Za
pracą szedłem przez świat aż na jakimś płocie zobaczyłem ogłoszenie: „Augiasz i
synowie – spółka z tradycjami szuka pana do sprzątania. Tuż za płotem”.
Poszedłem - w końcu sprzątanie nie należy do zakresów wiedzy tajemnej i
uznałem, że znajduje się w zakresie moich skromnych kompetencji. Faktycznie
było niedaleko, a Augiasz (choć się tym wcale nie chwalił) miał więcej córek,
niż synów. Obejście, jak obejście. Zwyczajne, jak to na wsi. Kury pilnowały
kurcząt i plotkowały o rudym, nocnym gwałcicielu, który rozkochał się w niosce
do obłędu, aż ją wytarmosił w ekstazie tak, że umarła z rozkoszy. Wciąż jej
jęzor wisi na wierzchu, bo amanta spłoszyły burki cierpiące na zapalenie
pęcherza. One i pięć razy w nocy wstają, kiedy prostata im spać nie pozwala.
Koty, od niechcenia wysiadywały w tym czasie jaja skrupulatnie unikając
ludzkich oczu i pomówień. Chytre bestie – zamiast malutkiego jajeczka liczyły
na tłustą gąskę i z poświęceniem, wylegując się grzały brzuszyskami małą ławicę
podebranych cichcem jaj. Chyba liczyły, że się im upiecze i padnie na amanta,
że gardło ćwiczył, żeby wysokie C wydobyć z siebie bez konieczności raptownego ściskania
jąder.
Augiasz
był trochę schorowany. Korzonki, żylaki, skleroza, czarnowidztwo, drżąca rączka
i zwapnienie żył, ale cynikiem był wielkim, bo przypadłość rozwija się z
wiekiem bez wstrętu i ograniczeń. Pozwolił, żeby ta najbrzydsza z córek dzbanek
mleka postawiła na stole, ale resztę zagonił do roboty, gdzieś za siedmioma
górami, żebym nawet myślami nie zdołał drogi odnaleźć. Trzech synów posadził
obok, żeby zapewnić sobie przewagę liczebną, chociaż taktyczną miał
zagwarantowaną – w końcu ja za chlebem przyszedłem, a chleb na stole stał i
kusił. Trochę bałem się rękę wyciągnąć, ale w końcu pomyślałem, że nie ubiją
parobka, zanim robotę zacznie, a głodny roboty nie zrobi. To sięgnąłem po
skibkę z brzegu, piętkę pachnącą i ciepłą, że chyba córy piekły, bo zapach
kobiety przebijał ponad drożdże. Ośliniłem się, ale Augiasz nie zauważył, bo
jemu też sztuczna szczęka się nie domykała i wzorem buldoga nosił sople zamiast
brody.
Któryś
z synów chciał już zagaić widząc, że ojciec popadł w melancholię, albo w
pamięci poemat w pięciu aktach wierszem cyzeluje, ale Augiasz go powstrzymał
dłonią podobnym gestem, jakim Kopernik słońce wstrzymywał. Senior ma mieć
posłuch i pierwszeństwo przy wyjadaniu skwarek z miski. Szczeniaki na wsi mores
znają i zmilczał syn ojcowską reprymendę. Ja mogłem milczeć jeszcze ze dwa
miliony lat, dopóki mleko i chleb na stole. Tylko żołądek mi burczał, że za
wolno przeżuwam, jakbym był statecznym wołem, a nie rozpaczliwie głodnym
obdartusem. I jak takiemu wytłumaczyć, że w gościach, to półgębkiem, ukradkiem,
że delektować się trzeba i udawać, że je się z roztargnienia i ciekawości, a
głód został ukrzyżowany dwadzieścia lat temu i skóra z niego ozdabia fotel na
werandzie, albo się pręży na wojennym bębnie.
