Drgnąłem
jak wykres elektrokardiografu, kiedy go życiem zarazić. Drgnąłem i z braku
innych talentów drżę monotonią kolejnych cykli, bo nic więcej nie potrafię.
Rozglądam się po prostokącie jodłowego blejtramu. Leżę na prześcieradle
szorstkim i chropowatym tak bardzo, że skórę mam startą i delikatną niczym
niemowlę. Musiałaś lnem podbić ramę? Nie było delikatniejszych materiałów? Czy
chciałaś mnie obedrzeć z pozorów? Stworzyć od nowa, nieskażonego światem?
Przyglądać się sobie chcę, ale mnie nie ma jeszcze wcale. Tylko myśl pierwsza
tobą poprowadzona, jak ślad miękkim ołówkiem, żeby pierwszy szlachetny rys
nadać.
Pewną
masz rękę. Czuję to. Mnóstwo wrażeń kwitnie we mnie, chociaż nie ma jeszcze jak
się rozprzestrzeniać i uzewnętrzniać. Gdybyś tylko wiedziała, jak jestem ci
wdzięczny za to życie niespodziewane. Czuję się, jak drewniana rzeźba zarażona
zachwytem, jak westchnienie granitu pod ręką, która potrafi wygładzić twardość
niebytu. Czuję, że mógłbym wszystko, gdybyś tylko została ze mną. Wciąż czuję
się jednowymiarowy, jakbym był punktową skazą na nieskończoności kosmosu,
kroplą światła zbłąkaną w gęstwinie mroku. Ale czuję, że jestem twój. Od tej
iskry, którą pobudziłaś do pierwszej, zdziwionej myśli.
Zaprzeczasz
mojej nieobecności, pędzlem dodając mi znaczeń. Drugiego wymiaru. Patrzę z
niepokojem, czy nie zostawisz mnie takiego. Kalekiego, samotnego, w więzieniu
sezonowanych, jodłowych desek. Pachną żywicą nieśmiało, a ja modliłbym się do
ciebie, gdybym miał usta. Nawet drobniuteńkie, popękane i dwuwymiarowe. Trudno
– niech wysypie się przez otwarte wargi los nieprzychylny, niech usta mi się
wykruszą, bylebyś tylko mnie usłyszała. Czuję, jak końcem pędzelka dopieszczasz
mój kształt. Jak wyrywasz go spod prześcieradła, żeby się obnażyło przed tobą.
Śmierdzę strachem, choć to ukrywam. Boję się, że się tobie nie spodobam i
zamalujesz mnie, jak zamalowałaś tych, co przede mną w tej klatce się rodzili.
Oni próbują mnie odepchnąć, strącić z płótna, żebym spadł na podłogę, albo tam,
gdzie już na mnie nie spojrzysz. Łudzą się, że jeszcze sobie o nich
przypomnisz, że nie będą wyłącznie wspomnieniem skrzywionych ust.
Z
trudem powstrzymuję się od śmiechu, bo twój pędzel łaskocze mnie… Przecież
wiesz, że mam łaskotki. Złośliwa jesteś? Czy chciałaś, żebyśmy się pośmiali
wspólnie. Dobrze, przestanę gryźć ten śmiech zębami i parsknę, ale ty też.
Zgadzasz się? Daj mi usta i pośmiejmy się razem. Tylko przestań gryźć pędzel,
bo zesztywnieje i będę kanciasty. Po co ci sen spełniony z błędem? Bo snem
jestem - tak? Czy malujesz mnie z wyobraźni? Na ile prawdziwy jestem dla
ciebie? Będziesz umiała mnie kochać, kiedy już pędzel odłożysz i ręce o biodra
obetrzesz z nadmiaru farby? Będę twój?
Dzień
wyskoczył przez okno i poszedł gdzie indziej szukać towarzystwa. Ty śpiewasz… A
skoro śpiewasz i wciąż mnie dotykasz, to chyba dla mnie śpiewasz… Ciasno mi w
tych ramkach. Przestają mi wystarczać dwa wymiary, ale ty dokładasz mi kolorów,
żeby mi mięśnie wzmocnić i twarzy dać strzęp charakteru. Dokładasz barw
ciepłych, żebym nie zmarzł i… może mi się wydaje, ale masz w oczach figlarne
błyski, kiedy detale cielesności modelujesz na mnie. Czuję, że zaczynam się
rumienić. Pierwszy raz w życiu. Bo ja wszystko robię pierwszy raz w życiu. A ty
kilka świeczek zapalasz, żeby mnie nie obnażyć elektrycznością halogenowej lampy
i w migotliwym świetle plama po plamce, jak pocałunkami stwarzasz mnie.
