wtorek, 27 kwietnia 2021

Wyczynowiec.

 

Sporty ekstremalne mi się zamarzyły. Rodeo. Z fantazją zakładam dżokejkę i bryczesy, choć konia nie posiadam. Od czegoś trzeba zacząć, więc oficerki po dziadku wyjmuję z domowej alkowy i wciągam na nogi. Żeby jakoś uzasadnić fanaberię, w spodnie, poniżej rozporka, wtykam kawałek deski – niech udaje siodło, niech uwiera i rodzi pęcherze. Dzięki temu będę miał na twarzy wymalowany mistyczny ból już po kwadransie, a przed wieczorem wpadnę w trans adekwatny do przeżyć.

 

- Byle nie popaść w wulgarność, bo to mało mistyczne.

 

Już pierwsze kroki potwierdzają tezę. Eksperyment boli, jak cholera, a twarz szarzeje i poci się spontanicznie, nie nękana żadnym świadomym nakazem. Pomyślałem, wypełniony jadowitym humorem, że gdyby tak na drodze trafiła się Amazonka odziana mniej, niż ubogo, to chyba doznałbym objawienia, bo na erekcję miejsca w rozporku nie było absolutnie, a spodnie wyglądały na takie, które zniosą nawet bezpośredni atak pancernych zagonów.

 

Szczęśliwie Amazonki zajęte były swoimi sprawami w innych okolicach, dzięki czemu cierpiałem poniżej ekstremum. Deska, czy koń pod kiecką, to jednak nie to samo, co w spodniach. Wisielczy humor nie opuszczał mnie, gdy szedłem omijając nawet połamane płytki chodnikowe. Ze strachu, że się zachyboczą i podrażnią to, co rozdrażnione, niczym głodny lew z bólem zęba siedzący nad padliną. Sporty sportami, ale nie trzeba od pierwszego kopa wygrywać Wielkiej Pardubickiej, będąc jednocześnie koniem i dżokejem.

 

Park zdawał się być oazą, w której mogłem ukoić część pionierskiego bólu i ostygnąć zacumowany na ławeczce pod lipką, czy kasztanowcem. Dryfowałem ostrożnie, mijałem jednostki niestabilne, najwyraźniej rozkołysane porannym przypływem wódeczki, oraz te zbyt młode na podobną kurację, lecz kołyszące się, gdyż wciąż nie dogadały się z grawitacją, w jaki sposób wykorzystywać jedynie dwie z czterech dostępnych kończyn.

 

Dotarłem, czując, że mój kadłub opanowały świdraki, glony i małże wgryzające się w skórę bez litości. Przyglądałem się molu, szukając miejsca, w którym nie narażę miękkiej tkanki na kontakt z czymś lepkim, wystającym ostro, lub wklęsłym niebezpiecznie. Wzrok ćmił, co sprawiało, że przegląd podstępów parkowego mebla zajął więcej czasu, niż ekspedycja na miejsce odpoczynku.

 

- Jak ci kowboje, czy rycerze mogli siadać na czymś, co uwiera między nogami? – nie mogłem wyjść z podziwu i jawnie (chyba) kręciłem głową – Nic dziwnego, że wymarli. Fakirzy też? Klapki z gumowymi kolcami zrzuciłem po dwóch krokach, bo były dla mnie torturą, sztywniejszymi ostrzami wolałem nie kusić wybujałej wyobraźni.

 

Kiedy już podjąłem decyzję i wybrałem miejsce do zaparkowania swojej delikatności podszedł ktoś, kto pachniał octem niekoniecznie winnym, choć być może jabłkowego pochodzenia.

 

- Się masz ziom! – sapnął i rozsiadł się w miejscu, które już uznałem za własne – Widzę, że też byś się napił. Ale tu puszki zbiera Brygida ze Staszkiem, więc nie masz szans. Może jakiegoś turystę naciągniesz na parę groszy, tylko że oni tu rzadko zaglądają. Siadaj, to pogawędzimy! Ależ susza!

4 komentarze:

  1. Udany wyczyn. Przeniósł bohatera nie tylko w poszukiwane doznania, ale i w inną grupę społeczną. Mistyczny ból zrobił swoje,że nie wspomnę o epokowym stroju.
    Przepraszam że się śmieję, ale czasem tak mam (w związku z różnymi bolączkami).:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie przepraszaj - dla śmiechu pisane. ja bawiłem się pisząc i cieszę się, że bawisz się czytając.

      Usuń
  2. No pomysł godny masochisty!
    jotka

    OdpowiedzUsuń