Sielanka
niestety trwała krótko – jakieś cztery zwrotki trzynastozgłoskowca i zaledwie
dwie marne skibki - ech, rozmarzyłem się i oczy powlekła mi wizja, w której ręka
tej, co chleb kroiła pot mi z czoła odgarnia i na czole nie poprzestaje, lecz wygrywa
na skórze pełen koncert pośród miękkości intymnego siana. Chleb pachniał
obietnicą raju i piekła naraz, aż przytulał się do mnie i szeptał bezeceństwa w
jej imieniu. Augiasz podrapał oba ośrodki odpowiedzialne za podejmowanie
decyzji, czyli łysinę i rozporek (kolejność przypadkowa), po czym
przystąpiliśmy do negocjacji warunków umownych. Chytrość z niego biła, jakby
miał szkockie pochodzenie, albo przynajmniej na Małopolsce każde wakacje
spędzał. Parobek się zapodział, co stajnie im sprzątał od wieków – jakieś smoki
obecnie oswajał, czy zapasy z wężami uprawiał – nieważne. Ważne, że mu sukcesy
do głowy uderzyły i nad mierzwą pochylać się nie chce, żeby mu manicure się nie
pokruszył i aureola nie przesiąkła aromatem odległym od boskich perfum.
Twardo
na zadzie siedział Augiasz, a ja na początek standardowo pół królestwa chciałem
i tę córuchnę od chleba, bo te stajnie, to ponoć końca nie widać i było ryzyko,
że jak wrócę, to już żadna na mnie starego nie spojrzy. Zgarbiony, śmierdzący
drań, co się ze stajni wynurzył po wiekach wieków amen… Gryzłem chleb
niespiesznie i tych jego synów liczyłem. Wiedziałem, że kutwa i nie da królestwa,
ale córę? I opierunek, bo ktoś mi śniadanie do pracy zrobić musi chyba. Własnej
córze chyba spać w stajni też nie pozwoli, więc niech myśli, póki jeszcze ma
czym. Głowa zdezelowana, zużyta niemal do cna i nie ma co regenerować, ona już
dogorywa. Nie ma czego żałować. Naradzić się chcieli z synami i wysłali mnie
gdzie pod jabłonkę, a ta brzydka mi wody chłodnej przyniosła i ukradkiem w rękę
wsunęła liścik pachnący znajomo. Ech! Na wiele ustępstw już byłem gotów, byle
tę dłoń ucałować i nie poprzestać, nim smaku całego ciała nie wyssam do szpiku.
Dłoń w kilku zaledwie słowach spisała baśnie Szeherezady w wersji dla dorosłych,
bez jednego znaku zapytania, czy wielokropka. I tak uroczo wyrażała się
podkreślając słowo MY…
Negocjacje
zakończyły się w czasie niewiele krótszym niż wojna trojańska i obyło się bez perfidnych
podstępów. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo ten sęp Augiasz siedział taki
zadowolony, jakby surową wątrobę wyżerał każdego ranka jakiemuś
nieszczęśnikowi. O pieniądzach dżentelmeni mówić nie będą, a poufność umowy pod
karą sądu ostatecznego nie pozwoli Augiaszowi przechwalać się po knajpach, jak
to parobka naraił za grosze, ale ja swoje wiem. On nie wierzył, że wrócę, to
był dość spolegliwy. Nim pod bronią stanąłem u wierzei stajennych skubnąłem z
talerza jeszcze dwie skibki i mlekiem wprost z dzbanka popiłem. Splunęliśmy w
dłonie i przypieczętowaliśmy umowę. Zostawiłem oślinionego buldoga z narybkiem
przy letnim stole, a sam poszedłem w bój.
W
środku nawet jakieś konie stały, a smród niósł się już chyba pod sam Panteon.
Konie chyba wytrzymać nie mogły i aż rwały się do pomocy, żeby uwolnić je od
aromatu, który nadawał się do krojenia i wysyłania na eksport w plasterkach,
serwetkach wycinanych na kurpiowską, czy łowicką modłę i rozścielania na polach
zamiast nawozów mineralnych. Oparłem się na łopacie, bo to najlepsza rzecz,
jaką łopata potrafi zaoferować kolaborantowi. Zamiast głupio na robotę się
rzucić i skonać, poddałem rzecz analizie. Przyjemnie się analizuje, kiedy w
kieszeni dwie skibki świeżutkie, a pod nogami dzban zimnego, pysznego mleka,
które chytrze zabrałem ze sobą. Wzorem Augiasza miałem już zamiar ośrodki
decyzyjne pobudzić do działania, kiedy się okazało, że jeden z ośrodków jest
właśnie pobudzany spontanicznie i siłą bliżej nieznaną. Muszę przyznać, że
zostałem poddany indoktrynacji tak fachowej, że przymierzałem się do
dziękczynnej arii, kiedy siła spontaniczna zamknęła mi usta, żebym Augiasza
snów nie ubarwił. Dłoń pachniała chlebem, piekłem i rajem. A kiedy już
niewyśpiewana aria dobiegła końca usłyszałem w uszach obietnicę czegoś więcej,
niż to „drobne, improwizowane preludium”, kiedy już z pracy do domu wrócę.
