niedziela, 31 grudnia 2023

Czas na rewanż.

 

    Feniks mi się spopielił. Ktoś musiał go fest wkurzyć. Ja, nie miałem dotąd okazji oglądać go w takim stanie. Szlag ptaka trafił na miejscu. Pobulgotał, pogrzetochotał, spienił się jak piwko podsypane solą i zagorzał. Elegancko, wybuchowo i jakoś tak… majestatycznie. Widać, że potrafił płonąć. Miał wprawę wielowiekową. Żeby choć paszczę otworzył, dlaczego, to może jakoś bym go odwiódł od tego głupiego pomysłu. A tu nic. Jak obrażona baba – odwłokiem się do mnie nawinął, i chwilę później dwa oddziały straży pożarnej na bojowo przyjechały i lunęły nań, jakby był fabryką plastikowych talerzyków. Ugasili głupola, ale zdecydowanie za późno.


    Spisywali z mozołem protokół dla centrali każdą linijkę raportu podpierając językiem, więc musiałem przeczekać. Potem jeszcze wianuszek łasych na spadek po ptaku łykał ślinę i rozglądał się ukradkiem, co by tu zwinąć z pogorzeliska. Ale – ani piórko nie ocalało, żaden, najdrobniejszy pazurek. Fachowo przeprowadził eutanazję, pilnując szczegółów kremacji. Zawiedzeni odchodzili, aż w końcu nad pogorzeliskiem nie pozostał nikt prócz mnie. Szufelką zebrałem, co zostało na kupce, mając tępą świadomość, że reszta rynsztokiem poleciała w kanalizację burzową. Mimo to pieczołowicie sprzątnąłem drobiowe resztki na szufelkę i do pudełka po butach, które litościwie ktoś porzucił pod płotem. Zabrałem bydlę do domu, żeby ochłonąć po eksplozji gadziny i spokojnie zastanowić się nad możliwościami.


    Parę lat ze mną mieszkał, jeśli mogę sobie pozwolić na eufemizm. Mieszkał, kiedy chciał i odlatywał kiedy chciał. Wracał chyba tylko się nażreć i wypalić mi efektowną dziurę, to w nowym dywanie, to w starym fotelu. Żeby choć jajka na twardo gotował – to nie. Do pracy był nieskory. Gardził. Unikał z talentem. Wystarczyło, że pysk otworzyłem, że przydałoby się jego wsparcie, a już znikał i nie pojawiał się przez tydzień. A teraz wylądował tam, gdzie lubił najbardziej – na starej komodzie z dziurami od ognia ułożonymi chyba w trzech kondygnacjach. Dziw, że komoda nie składała się z samych dziur, ale widać stuletnia dębina jest odporna nawet na Feniksy. Dziś, ptak w pudełku był niegroźny i nudny. Małomówny. Powolny jak ruch górotworu.


    Zmierzchało i wiatr zaczynał zwiedzać zakamarki, więc zamknąłem okna. Głupio byłoby, gdyby rozwalił się po całym dywanie, czy w charakterze kurzu zaległ na wszystkich powierzchniach płaskich. Przymknąłem mu wieko jego zaimprowizowanej trumny i głowiłem się, czy mogę mu jakoś pomóc. Fragmentaryczny drób, nawet, kiedy się odrodzi, będzie kaleką. Zabraknie materiału na skompletowanie gadziny. Dosypać mu z popielniczki? Wywalić na hałdę węgla i podpalić, żeby sam sobie wytasował co mu trzeba? Szlag by trafił gorliwość strażacką. Poczekaliby ze dwa kwadranse i nie byłoby kłopotu.


    Noc już dojrzała, a ja w rozsypce z pomysłami na mojego sproszkowanego Feniksa. Czekać? Na co? Odrodzi mi się bez głowy, albo bez skrzydła i co wtedy? Ja wiem, kochać jest niełatwo. A takiego zdekompletowanego jeszcze trudniej. Jednak w końcu… mój był. Nie spłuczę go w toalecie. Trudno. Niech pomieszka w pudełku, a ja się zdrzemnę. Na zmęczeniu nic mądrego nie wymyślę.


