Pani zapytana
publicznie, stwierdziła dość enigmatycznie, że pan powinien mieć w sobie „coś”,
żeby w ogóle mógł liczyć na zauważenie. Nawet przyciskana nie chciała się
przyznać co, a dość monotonne i anonimowe domysły sugerowały w niegrzecznych
komentarzach, że chodzi o banknoty w liczbie wystarczającej do wypchania
sienników carskiej armii z lat szczytowego zapotrzebowania na białe mięso
armatnie. Pominąłem zmasowaną ofensywę docinków, że pani dla odmiany powinna
„czegoś” nie mieć i im bardziej nie ma, tym jej szanse na dostrzeżenie wzrosną.
I tu już nie było żadnych niedomówień i najłagodniejsze były odniesienia do
Afrodyty wynurzającej się z piany, żeby dziewicze swe łono złożyć na dziewiczym
lądzie… Pominę milczeniem z jaką wokalizą i z kim w duecie, bo po drugiej
stronie chętnych, a może wręcz chciwych, tłuszcza dzika i to nie jednopłciowa.
Jako wielbiciel wszelakich dygresji przepadłem oczywiście w niedopowiedzeniach
- skąd w tamtych czasach piana? Czyżby morze już wtedy było skażone
detergentami?
Zerknąłem na panią
raz i drugi organoleptycznie szukając na sobie owego tajemniczego „czegoś” i
oceniłem, że stać ją było, żeby się choć dyskretnie zarumienić, albo zająknąć,
gdyby miała na myśli wyposażenie, którym sama nie dysponuje z powodu płciowej
odmienności. A skoro tak, to atrybuty zostawiłem w spokoju na tak zwane „lepsze
czasy”, gdy dane mi będzie w zaciszu tej, czy owej sypialni rozpocząć grę w
„wytęż wzrok i znajdź 24 szczegóły, którymi”… Ale, to potem. Najpierw trzeba
zlokalizować owo „coś”, żeby bezzwłocznie zademonstrować hipotetycznej wybrance
i chociaż zaproponować taką grę. Powiedzmy, że wstępną. Podobno nie każda lubi
gry, a tym bardziej gierki. Dla odmiany zawodowe hazardzistki zniechęcają mnie
swoją profesjonalną znajomością gry, bez względu na jej reguły – cóż nie każdy
potrafi w nieskończoność przegrywać.
Ręce mi się
spociły od tego szperania, poszukiwania i obmacywania. Już się miałem oddać
rozpuście, kiedy z trwogą zauważyłem, że to moje ręce, a ja przecież należę do
większości i preferuję dobry dotyk płci różnej od własnej. Uff… Mało sobie po
pysku nie dałem i niewiele brakowało do wybuchu trzeciej wojny światowej
(precedens już był – jak nie prowokacja gliwicka, to zbrojny apetyt na Helenę
po mężu Trojańską). To „coś”, co sam sobie do słuchu powiedziałem, zdecydowanie
nie było tym „coś”, którego spodziewała się ta pani. No, chyba, że jest tak
niewinnie perwersyjna, że potrafi nawet śliny nie przełknąć wdzięcząc się przed
kamerą i nosząc w głowie obrazek z pogranicza kontrolowanej niedelikatności co
najmniej wokalnej. Zostawiłem własne zewnętrze i okryłem je czymkolwiek.
Otuliłem się, jakbym właśnie skończył taplać się w metrowych zaspach śniegu,
bałtyckich bałwanach z przełomu roku, lub Dunajca i ofiarowałem sobie gorącą
herbatę z dodatkiem chłodnych okładów, żeby z jednej strony się w cieple ukoić,
a z drugiej ochłonąć. Ot – taka niestabilność emocjonalna, czy też rabunkowa
gospodarka temperaturowa popadająca w histeryczne skrajności. Męska, solidarna
odpowiedź organizmu na niedogodności związane z klimakterium.
Nie - pomyślałem –
Pani na pewno nie wspominała o moim kocyku, którym się okryłem. Miękki on i
wzorzysty, ale chyba nie o niego szło… Bo gdyby jednak, to mogłaby go spode
mnie wyszarpnąć i zostawić mnie na zatracenie jak suchy liść, jak niepotrzebny
już pieprzyk nad górną wargą, albo mniej urodziwą torebkę, gdy już piękniejsza
trafi pod jej pachę. Mogłaby wytrzepać mnie ze środka jak pestkę ze śliwki i
zniknąć, zabierając dwa metry kwadratowe pluszu, jako trofeum myśliwskie, albo
całun nie całkiem turyński, bo on bardzo dyskretną metką uśmiecha się made In
Tajwan. No i ze dwa tysiące lat krócej ogląda męskie ciało, w którego boskość
usiłuję nieustająco wierzyć, mocno przy tym ściskając kciuki za powodzenie.
Żeby uniknąć niedopowiedzeń odłożyłem na stół portfel, w którym więcej
plastikowych obietnic niż mamony, kocyka pozbyłem się również, zanim
wytłoczyłem na nim swój wątpliwy kręgosłup moralny. Zostawiłem sobie listek
figowy, gdyż to było dozwolone nawet w starożytności i nikt nie wspomina,
jakoby dokładnie takiego listka ktoś zapragnął, żeby nim zupę przyprawić, albo
gołąbka weń zawinąć na wieczerzę (oby nie ostatnią).
Stanąłem wreszcie
ekologicznie czysty, może nawet chwilowo bezwonny, gdyż z pianą miałem kontakt
trzeciego stopnia i to przewlekły. Teraz, gdy wynurzyłem się jako ten dziewiczy
Afrodyt w ramach równouprawnienia i ustawowego parytetu na wynurzanie się.
Niczym U-Boot po prośbie o wskazanie drogi do argentyńskiej mamusi na suchego
przestwór oceanu wypłynąłem i ręce do łaskawego świata rozkładam, żeby z tym
moim łonem wybrać się na poszukiwanie Natury… Może nie całej, ale niechby
Naturki…. Byle dysponowała łonem, no i żeby owo łono było w kwiecie wieku, abym
ów kwiat własnym listkiem przyozdobił komplementarnie – niech więdnie bukiecik
na chwałę przyrostu wciąż jeszcze naturalnego. Może się załapiemy na schyłek
500+? Kredycik hipoteczny dla MM, żebyśmy żyli długo i szczęśliwie za siedmioma
górami? Albo może… Nie, nie – byle nie wakacje na łonie, bo któreś z nas będzie
miało problem. Od wakacji na łonie chyba lepiej zaczynać życiorys. Późniejsze
łona pałają gorącą zazdrością i gotowe są do erupcji przed ich pobieżną nawet
eksploracją, a ich intensywność z czasem eskaluje. Trzeba dbać o ekosystem i
równowagę. Co bardziej aktywne potrafią razić nie tylko gromem – współczesna
broń masowego rażenia jest zdecydowanie skuteczniejsza – może porazić na FB tak
dotkliwie, że oglądalność spadnie aż za margines.
Uzbrojony
ideologicznie, choć fizycznie odziany najskromniej jak się da, debatowałem nad
własną, sierocą miłością. Żadnej wskazówki, azymutu, wróżby, czy choćby
przesądu. Wysiedzieć mam to „coś”? Wyuczyć na jakimś eksternistycznym kursie za
dwa tysiące? W jaki sposób mam powić to „coś”, żeby na ugorze wyrosło? Niechby
więc jakieś łono, niekoniecznie od razu czarnoziem płodny do szaleństwa, niech
nie mady żyzne do rozpusty… Niechby nawet zmarznięte gołoborze, bylem mógł
posiać nasionko, niech dojrzewa, niech się uczy, niech słucha w skupieniu i
zaraża się cudzym sukcesem. Gdyby był… Stanąłem przed lustrem, żebym z
niepozowanym wdziękiem dokonał desperackiego aktu autoreklamy i nie wiem sam,
czy na paluszkach mam stanąć, czy mocniej pupę wypiąć, a może… bez makijażu… O
rany… Ale hardkor… W sam raz do polowania na moją Naturę.
Ten Twój dystans do samego siebie zaczyna mi poniekąd imponować.
OdpowiedzUsuńPowiedz sam czy istnieje większa męskość niż ta odbijania przez lustrzane taflę???
a pewnie - najłatwiej ją znaleźć przy kieliszku, na balu samców, czasami nazywanym "wieczorkiem półliterackim"
UsuńTo należy przejść z 0,5 na 0,7
UsuńPodobno dopiero wtedy zaczynają się łowy😎
chyba sen zimowy. rozmawiasz z amatorem, nie z zawodowcem.
Usuń..więc życzę Tobie abyś znalazł 'jakieś łono' i 'posiał nasionko' aby sobie dojrzewało :)
OdpowiedzUsuńoch... jak miło...
Usuńznaczy - nie Ty...
Bo faceci są jacyś inni...
OdpowiedzUsuńi całe szczęście! inaczej byłoby nudno.
UsuńTo "coś" się objawi nagle i niespodziewanie jak trafisz na swoje łono. Prze "swoje" rozumiem to, które się z tobą zespoli i zostanie na zawsze. Niestety muszę cię zmartwić, zdarza się, że dwa "cosie", nigdy się nie odnajdują.
OdpowiedzUsuńto smutne... "cosiom" bez towarzystwa musi być bardzo przykro. czyżby za dużo ludzi?
UsuńMożliwe, że masz rację. "Cosie" są przytłoczone milionami możliwości i wysyłają coraz słabsze sygnały, aż w końcu dają za wygraną i usychają w samotności. :(
OdpowiedzUsuńsmutne - kojarzy mi się z uschniętą grządką i zamiast kwiatków - klepisko.
UsuńAle wiesz - obok ugorów są ukwiecone łąki. więc niektórym się udaje. :)
OdpowiedzUsuńŚwiat nie jest sprawiedliwy, ważne, żeby go sobie umiejętnie oswoić.
łąki umajone to dla tarpanów i baranków, żeby się pasły. ludzie o łąkach, to tylko wiersze piszą, a trzymają się jednak ubitej ziemi.
UsuńNie, Oko, nie masz racji. Ludzie mogą żyć poezją - jestem tego pewna.
OdpowiedzUsuńna pewno - za to zazwyczaj krótko i nieszczęśliwie.
UsuńJesteś pesymistycznie nastawiony dzisiaj, dodam ci otuchy.
OdpowiedzUsuńJa myślę, że ty masz to "coś" - musisz tylko znaleźć "cosię", która też żywi się słowami.;)
jak kornik korniczycę... też ładnie...
Usuń