piątek, 8 grudnia 2023

Koniec sezonu.

 

    Najbardziej nie lubię, tych wybuchowych. Najwięcej roboty ze sprzątaniem i odtwarzaniem terenu. I te wszystkie szczątki. Krwawe ochłapy, flaki, detale nie dające się przyporządkować do poszczególnych trupów. Jeśli w ogóle jakieś rozpoznawalne kawałki zostawały na drugi dzień.


    Odcinki zaczynały się wieczorem, w porze największej oglądalności. Ludzie bez nadziei, załamani, zdruzgotani życiem i samobójcy z wyrzutami sumienia w zamian za jakieś apanaże popełniali na oczach widzów samobójstwa. Mało tego, za szczególnie widowiskowe odejście ze świata, ich spadkobiercy mogli spodziewać się znacznej premii od organizatorów, więc nie warto było zdychać po cichu na uboczu. A, że konkurencja rosła, więc trzeba było się naprawdę wykazać.


    Organizator (jak sama nazwa wskazuje) organizował tor przeszkód. Teoretycznie dało się toto przejść, jednak nawet personel, sprzątający plan filmowy łaził z duszą na ramieniu, wielokrotnie upewniając się, że wszelkie niespodzianki zostały uwolnione. Bądź schwytane, bo trafiały się wieczory dziczy jadowitej, albo noc drapieżników. Wtedy było w miarę czysto na planie. Trochę krwi i niedojedzonych resztek, czy kupa – ślad po uczcie wielkiego kota, aligatora, czy stadka kojotów. Tylko sępy czuły się dobrze w tych rejonach, z nieludzkim spokojem obserwując przygotowania do uczty.


    Na kolejny seans organizator zaproponował toksyczne rośliny, jadowite zwierzęta i trujące wyziewy. Tu przynajmniej udawało się w większości zidentyfikować zwłoki. Taniec na polu minowym takiej szansy nie dawał. Co najwyżej można było z powtórek rozpoznać, skąd nieboszczyk (nieboszczyca) rozpoczął lot w zaświaty i gdzie wylądowały najgrubsze fragmenty.


    Po takim właśnie odcinku przyszło nam teraz posprzątać przed kolejnym odcinkiem o zabarwieniu chemicznym. Wczoraj uznanie wzbudziła otyła pani, której udało się tak szczęśliwie wdepnąć na minę, że mogła kontynuować grę! Jej ciało spadło z nieba w pięciu krwawych kawałkach i (trudno w to uwierzyć!) każdy trafił na kolejny zmyślnie ukryty ładunek. Pani pobiła finansowy rekord programu, zgarniając pośmiertnie niebagatelną premię, a wzruszeni spadkobiercy publicznie zadeklarowali ufundowanie luksusowego pomnika swojej dobroczyńniczce… dobroczynnej trupie… trupiarce… Szlag by trafił tę poprawność. Tłusta baba zdechła na minach i ma dostać ekstra-pomnik za wybuchowy temperament i lotny umysł.


    Wojtek wiózł taczkę z piaseczkiem płukanym (po każdym sprzątaniu) a Kazik pustą, na ochłapy. Zwierzęta rzadko wykorzystywano w programie, bo były niezdyscyplinowane, ale karmić bydlęta było trzeba co dzień. Żeby nawykły do ludziny i z głodu nie kąsały opiekunów. Ja niosłem szpilor, lub, jak kto woli widły i ładowałem co trzeba Kaziowi na pakę, a Romek z szuflą zasypywał co mniejsze znaleziska, żeby wczorajszą krwią nie deprymować nowych uczestników, ani szyderców z portali społecznościowych. Organizator upierał się, że teren ma być dziewiczy. Jak dziewiczy, skoro zdechło tu więcej luda jak pod Stalingradem? Tego nikt nie umiał wytłumaczyć. Szliśmy jakby teren wysypany był tłuczonym szkłem. Niby dziarsko (żeby już stamtąd uciec) ale też nieprzesadnie szybko (żeby widzieć, w co się wdeptuje).

