poniedziałek, 25 grudnia 2023

Dalekosiężny plan.

    My, starcy musimy być chytrzy. Przebiegli jak sam szatan i cyniczni bez granic. Inaczej – już po nas. Młodzi pożrą nas żywcem. Nie mam żadnych złudzeń, jaki będzie wynik konfrontacji. Dlatego, gdy tylko odkryłem pierwszy siwy włos na głowie, a wejście na schody okazało się zajęciem z pogranicza sportów ekstremalnych – podjąłem kroki zapobiegawcze. Musiałem. Uwierzcie mi, że musiałem. Inaczej, w czasach wojen energetycznych nie przetrwałbym tygodnia. Wielcy wysyłają nas, maluczkich na wiecznie wrzące fronty, żebyśmy zdechli w okopach walcząc o ropę, złoża węgla, czy gazu. W kraju każde drzewo staje się łakomym kąskiem i otacza się je ochroną, żeby w ogóle rosło. Rosło na chwałę elit. Bo przecież w końcu i tak je zetną, aby drewno naturalnym płomieniem uświetniło rozpoczęcie sezonu grillowego, czy karnawałowy kulig dla wybrańców. Pozostali od dawna już gotują korzystając z siana, czy słomy. Jeśli mają to szczęście, żeby nazbierać jej wystarczająco dużo do przygotowania potraw. Pozostali żrą świństwa z plastikowych opakowań, drukowanego w 3D żarcia w odległych laboratoriach i zainfekowanych genami nieznanego pochodzenia, albo robale, których sam wygląd wywołuje torsje.


    Do rzeczy. Wiedziałem, że łatwo nie będzie, ale poświęciłem gasnące siły na zdobycie wiedzy. Nie takiej ze szpalt elektronicznych gazet, ale tej praktycznej. Jak polować, stawiać wnyki i łowić ryby, jak pozyskać i wykorzystać zioła, jak znaleźć dziko rosnące warzywa, czy owoce, jak przetrwać w skrajnie niekorzystnym klimacie, bądź0 warunkach, w jakich słabsze jednostki w pojedyncze dni tracą nadzieję i życie. Pieniądze, dopóki jeszcze miały jakąkolwiek wartość przeznaczałem na osiągnięcie praktycznych umiejętności przetrwania, na skompletowanie sprzętu i właściwe jego zabezpieczenie przed grabieżą, czy przypadkowym zniszczeniem. Zbudowałem trzy w pełni wyposażone kryjówki i ze cztery prowizoryczne magazyny. Każdy z daleka od ludzkiej ciekawości i zachłanności. Jedzenie wysokoenergetyczne, lekarstwa, ubrania, narzędzia… Mapę moich oaz trzymam głęboko w pamięci i nigdzie nie wytatuowałem ścieżek dostępu. Na żadnym skrawku papieru, skóry, czy zaszyfrowanym przekazie nie znajdziecie informacji wiodących do sezamów.


    Uczyłem się gotowania, bo organizm nienawykły do jedzenia surowizny protestował boleśnie. Na dłuższą metę żywienie w takim stylu musiało doprowadzić do tragedii. Muszę przyznać, że niespecjalnie byłem utalentowany, ale dżdżownice po usmażeniu stawały się namiastką kotleta i nie budziły odrazy takiej, jak połykanie żywych robali. Nie miałem wyjścia. Potrzebowałem zaufanego wspólnika z talentem kulinarnym, jeśli chciałem czerpać przyjemność z jedzenia. Bardzo ostrożnie przyglądałem się kobietom. Wybierałem te bardzo młode, bo stare, zepsute już doświadczeniem, egoistycznie gotowe wykorzystać mnie i porzucić, przejmując wszystko, co tylko zdołają. Młode, głupie i bezradne były lepszą alternatywą. Zanim zmądrzeją… Wierzyłem, że wybranka przywiąże się do mnie-starca wystarczająco, aby nie myśleć o wymianie „na nowszy model”.


    Szukałem wśród tych myślących i wyrachowanych, które nie ukrywały, że gotowe są na naprawdę duże poświęcenia w zamian za bezpieczne schronienie. Za dom. Nie. Żadna z nich nie była dziwką. Kobiety są pragmatyczne i wygląd samca ma dla nich znaczenie zaledwie marginalne. Liczyła się siła i zdolność przetrwania. Siły nie miałem, ale witalność i umiejętności… Żaden gówniarz nie miał przy mnie szans. Kozacy i Gieroje. Tępa siła, która potrafi wyłącznie kraść i zabijać. Lecz, kiedy nie ma celu, gdy zostaną sam na sam z naturą – zdychają jak każdy inny naiwniak w garniturze od pedalskiego projektanta, od tych wszystkich prezesów i celebrytów, którzy sądzą, że mięso kica po łąkach w plasterkach w stu dwudziestu siedmiu odmianach do wyboru i wystarczy wskazać kelnerowi palcem, na które dzisiaj mają ochotę.


    W końcu znalazłem swoją wybrankę. Obwąchiwaliśmy się nawzajem ładnych parę miesięcy, powolutku zdradzając skrywane priorytety. W końcu odsłoniliśmy się zupełnie i zawarliśmy pakt. Dożywotni i nie podlegający żadnym zmianom. Uwierzyliśmy w siebie bez cienia miłości. Mój cynizm, plus jej pragmatyzm łączył cechy idealnego związku. Musieliśmy tylko scementować związek, aby żadnemu z nas nie przyszło do głowy wycofać się, gdy już nawzajem zainwestujemy w siebie talent i czas. Z na wpół uschniętego korzenia utoczyłem być może ostatnią kroplę nasienia i uczyniłem wybrankę ciężarną. Teraz nie mogłem już szaleć w starokawalerskim stylu – miałem zostać ojcem. Odpowiedzialnym, zapewniającym schronienie, ciepło i bezpieczny rozwój potomstwa. A ona miała zapewnić nam dom, choćby był sklecony ze schnącego tataraku, czy mieszczący się w jaskini.