    Oczy kleiły mi się doskonale po emocjach minionego dnia, kiedy mrok pokoju zaburzyły jakieś detale. Coś czaiło się w powietrzu. Szczęśliwie – na zewnątrz, a wcześniej pozamykałem szczelnie chałupę. Jakieś iskry w kolorze coś między i żółcią. Jakby dołem kto ogień zapalił i wiatr poniósł. Zacząłem węszyć, ale nie czułem zapachu płonącego drewna. Zerknąłem na komodę, a pudełko jarzyło się od wewnątrz.


    - W końcu spali mi cholernik mebel po dziadkach! - pomyślałem i nie bacząc na ręce przeniosłem trumienkę na kafle w kuchni.


    Nie bolało, ale to chyba z wrażenia. W pudełku trwał cud narodzin i pisklę gramoliło się ze środka, by walnąć na zbity pysk na podłogę.


    - Arghhh! - zaklął Feniks, nie zastanawiając się, że zaczynanie życia od bluźnierstwa nie wydaje się szczytem kultury.


    - Co arghhh! - zapytałem, wściekły sam nie wiem na co, czy kogo. Ale liczyć, że biernik mi coś odpowie, było już spoza zakresu standardowej SF, więc został mi tylko ptaszor-dziecię nieboże.


    - Gulgurururu – noworodek inteligencją wręcz tryskał.


    Machnąłem ręką, bo wdawanie się w dialogi, gdy rozmówcy prezentują dwa krańce ewolucji było bezcelowe. Wolałem obserwować, co zrobi, gdy słowa (tak to umownie nazwijmy) okażą się bezpłodne. Rozpaczliwie machał wszystkim, co odstawało mu od korpusu zabiedzonego trudem samodzielnego życia. Dać mu żreć? Pić? Otworzyłem lodówkę i zachęcająco machnałem ręką. Sierota nie skorzystał. Najwyraźniej upośledzony rozwojowo, choć kolorek miał jak za czasów świetności. Spociłem się, jak po afrykańskim maratonie, bo Feniks grzał bez litości. Lodówkę mi bydlę rozmrażało właśnie, więc trzasnąłem drzwiami nieco zbyt energicznie. Odskoczył ze dwa kroki, ale ogrzewania nie skręcił. Coś musiałem przedsięwziąć. Postanowiłem otworzyć okna i nocną bryzę wpuścić do wnętrza. Przezornie odsunąłem firany (jaki kretyn trzyma w domu Feniksa i stylonowe firany? Trzeba było kupić żaluzje przeciwpancerne!) i otworzyłem na oścież.


    - Wreszcie! - wysapał Feniks, gdy z zewnątrz, jak rój wściekłych szerszeni wpadło na niego całe stadko iskier, dotychczas kręcących się za oknem – Już myślałem, że nigdy mi nie otworzysz. A tam fruwał mój język, parę kluczowych mięśni i stabilizator temperatury. Mielibyśmy tu niezłe piekiełko za godzinę. Ból narodzin nie jest czymś, co chciałoby się przeżywać co dnia. A ty? Jak reinkarnujesz? Nie widziałem dotychczas. Mnie na ciebie szlag już trafił z pięć razy, choć wybuchłem zaledwie raz, a ty co? Pochwal się! No już, nie wstydź się.

6 komentarzy:

  1. No? Jak? Właśnie, pochwal się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czy ja wiem... celebrytą nie jestem, żeby tak wszystko wywalić do sieci. coś tam w zanadrzu chować należy, żeby szczypta niepewności została.

      Usuń
  2. Ja inkarnuję kiedy czytam dobre teksty. Moją wyobraźnię zapładniają piękne słowa. 🫣😄

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bywasz brzemienną? czy to tylko samcze przechwałki?

      Usuń
  3. "A tam fruwał mój język, .."
    Inspirujące..., ale najpierw dezynfekcja!
    przezorny Janek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to uzasadnia bełkot ptaszora. i wydaje się być niewyeksploatowaną ścieżką teleportacji i różnych takich podróży w czasie.

      Usuń