czwartek, 7 grudnia 2023

Bajka - a co!

 

    Wyszedłem na spacer, żeby ochłonąć po kolejnej karczemnej awanturze o nic wielkiego. Na zewnątrz zima. Łatwo ostygnąć, trzeba tylko uważać, żeby nie za bardzo. Krew z oczu powoli ustępowała i zacząłem dostrzegać w bieli rozmaite kontury. Od kilku dni sypało i to nieźle. Nic dziwnego, że na osiedlowych skwerach masowo zaczęły pojawiać się bałwany…


    - Bałwany! No właśnie – pomyślałem z goryczą – Jakie to szowinistyczne. Jak chłop, to od razu cymbał, albo bałwan.


    Dla kontrastu chciałem ulepić babę z sypkiego śniegu. Ale na jaką cholerę światu zimna baba? Jeszcze jedna? Nic z tego. Nie będę zwiększał pogłowia. Ale śnieg miałem już w dłoniach, więc zgarniałem go jakoś tak do siebie, jak okruszki z obrusu, tylko ilościowo zdecydowanie grubiej. Na podłożu ze śniegu powstawało coś zwartego i wybrzuszonego. Chwilowo nie-wiadomo-co.


    - Smok – zawyrokowała jakaś pyzata dziewuszka z buzią piegowatą, jakby ją kto starannie obsiał.


    - Noooo – niebieskooki cherubinek pojawił się znikąd i potwierdził – Arktyczny. Gdzie masz dla niego skrzydła?


    Nie miałem. Nie planowałem lepić arktycznego smoka.


    - I płetwy! - przypomniała piegowata księżniczka – Przecież one pływają, wiesz?


    - Nie wiem. Nigdy nie byłem w Arktyce…


    - Ty chyba głupi jesteś! A po co chcesz tam jechać? Żeby cię pożarł? Poza tym zimno tam i strrrrasznie. Ale w telewizorze możesz popatrzeć, albo w telefonie. Masz telefon?


    - Nie mam, zostawiłem w domu…


    - Taki duży i bez telefonu z domu wychodzi. Ty się kiedyś zgubisz – oskarżył mnie chłopak – bez dźipiesu się szwendasz i prosisz się o kłopoty.


    - A ty masz? - chciałem się odciąć, bo mnie do żywego zranił podejrzeniem.


    - Ja? Jak się zgubię, to wołam mamę i ona mnie zabiera do domu. A telefon ma przy sobie nawet, jak idzie siusiu i do gekonologa!


    - Acha… Przepraszam. Spieszyłem się i tylko na chwilę wyszedłem. Chciałem na śnieg popatrzeć - nie śmiałem zapytać o adres lekarza, a poza tym gady wywoływały na mojej twarzy uczucia dalekie od sympatii.


    - Fajny jest – dziewczynka uprzejmie zmieniła temat – Smoki też są fajne. A tam jest śmietnik. Może tam znajdziemy skrzydła i płetwy. Chodź! Poszukamy.


    Śmietnik osiedlowy oferował wszystko. Od mebli po obiad z deserem. Kwiaty doniczkowe, niedopite trunki, pampersy z zawartością – znaczy z tą bardziej wonną zawartością, pisklęta zazwyczaj zdążały się uwolnić z aromatycznej uprzęży. Błyskawicznie udało się znaleźć plastikową butelkę w zachwycająco błękitnym kolorze.


    - Będzie doskonała – chłopak najwyraźniej był specem od smoków arktycznych – trochę się wiercił, oglądał tę butlę ze wszech stron i w końcu popatrzył na mnie oskarżycielsko – Noża oczywiście też nie masz? Wy dorośli jacyś dziwni jesteście. Wychodzicie bez telefonu, bez noża i chcecie lepić arktyczne smoki. Na szczęście ja mam mały kozik. Od taty dostałem na Mikołaja. Tylko cicho, żeby mamusia się nie dowiedziała, bo w zeszłym roku okropnie krzyczała na tatusia za pistolec na takie fajne kulki. Można było sroki strącać z gałęzi. A jak Mateuszka trafiłem w pupę, to tydzień spał na brzuszku!


    Rozbrojony kompletnie, oszołomiony i wyzbyty już nerwów posłusznie wyciąłem dwa skrzydła, ze siedem płetw, a młodziankowie mocowali je zgodnie, kucając po obu bokach smoka. Błyskawicznie nabierał mocy.


    - A teraz odsuń się. – księżniczka odepchnęła mnie rączką na bok – Zaraz wystartuje.


    Nie dyskutuje się z księżniczkami, gdy są przekonane o słuszności swoich teorii. Zrobiłem krok w bok, a smok… mrugnął do mnie i rozprostował skrzydła. Trzy razy się przeciągnął, puścił bąka i podfrunął na jakąś grubszą gałąź.