    Gdy zdradziła wreszcie, że będzie matką, ogarnęła mnie tkliwość, jaką zwalczałem w sobie. Dałem jej-nam w prezencie woka. Wielką, żelazną patelnię, na której można było błyskawicznie przygotować jedzenie, nie nadwyrężając zapasów paliwa. Każdy, kto chciał, ten wie, że wok został stworzony z biedy, z braku opału, a cała chińska kuchnia i krojenie wszystkiego na okrawki, spowodowana była wyłącznie koniecznością, a nie czymkolwiek innym. Wąski pasek mięsa piekł się momentalnie, podczas gdy wielki stek wymagał mnóstwa czasu i drewna. Moja wybranka… przytuliła woka do piersi, jakby to był noworodek. I chyba był, bo od tamtej pory nie ruszała się bez niego nigdzie. Moim zadaniem było zdobyć wszystko, czym trzeba objuczyć naczynie, żeby puściło aromat ciepłej, pysznej kolacji. Jej – przygotować posiłek, wykarmiając nas i nasze dziecko.


    Byliśmy gotowi. Uciekaliśmy już w trójkę od świata z betonu i asfaltu. Od elektroniki i zbędnych gadżetów. Od niewolnictwa i biedy serwowanej nam przez korporacje finansowe, farmaceutyczne, przez rządy pchające młodych ludzi w bezlitosne objęcia broni niszczącej ich ciała i dusze. Poszliśmy poza zasięg cywilizacyjnego obłędu. Daleko od młodych i silnych, których głód lada chwila zamieni w krwiożercze bestie. Których żołądek obierze z naskórka ogłady i uwolni wszystkożerne zwierzę. Wybrałem niebezpieczny kurs – w górę rzeki, ale w ten sposób… przynajmniej wodę mieliśmy zawsze w zasięgu pragnienia i nadzieje na świeżą rybę. Może zdołamy dotrzeć wystarczająco daleko od miasta, żeby ryzyko stopniało do stopnia akceptowalnego. Akceptowalnego na czas apokalipsy.


    Nasze dziecko… dorastać będzie na łonie natury. O ile przetrwamy. Patrzę na jego matkę dźwigającą na plecach woka, z dzieckiem na ręku. Damy radę. Musimy. Nauczę je polowania. Zbierania ziół. Leczenia. Będzie szamanką. Wiedźmą. I będzie gotowa przetrwać tych wszystkich chłystków o figurze profilowanej sterydami na siłowniach całego świata. Zuch! Już teraz widać w jej oczach zachwyt i ciekawość. Nie oglądamy się. Idziemy w przyszłość.


11 komentarzy:

  1. Przyszłość to AI, roboty i nanotechnologie. Droga, którą wybiera główny bohater dla siebie i swojej rodziny to jakaś alternatywa, ale czy do końca realna?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiadomo. ale od bardzo dawna podoba mi się pytanie: "a co, gdyby wypowiedziano wojnę i nikt nie przyszedł?"

      Usuń
    2. Wraz z rozwojem technologii tak właśnie może wyglądać przyszłość wojen.

      Usuń
  2. Wcale się nie dziwię wyborom narratora. Mam podobne preferencje i pałam odrazą do rezbuchanej rewolucji technologicznej. Najbardziej nie podoba mi się AI.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. słyszałem ciekawą sugestię - skoro jesteśmy obserwowani wszędzie - obserwujmy obserwatorów. niech poczują na własnej skórze ciekawość baaaardzo licznej publiki.

      Usuń
  3. Ludzie boją się czegoś, czego nie znają. Jeśli uda im się poznać i okaże się, że to im może pomóc, to mamy wtedy postęp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście - dla "naszego dobra" nasz suweren właśnie ukradł moje odciski palców - obu rąk. pod przymusem. podobno uzasadniał to koniecznością weryfikacji i dla mojego bezpieczeństwa tylko moim odciskom wolno było odebrać dowód, który w warstwie cyfrowej ma zakodowane te odciski - ciekawe, że ja nie mam do nich dostępu, a służby suwerena już tak. i nie wiem komu i za ile opylą te odciski połączone z peselem, kartą zdrowia, informacjami bankowymi i zawodowymi.

      Usuń
    2. A taka komórka? To jest dopiero smycz, baza informacji i uzależnienie! Jakie tam dane się przerabia ukradkiem i w tajemnicy? :)) Tam gdzie główny bohater chciał iść może nie być zasięgu. Odradzam... ;)

      Usuń
    3. ja mam staruszka klawiszowca. bez żadnych apek i dostępu do sieci. na dodatek - tak jak celebrytki "zapominają" majtek i staników, tak ja zapominam zabrać toto z domu.

      Usuń
    4. Czyli chodzi o samą drogę i opowieść? Ciekawe więc, co było dalej? 🤔

      Usuń
    5. skąd ta nieprzeparta potrzeba doprecyzowania wszystkiego do obłędu? niech zostaną niedopowiedzenia i niedojedzone kolacje. dlaczego wszystko musi spinać klamra? dzieci porzucają budowle z klocków, kiedy coś je zaintryguje i nie przejmują się tym, że porzucają niedokończone. i te budowle są zachwycające. dają pole wyobraźni, żeby się rozpędziła samodzielnie. bez wsparcia architekta-budowniczego. dorób sobie, czego tylko zapragniesz. i wtedy nie będziesz zawiedziona.

      Usuń