czwartek, 31 stycznia 2019

Obława.


Nie ma czasu. Maluję kredą byle jakie drzwi na ścianie i wchodzę w nią bez ceregieli. Ubrudziłem marynarkę bo zaprawa byle jaka nie chciała trzymać. No i na zardzewiały gwóźdź trafiłem, co mi spodnie rozdarł na udzie. Szczęściem niewiele. Tanio wyszła ucieczka. Cegły zlizały ze mnie pot przy przejściu, bo chyba od dawna nie zaznały wilgoci. Sucho. Klimat i ogrzewanie wyssały resztkę wilgoci, wiec nie dziwne, że jest spragniona.

Słyszę jak walą w ścianę. Musieli wziąć wielkie młoty. Ściana drży i długo nie uciągnie. Kurz sypie się w torebki pajęczyn i zaznacza ścieżki w nieskończonych labiryntach. Nie ma co zwlekać. Reszta oddziału pościgowego pewnie szuka okrężnej drogi. Podchodzę do kolejnej ściany i kreślę na niej kolejne wrota. Teraz już staranniej, bo jeszcze ze dwa przejścia i będę wyglądał jak lump. Kreślę jeszcze, kiedy z tyłu przez ścianę przegryza się pierwszy promień światła. I ryk tryumfu.

Kręcę głową nad zawziętością pościgu. Mam już przejść, gdy moją bramą przechodzi kobieta i wpada na mnie zasapana. Już chciała krzyknąć, ale ją powstrzymuję i pokazuję oczami sztylet latarki penetrujący pomieszczenie. Rozumie bez słów. Przeskakujemy nad nim i idziemy do trzeciej ze ścian. Może tam się uda. Nie pytam, dlaczego uciekała, bo to nie ma znaczenia. Ważne, że uciekała. Nie chcę trafić w miejsce, skąd uciekają ci, którzy potrafią przejść ścianę. Czyli miałem szczęście. Ciekawe, jak długo. Na trzeciej ścianie maluję kolejne drzwi, ale kreda mi się kruszy w dłoniach i nie dałem rady domknąć profilu. Ten nie zadziała.

- Niech to szlag! – syknąłem, a kobieta wyjęła z włosów spinkę i nią kreśli pospieszny kontur. Łoskot młotów uzupełniany jest lawiną zaprawy sypiącej się ze ściany i potłuczonych na trociny kawałków starych cegieł. Gdy tylko linia dotyka podłogi z muru wytacza się żelazna skrzynka i spada nam pod nogi. Jak pech, to do końca! Trafiliśmy na jakiś wojenny sezam. To zbyt niebezpieczne miejsce do przejścia, bo można utknąć w pustce zbyt wąskiej na narysowanie kolejnej bramy. A ci zawzięci mają psy. Znajdą nas, jeśli nie uciekniemy przez kilka kolejnych przegród, aż zgubią trop.

Kobieta nerwowo zerka za plecy. Zrozumiała, że walczymy o życie. Wyjmuję monetę z kieszeni i malujemy wrota już we dwoje – komu pierwszemu uda się dopiąć profil. Krzyknęła, więc podbiegłem. Jej drzwi… Trudno – musimy się zniżyć do czegoś tak mizernego. Nie czas na grymasy. On już weszła, a ja krok za nią, bez namysłu.

Ogarnia mnie chwilowe rozkojarzenie, zaburzenie wzroku i wrażenie, że ktoś skrupulatnie sprawdza zawartość żołądka. Dziwne uczucie, jednak warte tej umiejętności ukrywania się i ucieczki. Noga trafia na chłód. Zanim skojarzę, co to oznacza - spadam. Słyszę krzyczącą kobietę, potem tąpnięcie. Gęste, lecz dziwnie miękkie. Spadam i wzrok przywyka do nowego krajobrazu. Plecami trafiam w pokrytą mokrym śniegiem rabatę z gęstym wiechciem rozrośniętej forsycji, czy tamaryszka. Może nawet czarną porzeczką?

Śnieg wdziera się w spodnie, co nie jest przyjemne, ale cuci od razu z chwilowej niepoczytalności. Gramolimy się na nogi ociężale. Zerkam w górę i widzę wściekłość. Piętro wyżej, niż wychodziliśmy było okno, a w nim wściekła gęba buldoga. Tego dwunożnego i tego, co świat zwiedza na czterech. Obaj się ślinią i wściekają. Nie ma czasu. Podaję kobiecie dłoń i biegniemy. Ulica drży od naszych kroków, jak od karabinowych kul.

Błyskawice przekleństw odbijają się od ścian. Ktoś rzucił kamieniem, ktoś… strzelił… Niecelnie, ale nie ma czasu. Podbiegamy do pierwszej lepszej elewacji i drapiemy kontur, żeby wejść. Żeby się skryć przed pościgiem, przed opadem metalu. Rękami wpadam na dębową beczkę. Śmierdzi kiszoną kapustą i stęchlizną. Ciemność. Przebiegamy pomiędzy beczkami i drapiemy przeciwległą ścianę. Jeszcze ze trzy i będzie można odpocząć.

Staramy się posuwać na poziomie ziemi, lecz nigdy nie wiadomo. Miasto zbudowano na wzgórzach. Rozrastało się, aż dotarło do fal otwartego oceanu. Czasami ściana w ścianę graniczą różnice wysokości rzędu trzech pięter. Jak w Lizbonie. Nie da się nosić w pamięci mapy przestrzennej, która uwzględni te różnice. Szczególnie, kiedy pościg zawzięty na karku siedzi i nie robi sobie nic z szacunku dla życia.

Strzelają. Ostrą amunicją, bo nikt już nie nosi broni po to, żeby straszyć. Strzelają, żeby zabić, a przynajmniej poważnie unieruchomić. Jeszcze niedawno tylko straszyli. Strzelali w powietrze, albo uprzedzali, że mają zamiar. Dziś strzelają bez uprzedzenia i bez konsekwencji zapewne. Patrzę na kobietę, ale ona wciąż dyszy i z zaciętym wzrokiem skrobie kolejny portal. Wchodzimy. Tym razem w zbrojony beton. Ten, to chociaż nie drze ubrania. I gwoździem nie straszy. Najwyżej jakiś plastikowy kołek zostawi w kieszeni.

Kolejna i kolejna. Trzy betonowe szlabany za nami. Pościg jest już tylko ociekającą potem tłuszczą, która straciła węch i nie wie, kogo ma ścigać. Chyba się udało. Wychylamy się przez drzwi i wychodzimy na nieznaną mi ulicę, w pełne słońce. Trzymamy się za ręce, ale każde rozgląda się jeszcze jak spłoszone czymś zwierzę. Gdzieś śmiech dziecka maluje przestrzeń cieplejszą barwą, w powietrzu pachnie kawa. Dzwonek w drzwiach do kafejki trajkocze. Ktoś wychodzi, a wraz z nim kita aromatu. Patrzę z niemym zapytaniem kobiecie w oczy, a ona krótkim skinieniem głowy zgadza się. Potrzebujemy chwili normalności. Nie znamy się, ale potrzebujemy. W końcu gonił nas wspólny wróg. Prawie nas zaszczuł.

Wchodzimy. Kawiarnia pusta, tylko za ladą nudzi się blond matrona, a chudy niemożebnie właściciel starszy od Mojżesza nie całkiem ukradkiem głaszcze ją po pośladkach z uśmiechem w którym żal z zachwytem ustępują sobie miejsca. Zanim otworzymy usta kawa stoi przed nami i kawałek szarlotki pachnącej cynamonem. Siadamy przy oknie. Na wystawie, żeby móc patrzeć na styczniowy pejzaż. Na puste, skostniałe miasto. Oddechy powoli się nam prostują i stygną. Zerkam na kobietę z jawną ciekawością. Mało kobiet korzysta z portali. Są bardziej nieufne i ostrożne. Ta gnała ze mną przez nieznane i nawet nie zająknęła się o ten upadek w zaspę krzewu. Dobrze, że ścigający nie zatrudniają takich jak my. Aż dziwne, bo myśl się narzuca.