    - Co teraz? - zapytałem nieszczególnie inteligentnie.


    - Czekamy – chłopiec nie miał wątpliwości – smok musi coś zjeść, żeby urosnąć. Możesz mu przynieść coś ze śmietnika. Widziałem tam herbatniki nie całkiem przemoczone. Dasz sobie radę, czy tego też nie umiesz?


    Cóż było robić. Poszedłem po ciasteczka ze śmietnika. Przy okazji znalazłem na wpół zeschłą kiełbasę i słoik z pleśniejącą konfiturą. Smok nie gardził. Sfrunął na ośnieżoną ławkę i jadł, jakby w życiu nie jadł. Co chyba było faktem. Dziewczynka głaskała go gdzieś za uszami, chłopczyk systematycznie sprawdzał smocze pazury i inne ostrości sterczące ze skrzydeł, gdy smok warknął ostrzegawczo. Z klatki schodowej wychodził tłusty jegomość z równie tłustym rottweilerem. Zarówno pies, jak i właściciel nie byli lubiani przez osiedlową społeczność, a dzieci się ich zwyczajnie bały. Pies puszczany bez smyczy i kagańca siał popłoch w piaskownicy, z której uciekały maluchy w zasikanych rajtuzkach, a facet zaśmiewał się, traktując rzecz, jak rozrywkę. Teraz też pies dojrzał nas i już zrywał się do galopu, by napędzić nam strachu. Dzieci zesztywniały i wtuliły się w moje uda. Nie dałbym rady uciec dorosłemu psu nawet bez tego obciążenia, więc stałem zachowując resztki godności. Smok tymczasem rozłożył skrzydła i pofrunął w szarobure niebo.


    - Świnia – mruknąłem – zostawił nas na pożarcie i sam odleciał.


    - Może nie – szepnęła dziewczynka – Wróć smoku, wróć! Nie pozwól nas zjeść.


    Niebo pełne pazurów, kłów i magicznego ognia spadło na psa znajdującego się już w pełnym galopie. Kolejny sus pies wykonał jako kupka popiołu, a kolejne wytyczyły smokowi ścieżkę do lądowania bez poślizgu. Grubas usiłował coś złorzeczyć, jednak smok pochwycił go szponami i stękając z wysiłku zabrał w podróż w jedną stronę. Po facecie słuch zaginął i jakoś nikt specjalnie się tym nie przejął.


    A smok?


    Mam z dziećmi umowę, że nie zdradzamy nikomu, ani mamie, babci, czy żonie, nawet panu policjantowi, czy strażakowi, że smok spalił psa i porwał sąsiada. Żeby mógł do nas wracać, kiedy będzie mu smutno i samotnie. Niekiedy wraca. Potrafi nas odnaleźć. Siada na balustradzie balkonu i czeka na pieszczoty, ciasteczka niekoniecznie ze śmietnika, opowieści co u nas nowego. Czasami pomoże starą kanapę wynieść, czasami zabierze dzieciarnię na jakąś górkę na sanki, żeby pobaraszkowały. Kiedy jest ciepło raczej się nie pojawia. Nie lubi. Ale to każdy głupi wie – arktyczny przecież. Misie polarne też nie pluskają w ciepłych wodach. Na wszelki wypadek, wychodząc z domu zawsze już mam przy sobie dźipiesa i scyzoryk. Nawet, prowadząc żonę do gekonologa. Bo wiecie? Też będę miał takiego cherubinka, albo księżniczkę z buzią pełną piegów, jak niebo gwiazd!

8 komentarzy:

  1. Pięknie! Kurki do wyobraźni masz odkręcone na całego. Nie wiem czy to prawda, czy nie, ale gratuluję - jakby co. 🫠🙂 Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. coś tam ze mnie wycieka. w zasadzie każdego dnia. nie zawsze jest czas napisać. ale opowiadam czasami. w domu.

      Usuń
  2. Szkoda, że to tylko bajka. Taki smok bardzo przydałby się w życiu realnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a pewnie. zawołać, napuścić, odbezpieczyć i czekać na rezultaty pociągając limoniadkę za pół miliona złociszy. z palemką wetkniętą w miętkie.

      Usuń
  3. Superowska bajka!!!
    Fajna rzecz taki arktyczny smok. Ja mam swoje dyniaki, też bardzo przydatne bywają, szczególnie jak samopoczucie koziołkuje w dół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzisz - zapędź je do roboty. znaczy do opowieści. będziesz miała dla dzieci/wnuków i innego narybku.

      Usuń
  4. Cosik zimny ten smok. Nie na darmo ze śniegu ulepiony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. arrktyczny przecie... to musi się zachowywać godnie.

      Usuń