Ławica…
Widziałeś, jak zachowuje się ławica? Albo chmara ptaków, szarańczy, mrówek
ognistych, kiedy się wyroją i ruszają na podbój świata? Największe armie, jakie
można dostrzec nieuzbrojonym okiem. Bo pod mikroskopem można znaleźć jeszcze
liczniejsze skupiska. Tak liczne, że kosmos ze wstydu blednie i dniem się
zasłania, żeby nikt nie zdążył ubogiego świata gwiazd oszacować.
Największy
z możliwych organizm świata zwierząt. Bo ławica, to organizm. Napędzany wspólną
myślą, potrzebą i strachem. Głodem i wolą przetrwania. Strategią. Jeden wielki,
złożony organizm, w którym jednostki są pojedynczymi komórkami powiązanymi
niewidzialną nicią w coś, co spontanicznie utworzyło się, aby schronić się w zbitej
masie. W anonimowym gąszczu, gdzie każdy element jest taki sam. Identyczny.
Pragnie tak samo i cierpi. Walczy i jak w komunie, błogosławi stado nawet
pośmiertnie. Mózg podzielony na mgławice jednostkowe, gwiazdozbiory i układy
słoneczne stanowiące podzespoły większego mechanizmu. Genialna, złożona
nieskończoność wystraszonych idiotów.
Patrzę
z zachwytem jak płynnie potrafi reagować. Na niebezpieczeństwa i na szczęśliwy
traf. Wspominam miejskie wrony, kiedy tną ciemność na plasterki nadlatując nad
miasto i postój urządzają w szpalerze drzew przekrzykując się radośnie, że noc
minęła szczęśliwie, że znów dzień pełen sukcesów się zapowiada. I dzieli się
chmara na mniejsze oddziały, rozprasza po dzielnicach, po zakamarkach, aż się
wtopi zupełnie i niepostrzeżenie w szczeliny miejskiej architektury tylko im
znane, by spędzić pracowity dzień korzystając z rozrzutności ludzkiej. Do syta.
Niespiesznie. A kiedy słońce zwiesi łeb daleko nad horyzontem, zaczynają się
zbierać, zupełnie tak samo, jak się rozstawały. Jeszcze w kameralnym gronie oplotkują
sukcesy i popłaczą nad nieszczęśnikami, którym wrócić się nie udało, lecz zaraz
potem dołączą do większej gromady, i większej i jeszcze, aż chmara się zbierze,
ukonstytuuje i poleci w tę stronę, z której rankiem słońce się zakrada do
miasta. Z premedytacją wybrały to miejsce, żeby jako pierwsze dzień je obudził
i pozwolił zająć upatrzone stanowiska, zanim bezdomne psy tam dotrą.
Sardynki,
jak miliardy lusterek migocą w oczy rekinom, żeby je oszołomić, żeby
zanieczyścić widzenie, spętać myśl i ujarzmić instynkty. Wijące się tony
poszatkowanego mięsa, które rozpływają się w ustach, choć częściej rozpływają
się przed nimi i umykają na boki. Ciągną rokroczne pielgrzymki, żeby zdążyć na
misteria płodności, na żerowiska. Płyną korzystając z morskich prądów, bo bez
nich zginęłyby niechybnie. I choć morderczy myśliwi to wiedzą, ławice potrafią
się przedrzeć. Spektakl kalejdoskopu, olśniewająca walka tańcem niepojętym z
morskimi gigantami. Rozpływają się tuż przed nosem, tuż przed ostrzem zęba,
żeby za ogonem połączyć się w monolit. I choć drapieżniki odpływają syte, to po
ławicy nie widać ubóstwa. Płynie niewzruszona, pchana zbiorową mądrością tam,
dokąd musi, żeby żyć. I żyje, bez żalu i żałoby.
Nikt
nie wie, kto napędza ten organizm. Jak zbiorowym rozumem się posługuje, żeby zwiększyć
szanse przetrwania. Wystarczy, żeby jednostka zadrżała, a cała niepoliczalna
zgraja duplikatów powiela ruch. Nie pytając, nie dyskutując, daleka od
wątpliwości i własnych pomysłów. Karnie realizuje wszystko, co już się wydarzyło.
Instynkt stadny, którego mnożnikiem jest liczba tak wielocyfrowa, że cyfry
stałyby się ławicą, gdyby je ktoś spuścił z uwięzi porządku. Może za mało znam
świat sardynek, wron, czy wściekle głodnych pasikoników, żeby odnaleźć wśród
nich imperatyw, który determinuje zachowania. Który odpowiada za wybory i akcje
powielane przez każde ziarnko w trybach populacji. Ale przecież wiem… wierzę…
że jest taka myśl, która pokazuje ścieżkę prowadzącą do jutra i nie jest to
przypadkowa ścieżka. Że realizowany jest Wielki Plan. Plan, który uwzględnia
założenia i straty własne. Który ma określone punkty startu i mety. Plan
istnienia. Plan ciągłości istnienia. Plan przetrwania pomimo wszystko lub
dzięki wszystkiemu.
Oglądam
w TV działalność chmary jak obraz. Ruchomy, żywy, fascynujący. Niepowtarzalny,
choć w swoich splotach wydawać się może cyklicznym powieleniem, lecz nie jest nigdy
dokładnie tym samym. Zaprojektowane przez nieznaną wielkość lub ideę etapy
wiodące do celu, wektor determinizmu zbiorowego oblepiony kiścią satelitów
nierozróżnialnych w masie. Obraz tak piękny, że dech zapiera i w trans
wprowadza umysł. Hipnotyczne, narkotyczne widzenie mami rozmaitością, choć
rozum wrzeszczy nim zatonie, że to wciąż jeden element powielony do absurdu. Że
to bogactwo powtarzalności miesza w głowie i nie pozwala oczom odpocząć. Liczba…
Wielka i niepojęta liczba…
Zamykam
oczy, żeby zapomnieć omamy. Żeby odetchnąć jednostkowo, a nie w zbiorze
nieskończonym się dusić. I wtedy myśl mnie chwyta wprost za mózg i ściska
bezwzględnością. Jakby chciała wyekstrahować ze mnie to skojarzenie i pokazać
mi naocznie skondensowaną kroplą na otwartej dłoni. Uświadomić mi to, co do tej
pory miałem przed nosem, a choć potykałem się, to nie dostrzegłem. Jestem
chmarą. Od urodzenia. Należę do organizmu, który ktoś skwapliwie policzył i
oszacował na (bagatela) zaledwie niepełne dziewięć miliardów. Może nie ławica,
a ławiczka, chmarka, ale jednak organizm zbiorowy płynący tam, gdzie ja nie
wiem. I sąsiad nie wie. Żaden pijak na ławce i profesor na ambonie. Ksiądz i
dziwka również.
Może
poeta wie dokąd płyniemy, lecz ta wiedza nie z rozumu pochodzi, a z natchnienia.
Z wieczoru pełnego uniesień, kiedy duszę na łańcuszku wypuścił dalej, niż
człowiek zmysłami sięgnął i stamtąd popatrzył przez chwilę. Nie wiem co
zobaczył, ale on upił się i nie trzeźwieje już tydzień. A kiedy spytam, to
wzruszy ramionami i ręce w kieszeń wrazi i pójdzie gdzie nad rzekę popłakać w
samotności. Albo wyżebrze kieliszek wódki w zamian za wiersz ad hoc wymyślony
na chwałę gospodarza wieczoru. Ja nie wiem… I nikt mi pomóc nie chce…
Szarpię
się, jak ten poeta. Ale ja musiałem wypić wcześniej. Żeby zerwać się z łańcucha
logiki, z pęt ograniczeń i niemocy zaszczepionej mi przez innych. Dużo wypiłem,
bo więzy silne. Zakorzenione w genach i w głowie. Trudno o swawolę. Trzymały
mocno, więc je zmiękczałem wódką. Czystą i na czczo. Aż puściły. Z daleka, bo
to przecież wyłącznie kwestia skali, ludzie nie różnią się od szprotek. Od
szarańczy też nie. Dwie ręce, dwie nogi, głowa… Insekt. Pasożyt wiecznie głodny
i żrący wszystko, co da radę zębami skruszyć. Patrzyłem z tak daleka, żeby nie
widzieć siebie, żeby egoistyczna ciekawość nie zasłoniła obrazu. Tak łatwo
skręcić… Kusi niezmiernie. Ale ja chciałem zobaczyć to, co zobaczył poeta. Więc
dalej się trzeba odsunąć. Jeszcze i jeszcze, żeby wzrokiem ogarnąć watahę.
Całą.
Udało
się! Z dumy niemal spadłem pod stół. Udało się odsunąć wystarczająco.
Patrzyłem, jak insekty obsiadły planetę i kręcą się w kółko. Nerwowo dość,
widać, że smagani są impulsami. Trochę to przypomina pływy oceanu. Wodorosty
bezwładnością kołysane na fali. Jak u wron chmara się składa z mniejszych,
które kręcą się na przestrzeniach oswojonych, ale czasami czują się jednym
mózgiem. Jednością i współżyciem. Krążą, pożerając planetę. I srają. Wszyscy
bez wyjątku. Śmiecą. Pies przynajmniej usiłuje zakopać, żeby nawóz miał szansę
przyczynić się do ciągu dalszego. Insekty nie. Nie ma czasu, trzeba żreć.
Trzeba się rozmnażać, trzeba…
No
właśnie. Co trzeba? Może jestem jednak zbyt blisko, bo nie widzę idei.
Przeznaczenia, celu, drogi. Widzę tymczasowość i brak choćby cienia wskazówki.
Próbowałem pić dalej, ale organizm mocno już protestował, więc poprzestałem na
tym, co się udało osiągnąć. Wytrzeszczałem oczy, żeby jak najwięcej zebrać.
Może po prostu jestem za głupi? Pewnie tak. Sięgam po skrawki wiedzy
historycznej, bo być może tam kryją się jakieś odpowiedzi. Kojarzę. Jednostka,
bo od niej się zaczęło sama nie dawała rady. W parach, grupkach, bandach było
znacznie łatwiej. Zaczęła się specjalizacja i wymiana handlowa. I zbiorowa
decyzja zapadła. Ta pierwsza. Żeby razem tworzyć. Pierwszy wspólny mózg. Żeby
zbiorowym rozumem ogarnąć to, co dla pojedynczego było zbyt trudne. Ku chwale
mózgu. Jak wielka była to mądrość niech świadczy fakt, że zbiorowy zysk trzeba
było opłacić równie zbiorową krwią, a oporni przechodzili masowo do historii po
tej stronie równania, po której nie wznosi się pieśni pochwalnych i nie ryje
epitafiów na kamiennych tablicach.
Zbiorowy
rozum tuczył się krwią i coraz więcej wymagał od udziałowców. Aż uzyskał
niezależność. Odłączył się od wspólnoty, która pozbawiona głowy przestała
myśleć zupełnie. Elity się pojawiły. Wyrosłe kosztem stada. Na jego chwałę
niewątpliwą i własne korzyści. Masa łudziła się, że to przypadek, że
niedopatrzenie i karmiona sieczką przegapiła raz i kolejny. Kiedy wreszcie
zaczęła widzieć, nie umiała już rozumieć. I kręci się w kółko. Jak to chmara…
Chmara nie musi myśleć. Musi poddać się nurtowi, poddać woli ogółu i zbiorowemu
rozumowi, który znienacka wyparował. Przestał reprezentować cokolwiek poza
skrajnym egoizmem, a potem zakamuflował się tak głęboko, że nie umiem go zobaczyć
nawet stąd.