- O Bogowie! –
wrzasnąłem mentalnie przepojony miłością i pożądaniem.
- Co?! –
odwrzasnęli równie mentalnie i gromadnie Bogowie, wytrąceni z drzemki
poobiedniej i lenistwa odwiecznego.
- Piekło mi
stygnie i niebo się schładza, czekając aż mierzwę wygarnę gdzieś, gdzie nie
skaleczy boskich nozdrzy. A Augiasz w sen zimowy zapadł, choć słońce wysoko na
firmamencie i gotów skrystalizować na tym taborecie, zanim go hemoroidy na
brzuszek obrócą.
- Acha… –
mruknęła nieokreślona boskość z góry – Daj nam momencik, bo sprawka poważna i
żadnych półśrodków, tylko na chwałę niebios problem trzeba rozwiązać. Niech
trąci doskonałością, bo partactwem na Panteonie zajmować się nikt nie zamierza.
A przy okazji – Pegaz gdzieś się nam zapodział, gdybyś był łaskaw zerknąć po
boksach, czy gdzie tam za klaczką płochą nie poleciał drapichrust, to byłoby
miło…
Przysługa
za przysługę pomyślałem. Uczciwy układ. Gumofilce może siedmiomilowe nie były,
ale na spacer po stajni w sam raz się wydawały. Ale tylko wydawały, bo kiedy
pierwszy krok w mierzwę wykonałem, to ona połknęła stylowe obuwie wraz z łyżką,
którą w bucie trzymałem na wypadek spotkania z zupą, czego nie wykluczałem
nawet w chorobie i we śnie. Nawet się mierzwie nie odbiło. Bogom zupełnie nie w
smak było, że boski posłaniec w gównie był gotów utonąć szukając ichniej zguby
i rwetes się wielki uczynił. Chmury zgęstniały i srogość nad światem zakwitła w
granacie tak ciemnym, że prawie czerń zawstydził intensywnością. Spółka z
nieograniczoną nieodpowiedzialnością zawiązała się ad hoc, w świat poszły wici,
że torf małoletni za drobną opłatą odmłodzi owoce na drzewie, które mogą nawet
starym członkom odmłodzić wspomnienia i wieczorom przywrócić temperaturę. Za
jedyne trzy dolce od taczki – załadunek, transport, cła i ubezpieczenia
podróżne po stronie zamawiającego.
Kolejka
stanęła nim niebo wyblakło, a całodobowa obsługa wymagała pozyskania personelu.
Na pierwszy ogień zaangażowałem augiaszowe nieroby. Pierwszy raz w życiu
gumofilce przymierzali z zachwytem i niedowierzaniem. Następnie przyszły córy.
Po cichu i na paluszkach, żeby się tata nie obudził, lecz tata popierdywał
radośnie i beztrosko pod sosenką jakąś i żywice pachniały mu niczym kamfora, bo
czymś trzeba zagłuszać efekty przemiany materii. Nim nadciągnęli na zakupy łajna
trzej królowie z mieszkiem złota, już trzeba było otworzyć pierwszą linię
kolejową, żeby transportować urobek w dalekie landy. I Pegaz się odnalazł,
ale z jęzorem na brodzie uczył kolejną samotną klacz latania, a ta oczami
przewracała zachwycona samczyka talentami. Mruknął tylko, że przyjdzie, jak
tylko pragnienie reszty dziewcząt ugasi i za kieliszeczkiem ambrozji zatęskni,
więc niech mu tam na Panteonie już w koryto zaczną nalewkę dozować, bo koniec
stajenki już niczym światełko w tunelu łypie żółtym oczkiem parowozu.