Sączymy kawę niespiesznie, ciesząc się spokojem. Oddech przestaje kaleczyć otoczenie, kawa pachnie i rozleniwia. Mojżeszowi niedwuznacznie cieknie ślina, a rękę ma schowaną pod spódnicą tej pobłażliwej obfitości, która leniwie poprawia manicure przeglądając jakieś kolorowe czasopismo. Wspominam na głos myśl, którą dopiero co wygenerowałem. Podniosła na mnie oczy i miała w nich jakiś galimatias wszystkich możliwych uczuć i niedowierzania, że pobłądziłem zupełnie w ich interpretacji. Rzuciła okiem na zegarek i sięgnęła do torebki. Chciałem ją powstrzymać, że zapłacę za kawę i że nie musi się spieszyć. Przeprosiłem za swoją porywczość i myśl, która mnie trochę spętała. Wstyd mi było, że ją wystraszyłem i teraz chciała uciekać.

- Wiesz? Jesteś pierwszy, który wpadł na taki pomysł. Nikomu wcześniej nie przyszło do głowy, że tak można, że policję zasilają nie tylko idioci.

Wyjęła rękę z torebki i lekko rzuciła coś na stół. Srebrzysty krążek blachy jak bączek na szklanym blacie tańczył polkę… W niebieskiej sukience z trzycyfrowym, złotym numerkiem. Za oknem styczeń zabarwił się gęstniejącym, mnożącym się i pulsującym błękitem kogutów. Mojżesz gorączkowo szarpał za rękę swoją boginię kwiląc błaganie pęczniejącego nieśmiało rozporka, ona patrzyła na mnie przez pryzmat paznokci, wzrokiem prosząc o wyrozumiałość dla staruszka.

10 komentarzy:

  1. Ależ się zaczytałam! Uwielbiam takie historie, takie teksty, bardzo... Szkoda, że go złapie, a może jest jakiś ciąg dalszy? Czy sama mam sobie wymyślić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wymyślaj - ścieżek otwartych zostało wiele, a wieczory wciąż długie.

      Usuń
  2. Portal do innego świata - super! A wiesz, że ja znalazłam już kilka? Nie zawsze mi się podoba po drugiej stronie, ale
    przecież mogę wrócić. Jak na razie mi się udawało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. świat ten sam, tylko po drugiej stronie ściany. i tej i następnej.

      Usuń
  3. To jakiś kiepski portal znaleźli, albo ona specjalnie to zrobiła, przecież chciała go złapać. No jasne - głupia jestem. Albo nie czytałam ze zrozumieniem. Raczej to drugie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przepraszam w imieniu bohaterów. taki znaleźli - na grymaszenie czasu nie było raczej.

      Usuń
  4. Witaj, Oko.

    "Wieczysta Sekunda i - śmierć.
    Nigdy jeszcze nie udało się podróżować dwóm osobom naraz. Nigdy. Dlatego zabroniono takich podróży. Więc czemu nam się udało?
    Czy to możliwe, by skończyła się wieczna samotność?"
    ("Pajęczarka" - Jayge Carr)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzisz... a mi się marzy, żeby się udało.

      Usuń
  5. Czyżbyś w dzieciństwie oglądał bajkę o zaczarowanym ołówku ? Rysujesz drzwi... i przechodzisz !
    Wciągnęło mnie ! Zaczytałam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciesz się niezmiernie. bajkę oglądałem, ale nie skojarzyłem tego opowiadania z nią. to skojarzenie poprawia mi humor.

      Usuń