Nie
mam sił, ale oporów też już nie mam, więc przechyliłem jeszcze raz, żeby
znaleźć to, co zobaczył poeta. Szukałem przewodnika stada. Może przewodników. Emisariuszy.
Wytężałem wzrok, ale widziałem tylko uzurpatorów. Marionetki tłuściejsze od
pozostałych, lecz podgryzane od dołu ledwie się zdołają opędzić, więc o myśli
przewodniej mowy nie ma. Ani o celu. Nawet kierunek niepewny. Wyciągnąłem rękę,
żeby jeszcze krok wstecz zrobić, a wtedy przyszedł poeta. Przyszedł po mnie i ręką
przytrzymując mi dłoń chętną powiedział:
- Zostaw. Zostaw
to, bo trudno ci będzie kolejny dzień popełnić. Nie dasz rady udźwignąć wiedzy.
Chodźmy nad rzekę, do małych spraw i małych słów. Policzymy księżyce, żeby nie
oszaleć licząc gwiazdy. Wczoraj… Jeszcze wczoraj był tylko jeden…
Ławice... stada... lasy drze... jednomyślność... Ostatnio zastanawiałam się, czy aby nie pochodzę z innego gatunku.
OdpowiedzUsuńa ja nie wiem, czy to jednomyślność, czy bezmyślność. czy zbiorowe drgnięcie, to coś, co jest dobre. może tylko wygodne? może to wymówka i alibi, bo w razie nieszczęścia rozłoży się ono na całe stado? a może ktoś inny coś mądrego wymyśli?
Usuńtrudno wybierać kierunek, kiedy nie wiadomo, czego się szuka, albo dokąd zmierza.
Nie jest dobrze iść szeroką drogą, tą samą, którą idą wszyscy. Ani oglądanie się na siebie nawzajem. Ani wzajemne ocenianie się.
UsuńA te wszystkie usługi świadczy społeczność.
nie jest tak łatwo, jak można mniemać. zerknij na siebie - nosisz ubranka uszyte przez społeczeństwo, mieszkasz w budynku, korzystasz z samochodów, internetu, żywności - to wszystko odbywa się poza Tobą, a Ty korzystasz oddając coś w zamian. też jesteś składową ławicy, tylko udajesz, że nie. albo nie widzisz. odsuń się troszkę. i popatrz na siebie - jesteś anonimową składową pośród dziewięciu miliardów podrygujących zgodnym rytmem pasożytów. i płyniesz tam, gdzie jeszcze nie wiesz.
UsuńNie udaję, źle mnie oceniasz. Robię bardzo wiele myśląc o innych ludziach i godzę się na bycie jednostką społeczeństwa. Nie prowadziłabym bloga ani nie wydawała powieści, gdybym gardziła tym wszystkim.
UsuńAle nie podryguję we wspólnym ruchu jak w tańcu estradowym. Mam inne wartości niż większość, przekonania, gust, wiem o tym, bo widzę i słyszę, nie muszę się specjalnie porównywać. Widzę to ja, widzą to inni.
Jest mnóstwo osób, które wybierają własną, wąziutką ścieżkę, nie idą jedną, szeroką, którą podąża większość. Można powiedzieć, że jako ludzie, uznajemy swoją przynależność do ludzkości, ale mamy inne cele.
ani mi do głowy nie przyszło, że gardzisz kimkolwiek.
Usuńpowiedziałem jedynie, że trudno zrezygnować ze społeczeństwa, bo bez niego zostaniesz odarta nie tylko z towarzystwa, ale i dobrodziejstw, bez których trudno żyć. samowystarczalność dla znakomitej większości ludzi jest nieosiągalna.
moja cela czeka na mnie zapewne, ale musi być jej smutno, bo ja nie wiem, którędy mam do niej zmierzać.
Miałam na myśli cel, a nie celę...
Usuńjeśli wyrzucisz nadmiarową literkę nic się nie zmieni w przekazie.
Usuńpowiedzmy, że to był taki żarcik słowny przy okazji - żeby nie popełnić grzechu zaniechania, kiedy można się zabawić słowem.
