jestem blady. Z dziedzicznej karnacji i strachu doczesnego. W niczym lepszy, czy gorszy od tych namaszczonych innym pigmentem. Jestem bezbronny. Klękam przed majestatem, który mnie nakarmi, nie pytając o moje myśli. Na szczęście, nie spyta, choć karmi. Umiesz kłamać? Choć tak? Żeby Dawcę oszukać? To najłatwiejsze, bo Dawca sam siebie oszukuje i namaścił się osobiście wiekuistą pokutą i żyć chce wespół - sobą i tobą. W jednym sercu dwa usiłuje zamknąć i głośno się przechwala, że stać go na więcej. Nawet, jeśli przypadkiem nie kłamie… To co? Oddasz fragment siebie? Oddasz wyłączność na rzecz… rzecz? Oddasz komuś swój czas? Błogostan? Podzielisz się głodem? Miłością? Czym jeszcze?

Ach! Nie wiesz. Dowiesz się, gdy dorośniesz. Może się okazać, że nie stać cię nawet na to, żeby życie-za-życie wymienić. Jeśli to twoje wyda się być oszukanym, okradzionym, niepewnym jutra. A przecież jesteś… Prawda? I też masz sraczkę – ze strachu… nie wstydź się - ja ją mam od kiedy krzyknął na mnie po raz pierwszy. Mój Bóg… Mój…

2 komentarze:

  1. Nie lubię, gdy ktoś na mnie krzyczy, chyba nikt nie lubi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja nie lubię krzyku również we własnym wykonaniu.

      Usuń