    Wojtek jest farciarzem. Trzy razy znalazł już złote zęby, jakiś pierścionek z brylantem, który nie doczekał defloracji nosicielki, bo zamiast ślubu odbył się podwójny pogrzeb z największą możliwą publiką. Taaa… to też był niezły odcinek z białą bronią w laitmotivie. Niedoszły pan młody przyszedł do programu, bo przyszła panna młoda się rozmyśliła, a ta przyszła, bo on zamiast klęknąć i błagać – odpuścił, jak jaki tępak, więc pewnie tylko mówił, że kocha. I los (w osobie cynicznego reżysera) oczywiście zaproponował im wspólny termin. Szczęściem (Wojtkowym) nie trafili na wieczór pod hasłem światło i dźwięk, bo od temperatury płonącego napalmu, białego fosforu, czy termitu brylanty w okamgnieniu zamieniają się w kupkę popiołu. Po takich wieczorach zazwyczaj tylko spłukujemy sadze i popioły. Łatwa robota, ale zostawia wyjałowiony teren i dopiero, kiedy przedpole nie nadaje się do innych odcinków organizator oczyszcza teren w ten sposób i przenosi się na nowy poligon. Tam dla odmiany zwierzęta wchodzą jako pierwsze, bo nie niszczą krajobrazu. Wszystko wyrachowane i przemyślane.


    Kazio stęka. Popił wczoraj i słabo mu idzie z taczką. Mdli go od słodkiej krwi. Niech go cholera weźmie. Przejmuję taczkę i oddaję mu widelec. Farciarz idzie przodem, więc miejsce za sterem taczki jest najlepsze. Nie sarkam. Łapię ścieżkę. Niech Kaziu dźga mięso pod którym być może są niewybuchy. Pruję śladem Wojtusia i odliczam już minuty do końca zmiany. Kaziu z Romciem knują, gdzie dzisiaj uderzyć i z kim wieczór popełnić grzesząc po korek. Widać już bramkę finałową, do której dotąd nikomu nie udało się nawet zbliżyć. Znaczy – nikomu z zawodników. Słyszałem, że na takiego pechowca czeka kat z nieużywaną nigdy gilotyną. Żeby nie kusić głupców, gilotynę trzymają w ukryciu. Narzędzie dostarcza raczej niewielką rozrywkę widzom. I działa tak szybko, że trudno cokolwiek sensownego zobaczyć. Żeby choć madejowe łoże, albo inna sala tortur, to byłoby coś. Z szacunkiem dla biedaka, który nawet zdechnąć nie potrafi.


    Trzy kroki od szarfy na linii mety Kaziu popełnia ostatnie w życiu głupstwo, kopiąc bezwłosą głowę. I nigdy już nie wytrzeźwieje. Zapomniał debil, że to mina-pułapka ostatniej szansy. I schwytał ją. Pewnie nie chciał wyjść na pechowca. Może miał długi? Albo wmówili mu ojcostwo połowy ugandyjskich pisklaków porażonych opuchlizną głodową? Musimy go posprzątać. A szpikulec szlag trafił razem z Kaziem. Romciu, zgięty w pół usiłuje utrzymać flaki w brzuchu. Wojtuś dłubie w zębach. Taczkę ma już pustą i nie ma czym zasypać Kazia. Ale może zapakować Romcia, zanim utytła deptak przy mecie.


    Zuch! Sprawnie podstawia wóz, a Romcio wali do środka. Nie pozwolimy, żeby nam kolegę sępy pożarły, czy inne drapieżne dżdżownice. Niech to będzie rosomak, albo tygrys bengalski. A po Kazia trzeba będzie wrócić i to szybko, bo za nadgodziny nikt nie płaci. Tylko piasek się uzupełni i nowe widły pobiorę z magazynu. Pani Basia chyba jeszcze nie poszła do domu?

5 komentarzy:

  1. Super! Coś jak Squid Game - wersja polska. Jest krytyka rzeczywistości. Można różne postacie i wątki rozwinąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wszystko można. ale dłużyzna męczy. lepiej krótko i do brzegu.

      Usuń
  2. Wciągające. Wciągnęło mnie jak rura do odkurzacza.
    Spróbuję zmierzyć się z dobroczyńczynią. W mianowniku jest to dobroczyńczyni. W celowniku (komu? czemu?) również dobroczyńczyni.
    To opowiadanie nasuwa smutne wnioski: wszystko jest na sprzedaż, nawet śmierć. Czy jakikolwiek szacunek na świecie istnieje i czy to słowo jest jeszcze używane? Podobno w USA już takie programy "live" robią, że pokazuje się umieranie ludzi na ekranie i miliony to oglądają. Ludzkość naprawdę dąży do katastrofy.

    OdpowiedzUsuń