wtorek, 13 kwietnia 2021

Schłodzonym wzrokiem.

 

Wieczorem, chociaż szpaler rozświetlonych latarni udaje, życie/ O poranku martwa natura. Nieśmiało zaczynam spodziewać się żubrów, borsuków i całej chmary zajęcy na ulicach, jeleni beztrosko podgryzających żywopłoty i bobrów czyniących porządki godne szanującego się bobra i dalekie od beznadziejnej, ludzkiej symetrii. Sosna zagląda mi w okno i nie wydaje się być zachwycona moja bliskością. Tylko patrzeć, jak wydrapie mi oczy. A dopiero co – była taka maleńka, że winorośl z parterowego balkonu się na nią wspinała. Mokre, czarne rzeki asfaltu wiodą wszędzie – byle nie tu. Nieliczni wikingowie płyną z prądem, a może i wbrew? Płyną, bo trzeba pływać, żeby nie zgnuśnieć, jak pieski starszych pań rozleniwione wiecznym ubóstwieniem, bo trudno być twardym w obliczu ogromu miłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz