czwartek, 1 kwietnia 2021

Modlitwa.

 

Zsunęłaś ramiączka letniej sukienki. Stałaś i patrzyłaś na mnie oczami tak szeroko otwartymi, jakbyś czekała, aż w nich utonę – nic łatwiejszego. Utonąłem! Byłaś cudna! Zanim podszedłem, żeby nacieszyć się ciepłem twojego ciała, już pogrążony byłem w stanie, który wykluczał racjonalne myślenie.

 

Stałaś przede mną odziana w coś, co mógłby utkać pająk cierpiący na anemię w noc, kiedy wiatr wściekał się na świat, że jest tak bezrozumny i płochy. Zwiewne, lekkie koronki, przez które ulatniała się grzeszna obietnica i zapach kobiety oszałamiał nawet zwątpienie, bo któż chciałby właśnie dla mnie roztaczać aż tak uwodzicielski aromat?

 

- Obiecałam mamie, że nigdy i dla nikogo się nie rozbiorę, więc sam rozumiesz… - szepnęłaś głosem omdlałej uległości i oczekiwania na cud – Zrób to… błagam… nie każ dłużej czekać, ani łamać obietnicy.

 

Twoją skórę właśnie zasiedlała gęsia skórka, a bielizna pisała testament równie wątły, jak materiał, z którego była stworzona. Ciepło dziewiczego ciała otaczało mnie aurą, jakiej nie byłem w stanie się oprzeć, tak samo, jak borsuk nie jest w stanie negocjować z grawitacją. On musi przegrać – ja również.

 

Wyciągnąłem rękę, czując, jak pot okrasza moją dłoń. Nie podejrzewałem nawet, że dostąpię – Ty, być może też, ale instynkty… nie słuchają dogmatów i przesądów. Nie znają autorytetów, ani tabu. Biorą to, co im się należy, do czego zostały stworzone.

 

Dotknąłem biodra i nim opuszek palca poczuł wzajemność – jęknęłaś cicho. Bałem się, że pod moją niecierpliwością przedwcześnie pękną pajęcze nici, ale te wytrwały bez najmniejszej skazy. Ukląkłem, żeby do cna obrać złudzenia z detalu, a ty zamknęłaś oczy i czubkiem języka szukałaś na wargach tego, co miało niechybnie nastąpić. Wiedziałaś lepiej? Miałaś w sobie wystarczającą zgodę? Przyniosłaś ją do mnie, wcześniej wiedząc? Najwyraźniej!

 

Miękłaś z każdym oddechem, aż się wystraszyłem tak, że położyłem twoją intymność na poduszkach, żeby nie urazić nawet mimochodem. Czułość rozlała się po mnie i nie miałem odwagi na inny dotyk, jak ten – wzrokiem.

 

Ty miałaś więcej odwagi. Złapałaś moje biodra i przyciągnęłaś ku własnym. Żaden kos, słowik, czy drozd, nie zaśpiewa tak pięknie! Wbiłaś paznokcie w moją głowę i pociągnęłaś do źródła, gdzie gorzało pożądanie. Całowałem to, co miałem za chwilę otrzymać z gwarancją, że już nikt nigdy i tylko ja… Klamka bezpowrotnie zapadła, a potem mijały wszechświaty całymi kohortami, tabunami i mgławicami, a każdy nierozpoznany, obojętny wobec cudu, jaki się dział, kiedy grawerowałaś mi na pośladkach wyznanie, a ja…

 

Oszalałem. Niech trwa szaleństwo, niech nie skończy się uniesienie, a świat niech trafi jasny szlag, jeśli chciałby stanąć w szranki z tą chwilą i zakłócić śpiew, jakiemu żaden tenor, czy sopran dorównać nie jest w stanie…

 

Krzyknąłem wreszcie spełnienie, zalałem genami wszelkie protesty – odpowiedziałaś równie gorąco, a potem wciąż migały galaktyki szukające wytchnienia. Stygłem wolniej od lawy z cieknącego Wezuwiusza – ty, chyba jeszcze niespieszniej.

 

A kiedy po latach świetlnych otworzyłem oczy… na brzuchu krzepły mi krople męskich marzeń, a twoje wargi okazały się dłonią. Tą samą, którą co noc na wpół świadomie otwieram marzenia, by przyszedł czas, kiedy…

 

- Wierzę, że skoro nie tej, to następnej nocy pojawisz się – moszna cierpnie, potwierdzając moje mniemanie – Będziesz? Przyznaj, że tak… Z męskich niespełnień Bóg stworzył chleb, a sama wiesz, że nie ma ideału, który może się z nim równać. Nie nudzi się, pachnie do końca świata, a gdyby bieda – staje się ostatnim okruchem nadziei.

 

- Przyjdź! Proszę! Bądź, bo bez chleba żyć nie sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz