wtorek, 5 grudnia 2023

Imperium cz.8 Trzecie dno.


    W pokoju hotelowym spoważniała. Zerknęła na mnie i zaczęła pakować osobiste drobiazgi, wzrokiem poganiając mnie.


    - Dość tych luksusów Mały. W końcu jesteśmy piratami. Czas dołączyć do ferajny.


    Ledwie kwadrans później opuściliśmy hotelową klimatyzację i zanurzyliśmy się w skwar. Powiedzmy. Taksówką jechaliśmy do tawerny przy porcie, gdzie mieli czekać nasi. Po hałasie poznaliśmy, gdzie siedzą. Zabawa nabierała rumieńców i nie była to chyba pierwsza zabawa. Niektórzy wyglądali na obdartusów, inni mieli popodbijane oczy, albo trzymali się za nadwyrężone w walce wątroby, czy nerki. Za to wszyscy zgodnie byli pijani w sztok. Gwizd Niny musiał jednak dotrzeć do trzewi ferajny, bo wstali wszyscy. W miarę prosto, na ile pozwalały okoliczności.


    - Wracamy na statek – ogłosiła Nina - Wypłata za trzy dni, ale nie tu. Jeszcze dzisiaj ruszacie. Ja z Małym… jadę po pieniądze. Spotykamy się tam, gdzie zwykle. Jasne? I nie zabierajcie żadnych „pamiątek”, tfu! Panienek chciałam powiedzieć. Ani tego, co wam już ofiarowały też lepiej nie.


    Pomrukiwali niczym syte niedźwiedzie, ale wytoczyli się i ze śpiewem na ustach opanowali całą szerokość drogi wiodącej na kotwicowisko. My taksówką pojechaliśmy na lotnisko, a świt zastał nas w Europie. Zurych. Miasto bankierów. Świat utajony, czający się w wekslach, przelewach i rachunkach prowadzonych dla wszystkich, którzy z dowolnego powodu wstydzili się własnego nazwiska. Nina zostawiła mnie w kawiarni, żebym ochłonął, a sama przekroczyła progi banku pachnącego z daleka dyskrecją i wielowiekową odpowiedzialnością za depozyty. Słyszałem, że wciąż czynne są rachunki tych, którzy musieliby żyć po trzysta lat z górką, ale bankierzy są przeświadczeni, że pieniądz nie starzeje się tak szybko i pochopne zamknięcie rachunku byłoby zniewagą dla klienta, bądź osoby upoważnionej.


    Wychodząc dzwoniła gdzieś, a kiedy podeszła do stolika miała już w głowie plan na nadchodzący dzień. I następne zapewne.


    - Dziś mamy naprawdę ważne spotkanie.


    - To wczorajsze było nieistotne? - pozwoliłem sobie na sarkazm.


    - Poniekąd – odparła lekko roztargniona – Mały. Jak widzisz mam do ciebie zaufanie. I proszę o to samo. Dziś będzie trudniej niż wczoraj, ale zaufaj mi. I oczywiście pilnuj jęzora. To bardzo ważne. Nie mam czasu tłumaczyć, a w samolocie chrapałeś tak, że nie miałam sumienia tłuc ci do głowy tego, co i tak stać się musi. Wierzę w ciebie! Na razie radzisz sobie doskonale.


    Nie kłamała. Te twarze… Trudno ich nie rozpoznać. Zbyt często zajmowały centralne miejsca wiadomości ze świata finansjery. Metalami ziem rzadkich zajmowały się zaledwie trzy korporacje. Szef ze swoim dupkiem umocowany był szczebel poniżej CEO najmniejszej z trzech korporacji. Ci dwaj… prowadzili dwie pozostałe firmy. Ich łączny budżet wystarczyłby, żeby kupić cała Ziemię, jeśli nie zrobili tego wcześniej. A teraz Nina i ja…


    Przy tym obiedzie, wczorajsza kolacja była ledwie nędzną przekąską. Obsługa bezszelestnie wymieniała sztućce i talerze z zawartością, napełniała kieliszki winami, kosztującymi więcej niż roczny budżet Maroka. Łatwo dać się oszołomić. Musiałem pilnować się, żeby nie siedzieć z otwartą ze zdumienia gębą. Za to Nina wyglądała, jakby była stałym bywalcem podobnych uczt. Częstowała się z wdziękiem, uśmiechała się, wymieniała uwagi lekko i najwyraźniej – bawiła się przednio. Swobodna atmosfera i kilka kieliszków sprawiło, że zacząłem się rozluźniać, gdy zaproszono nas na poobiednie cygaro do biblioteki. Omszałe obrazy, meble w skórze i egzotycznym drewnie, wszystko wysmakowane i pamiętające bardzo odległe czasy.


    - Opowiadaj Nina – drobniejszy z dwóch gości przeszedł do meritum – jak miewa się nasz konkurencyjny ulubieniec?


    - Przecież wiesz Igor – droczyła się przez chwilę – W tej chwili zapewne pucuje tyłek Morgana. Albo odwrotnie.


    - Nie o to chodziło Nina – syknął nieco rozbawiony, ale i zły, że go zlekceważyła – Złapał się?


    - A mogło być inaczej? – wzruszyła ramionami Nina – Przelew jutro powinien dotrzeć, a Morgan ma przesłać sprzęt na wskazany adres. Powiecie wreszcie co to ma być?


    - Satelita.


    - Na jaką cholerę mi satelita? Mam z Małym szukać tymczasowych wysp. A do tego wystarczy mała armada dronów.


    - Nie. Drony dobre są dla szczeniaków, którym raz w życiu trafi się ziarno. A nam zależy na rezultacie i chcemy przy okazji złapać za jaja Malucha.


    - Malucha? - w głowie tłukły mi się podejrzenia, że Nina właśnie zdradza jedną korporację na rzecz dwóch pozostałych, a Maluch, to pewnie ich CEO. On też pojawiał się na okładkach, starając się unikać towarzystwa, bo był nikczemnego wzrostu i w towarzystwie czuł się jak szczeniak.


    - Ten satelita jest szczególny. Teoretycznie skanuje powierzchnię, ale faktycznie potrafi wyśledzić instalacje podziemne, tunele, pustki, w tym bunkry, schrony i magazyny. To szpieg wojskowy. Oczywiście nie musisz o tym wiedzieć, ale skoro trafia się okazja, grzech nie skorzystać. Zamów to u Morgana. Koniecznie. I nie pozwól mu wykpić się czymś mniej. To będzie twoja premia. Oczywiście poza wynagrodzeniem standardowym.


    - Standardowym? - coś we mnie darło już mordę na potęgę. Jak daleko sięga intryga? Popiłem wodą, obawiając się, że kolejna lampka wina rozwiąże worek z pytaniami i nie powstrzymam ciekawości, przed erupcją. Co tu się tak naprawdę dzieje?


    - OK – Nina nie marnowała czasu, widać kojarzyła szybciej ode mnie. - A to oznacza, że w najbliższym czasie konkurencja się skurczy…


    - Nina – Ostrzegawczo mruknął ten drugi – Czy twój towarzysz zasługuje na aż takie zaufanie, żebyśmy poruszali ten wątek?


    - Nie przyprowadziłabym go, gdyby było inaczej Marquez! - bez wahania odpowiedziała Nina, uśmiechając się dość wyraźnie. - Mały jest piratem wielkiego kalibru. I jeszcze większej przyszłości. Uczy się, ale niezwykle szybko. Możemy rozmawiać otwarcie. Czyli Maluch Hans właśnie kładzie łeb pod topór? Kiedy się dowie?


    - Jak tylko potwierdzisz przejęcie satelity wraz z kodami dostępu. Bo drobne, pewnie wpłyną już bladym świtem, zanim wyjedziesz.


    - I co dalej? - zapytała Nina z niewinnym uśmiechem – Potem będziecie się podgryzać nawzajem?


    - Wyrośliśmy już z tego. Hans, gdyby tylko nieco spuścił z tonu zmieściłby się w truście, jednak to za mały kaliber, zbyt porywczy i skupiony na własnym ego tak już napompowanym, że dialog nie wchodził w grę. Musimy go skompromitować i wyrzucić z rynku. Podzielimy między siebie strefy wpływów, udając, że konkurujemy, ale faktycznie będziemy mieli monopol na światowe zasoby. A ty z tym… Małym… wyeliminujecie możliwość dołączenia kogoś z zewnątrz. Jeśli chwilowe wyspy są faktycznie tak łakomym kąskiem, że mogą zachwiać rynkiem... szukajcie ich, żeby przejąć je, nim ktokolwiek się zorientuje.


    Popołudnie dorosło do poważnego wieczoru, kiedy przyjęcie się skończyło, a ja miałem poczucie deja vu.


    - Ten sam rachunek co poprzednio?


    Nina tylko kiwnęła głową, wkładając mi rękę pod ramię. Ścisnęła mocno i szepnęła:


    - Zabierz mnie stąd Mały. Wystarczy atrakcji na dzisiaj.

***

4 komentarze:

  1. Czy istnieje coś takiego jak "kotwicowisko", czy to Twoja nazwa®?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. reda, czyli kotwicowisko. miejsce, gdzie statki rzucają kotwice. nie wszystko przybija do nabrzeża. część zostaje w morzu, a tylko załogi szalupami dopływają do lądu.

      Usuń
    2. Wiem, co to reda, tylko słowa "kotwicowisko" nie znałam. Ładniejsze jest od "redy".

      Usuń
    3. gdzie daję radę, tam używam polskich słów. tylko czasem na manowce zbłądzę.

      Usuń