poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Wyzwanie.

 

Słyszę zewsząd, że to, co ważne - ukrytym jest. Przed wzrokiem poliszynela, paparazzich i prywatnych dywagacji tchniętych do życia wieczorną TV, podpartą odrobiną mniej, lub bardziej sterylnego etanolu, który (jak powszechnie wiadomo) budzi w sumieniach szamańskie objawienia i wieszczyć potrafi przenikliwiej, niż promienie gamma drążą nieskończoność wszechświata.

 

Sprawy dzieją się mimo wszystko. Niechby pod wiatr. Po cichu, poza zasięgiem kierunkowych mikrofonów, węszących przesiewowo eter i szukających łupu z zaciekłością równoważną chmarze głodnych nietoperzy ruszających na żerowisko. Sprawy tymczasem dzieją się w KULUARACH. W ALKOWACH wolnych od spragnionych sensacji kamer. Skryte pośród szumu milionów naiwnych głosów, w celebrze fundowanej tłumom, żądnym i chleba i igrzysk i wielu egoistycznych „naj”. A kiedy zbiorowy wzrok zmętnieje od marzeń, pod pierwszym dnem otworzy się następne i jeszcze jedno, aż dech stracą nawet wielcy. Każdy ulegnie propagandzie, jeśli kłamstwo będzie powtarzane wystarczająco często. Wiedział o tym Goebbels, wiedzą i współcześni.

 

Pod spodem wrze. Od myśli zimniejszych niż sople na wąsach pierwszego zdobywcy bieguna, biegnącego wysiłkiem zaprzęgu psów, w środku arktycznej zimy. Knują się podłe knucia, myślą się myśli niegodziwe tak, że najbardziej światłe kodeksy dotąd nie wymyśliły kary wystarczająco bolesnej, by zniechęcić śmiałków. Małe egoizmy chcą się utuczyć na większych, choć nie mogą ich jawnie wyzwać na otwarte pole, więc prowadzą partyzanckie utarczki. Kąsają, nękają, dźgają czasem samobójczo, by zwrócić uwagę, pozyskać sojuszników, albo protektorów o nieznanych aspiracjach, lecz pokątnie głoszonych możliwościach, czy aspiracjach.

 

Dziwię się politykom publicznie chwalącym się ubóstwem – bo jak im wierzyć, skoro każde ich słowo można kupić? Jak wierzyć komuś, kto tak bardzo potrzebuje wsparcia, kto przyznaje się, że w prywatnym gospodarstwie sobie nie radzi i bez datku mas, najlepiej, gdyby poparcie wyrażało się w wymienialnych walutach, zapewne zdechłby pośród zapomnienia? Dziwię się powszechnemu zawstydzeniu, które jawi się nieszczerym rumieńcem tam, dokąd zmierza wielu – do dostatku pozwalającego nie tylko utrzymać przy życiu, ale i zapewnić luksusy najbliższym.

 

Każdy podskórnie czuje, że gdyby tylko potrafił, gdyby wygrał szczęśliwy los, spotkał się ze spontanicznym aplauzem odbiorców dzieł jego żywota, zainkasował noblowską nagrodę – mógłby wreszcie odetchnąć i po cichutku, przed łazienkowym lustrem przyznać się samemu sobie:

 

- Udało mi się! Nie jestem nieudacznikiem! Bezimiennym, pośród miliardów ludzi! Udało mi się i potrafię utrzymać rodzinę. Potrafię dać im więcej, niż inni  swoim bliskim, choć zapewne nie kochają mniej niż ja.

 

 

Bezsenną nocą marzę, że mi też się uda, że może już najbliższy poranek przyniesie chwałę i bezpieczeństwo. Że pozwoli na zrzucenie kantaru hodowanego we mnie od poczęcia, batem dekalogów, kodeksów, jarzmami i moralnymi obowiązkami wszczepianymi dzieciom od kołyski, żeby każde miało miękkie kolana i chciało mniej, niż chcieć potrafi, a ci, którzy wskazują palcem „jedynie słuszną drogę rozwoju i człowieczeństwa” mogli skarcić niepokornych przy aplauzie biernych, których marzenia zdążyły się już wypalić.

 

Usiłuję pytać, ale to droga donikąd chyba, bo każde „dlaczego” spotyka się z niezrozumieniem, z podejrzeniem, że jestem niespełna rozumu, z obawą, że mogę być groźny dla samopoczucia, dla kilku godzin snu, jaki gotów powielić się i trwać latami.

 

- Wiadomo – sarkastycznie zauważam – szaleńcom i wiedźmom lepiej potakiwać, niż polemizować, bo w gusła wierzyć nie trzeba, żeby się ich bać. Ale (do jasnej cholery!) po co komu oficjalne wystąpienia i sejmy, skoro nawet oficjele przyznają, że rzeczy dzieją się poza wzrokiem?

 

I sam już nie wiem, czy to ja mam upośledzone myślenie, czy też wszelkie obiekty rządowe nie należałoby bezzwłocznie przeznaczyć na cele kulturalno-oświatowe – niechby prozaiczny burdel – wszak tam również zaspokaja się pierwotne instynkty, chociaż obecnie i te są na cenzurowanym.

 

Moja naiwność wciąż wierzy, że można być przeciętym, że margines zostanie marginesem, a natura upomni się o swoje. I nie przeszkodzą jej w tym ŻADNE słowa. Nawet te modne – niebinarny, alternatywny, panseksualny. Naprawdę mam nadzieję, że potrafię żyć bez słowa „aczkolwiek”, którego chętnie nadużywają wszyscy stojący przed głodnym okiem kamery telewizyjnej. Może na jej obudowie widnieje taki napis? Wymalowany farbą w jątrzącej oczy, fluorescencyjnej barwie pomarańczy, lub żółcieniach natchnionych chromowaną powierzchnią luster?

 

- Można? Nie pytam o pozwolenie – pytam o TWOJE mniemanie i nie czekam na odpowiedź!

2 komentarze:

  1. To prawda, dziś chyba najtrudniej być przeciętnym, nie domagać się rozgłosu, ani pomocy.
    Gdy ktoś odstaje od przeciętnej zawsze znajdzie się na niego paragraf lub laur, dla przeciętnych żadnej nagrody...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zdajesz się być krukiem, wieszczącym coś złego co i tak nadejdzie, choćbym nie wiem jak się natężył.

      Usuń