Zależy jak się patrzy na ławicę, taką na ekranie, czy chce się dociekać mechanizmów, czy po prostu przyjmuje do wiadomości. Świadomość że jesteśmy składową ogólnoświatowej ławicy, miła nie jest.
OdpowiedzUsuńkiedy się patrzy z bliska, można mieć nadzieję, że się jest ważnym, niezbędnym i wyjątkowym.
Usuńale wystarczy parę kroków wstecz, żeby mieć kłopot ze znalezieniem siebie w tłumie. i pojawią się wątpliwości, czy aby na pewno czymkolwiek się od siebie różnimy. i czy jesteśmy komukolwiek potrzebni w dowolnym celu. nawet cel wydaje się wątpliwy, więc i dywagacje są bezprzedmiotowe.
To znaczy, że nasza wolność jest tylko pozorna? Wyznajemy ją i pieścimy a ona jest zaledwie złudzeniem?
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się z tobą. Wolność jest możliwa, ale trzeba za nią zapłacić pozbywając się wszystkiego co namacalne, co można dotknąć. Wolność poczujesz stając nago na szczycie góry, pytanie tylko.... Kiedy zaczniesz marznąć?
Ale masz wybór, ZAWSZE masz wybór...
każda z sardynek jest równie buńczuczna.
Usuńale życzę Ci spełnienia, jeśli tego pragniesz.
przypomnij mi, co zrobisz z tą "wolnością" samotną, wbrew stadu, które popłynie tam, gdzie każdego roku płynie?
Oko - nie napisałam, że jej chcę. Napisałam tylko, że mogę wybrać. I wydaje mi się, że wolność jest zawsze samotna, bo żąda całkowitego oddania.
OdpowiedzUsuńwolność która żąda?
Usuńwygląda to raczej na tyranię. trudno będzie coś podobnego obronić
Tak Oko, wolność żąda - widać jej jeszcze nie poznałeś, albo źle oceniłeś niewprawnym okiem.
OdpowiedzUsuńnie przekonamy się najwyraźniej. dla mnie zjawisko które zaczyna dialog od "wymagam ofiar" dobroczyńcą nie jest. i wolnością też nie. chyba że myślisz o wolności wyboru pomiędzy stryczkiem, a gilotyną
UsuńOko - wnioskując z tego jak piszesz jesteś mądrym facetem, więc powinieneś wiedzieć, że ta cała wolność to stan umysłu i wierzę, że można być wolnym nawet w ławicy sardynek.
OdpowiedzUsuńPoza tym dialog nie musi polegać na przekonywaniu do swoich racji tylko na swobodnym ich wyrażaniu i porównywaniu. Jeśli kogoś przy tym przekonamy to fajnie, jeśli nie to też dobrze, bo rozmowa była miła. ;)
lubię swobodne wyrażanie się. i wyrażanie również lubię. podejrzewam, że większość kłopotów zaczyna się już na etapie definicji wolności. ale generalnie nie o to mi chodziło w tym tekście. smuci mnie fakt, że rządzi ktoś, kto miał być przedstawicielem zbiorowego rozumu, a ja nie bardzo widzę, kto to jest i czy w ogóle jest. a poza tym - nie wiem dokąd płynę. i to już jest wysoce niepokojące.
Usuń
OdpowiedzUsuńJest taki piękny film "Into the Wild" z cudną muzyką. Nie daje odpowiedzi, ale mówi o tym, jak jesteśmy uwikłani w społeczeństwo. Czy jest możliwa ucieczka, czy jesteśmy w stanie odrzucić ławicę. A jeśli tak, to czy znajdziemy miejsce, które będzie lepsze?
nie chcę uciekać. chcę wiedzieć. to zapewne zbyt wiele, ale lubię marzyć duże marzenia. nawet, jeśli się nie spełnią. trudno - wymyślę sobie jakieś prywatne rozwiązanie i będę tak długo udawał, aż sam w nie uwierzę.
Usuń