Córy
w administracji sprawdzały się nad podziw, kasując równo wielmożów i
chudopachołków, a kasy pancerne podstawiano, gdy tylko poprzednie zaczynały
trzeszczeć przesytem niczym przykuse biustonosze podczas przeglądu oręża. Chłopaki
na przodku nabrali wigoru i oczy im błyszczały, choć kufajki przeszły koniną. Apollo
przyglądał się w milczeniu, ale przy pierwszej konfrontacji toples odpadł w
przedbiegach, popadł w kompleksy i płacze teraz pod drzwiami stajni czekając na
wakat. Dzikie baby były tak zachwycone krzepką jędrnością młodzieży, że podwoiły
pojemność biustów, żeby się chłopaki w obfitości mogły zanurzyć po fajrancie i
po wszystkich krzakach śpiew syreniego szczęścia niósł się zbiorowo aż nad
ocean, gdzie wściekłość porzuconych połowic kobiecych musiała przed
namiętnością wydrzą i kocią ukrywać w milczeniu rybie zakończenie. Córeczki
wybrednie selekcjonowały promenujących z niedbałą nonszalancją gachów i
amantów, jednak oczy wznosiły do góry, jakby czekały na gwiazdkę… Znaczy
gwiazdora raczej… No… Jeśli nie Boga całego, to przynajmniej półboga, Herosa,
Erosa, ochłap, ale z pańskiego stołu, z Panteonu, bo na ambrozję zakusy im
rosły szybciej niż gachom zawartość rozporków.
Wreszcie
Augiasz się wyspał, bo w tym czasie wyspać mógłby się nawet kamień i dno
oceanu. Oczy przetarł niedowierzając, że jego synowie w gumiaczkach paradują, a
za nimi jak winogrona całe kiście stęsknionych białogłów błagających o konsumpcję.
Już miał nóżką chromą tupać na córeczki swoje, kiedy zobaczył mizdrzących się
adoratorów nieśmiało meandrujących po trawnikach niczym winniczki po deszczu.
Zerknął na mnie podejrzliwie, ale ta brzydka własną piersią mnie przed
ojcowskim wzrokiem broniła, więc odpuścił, podciągnął gacie i do stajni
uderzył, jak rozpędzony peleton zmierzający do górskiej premii. Konserwatywny
był bardzo, więc pociąg do przewozu mierzwy zignorował i nie pozwolił własnym
członkom na prawie borowinową rozpustę i poszedł pieszo. W te czeluści
niezmierzone, w drogę, która końca chyba nie ma. Jedyna nadzieja, że go Pegaz
zabierze, kiedy już pobryka do woli. Może go w pysku jak szczeniaka przytarga…
Dobrze by było, bo ta… Ta brzydka…
Kiedy
już tatuś zaginął w otmętach barokowej stajni (uciekł bez zapłaty świntuch
jeden), to mnie po policzku pogłaskała… Jej dłonie…
- O Bogowie! –
wrzasnąłem mentalnie przepojony miłością i pożądaniem.
- Co znowu?! –
odwrzasnęli równie mentalnie i gromadnie Bogowie, wytrąceni z drzemki
poobiedniej i lenistwa odwiecznego…
Dobrze jest mieć mentalny kontakt z Bogami!
OdpowiedzUsuńbyle był zwrotny, wtedy dopiero się liczy.
Usuń... i stajnię:)
OdpowiedzUsuńa skleroza to co? w czambuł zła?
UsuńNiezła, ale całą ta Twoja historia - palce u stóp gŁośli lizać:)
Usuńznaczy mam na koń siadać, jechać i lizać? czy poradzisz sobie bez wsparcia?
UsuńA czemuż to zapłata w dolarach liczona? Coś amerykańskie te niebiosa...
OdpowiedzUsuńpo kolei - złotówki już kiedyś były, euro też, przyszła pora na zielone. a co? masz uraz? wolisz juany?
UsuńNie, mogą być zielone...
Usuńusiłuję dbać o rozmaitość, więc i w walutach jej szukam. może drachmy byłyby lepsze, czy jakieś obole
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Fikcja sprawia, że możemy wniknąć w cudze głowy i spojrzeć na świat cudzymi oczyma. Potem historia się kończy, nim zginiemy, albo umieramy w niej - odważnie i na niby, by w świecie poza opowieścią odwrócić stronę, zamknąć książkę i wrócić do swojego, podobnego i niepodobnego do innych, życia."
("Amerykańscy bogowie" - Neil Gaiman)
Pozdrawiam:)
nieźle sobie wykombinował.
Usuń