Stanęłaś
o dwa kroki ode mnie, żebym cię nie dosięgnął, żebym niecierpliwością własną
nie pociągnął w bezkres tego szarego prześcieradła i oczu nie zamknął ustami.
Patrzyłaś na mnie w zamyśleniu. Byłem twój i chciałem ci pomóc, ale ty nie
widziałaś w moich oczach siebie. Jeszcze nie widziałaś, bo stałaś zbyt daleko.
A ja widziałem, jak wargę przygryzasz i samej siebie pytasz, czy takim właśnie
mnie stworzyć chciałaś. Pokręciłaś głową, aż zamarłem. Wystraszyłaś mnie tak,
że oddech wstrzymałem i zerkałem ukradkiem, czy nie sięgasz po duży pędzel,
żeby mnie zamalować. Uśmiercić… Świece chyba też się wystraszyły, bo płomień pląsał
nim nagrał głębi. Uff… Coś tam poprawiałaś mi we włosach i więcej barw oczom
dołożyłaś na wypadek, gdybym zapłakał. Bo wtedy oczy blakną i trzeba mieć zapas
koloru, żeby później nie patrzyć na świat przeźroczyście. Płacz uzdrawia,
spłukuje nieszczęścia. Dobrze mieć zapas koloru, żeby korzystać z oczyszczenia.
Hojna byłaś. Dałaś mi mnóstwo, żeby mi wystarczyło na długie życie pełne wzruszeń.
Patrzyłaś
na mnie, jak tylko ty możesz patrzyć i wcale nie czułem się skrępowany twoim
wzrokiem. Zmęczona chyba już byłaś, bo wierzchem dłoni otarłaś pot z czoła i
jakiś swawolny kosmyk włosów za ucho wsadziłaś. Wypadł, kiedy pędzel na chwilkę
tam włożyłaś. A teraz znów tam go wkładasz, jakby było kieszenią, kubkiem na
pędzelki… Wyciągnęłaś do mnie ręce. Nie. Nie do mnie. Chwyciłaś sztalugi i moim
więzieniem zatrzęsło. Zabrałaś mnie sprzed okna gdzieś głębiej, w miękkie
niedopowiedzenie siedzące atłasem gęstego cienia w drugim końcu pracowni.
Postawiłaś mnie tak, żeby noc mnie nie dosięgła i ciekawość ludzka? Jakbyś
wiedziała, że tam, po drugiej stronie ulicy czyha z lunetą ktoś, kto nie ma
odwagi przyjść tu. Kiedy okna są ciemne, tylko jedno szklano-zimne oko zerka do
wnętrza snując potajemne fanaberie. Położyłaś mi palec na ustach. Ciepły i
cierpki od farby stygnącej. Uchyliłem je nieśmiało, bo może chciałabyś wsunąć palec
głębiej….
Zaśmiałaś
się… Piękny masz śmiech i chciałbym go słuchać jak najczęściej. Zapaliłaś kilka
świeczek i butelkę wina otworzyłaś. A potem odwróciłaś się do mnie plecami i
pochyliłaś się na chwilę. Zaszumiało. Dziwne, bo przecież nawet aromat wina do
mnie nie doszedł, a zaszumiało i szumiało mi nadal. Na jakimś rozchybotanym stołku
stał ogryzek świeczki i skwierczał, że nie sięga do szyjki butelki, bo chciałby
ugasić żar własny twoim widokiem rozpalony. Patrzyłem oszołomiony, a ty…
rozbierałaś się patrząc na mnie. Sprawdzałaś, czy dam radę męskość poskromić?
Nie dałem. I nawet się wstydzić nie umiem, że nie dałem rady poskromić.
Patrzyłem na ciebie dziewiczo głodny, a ty rozebrałaś się i pędzel na stołek
odłożyłaś, ponownie wypinając się jakbyś miała być piekielną pokusą. Nie umiem opowiedzieć,
jak bardzo chciałem zeskoczyć ze sztalug, spełznąć z prześcieradła, które mnie gryzło
do krwi z zazdrości. Bo widziało, jak na ciebie patrzę. A ty weszłaś do wanny…
Weszłaś
i łyk wina wprost z butelki pociągnęłaś, gdy tylko się zanurzyłaś w wodzie. A
potem oparłaś oba łokcie na brzegu wanny i patrzyłaś na mnie takim wzrokiem…
Widziałem gdzie zerkasz. Dlaczego nie nauczyłaś mnie chodzić?! Przyszedłbym,
choćby na kolanach…
Z premedytacją pozostawiła beznogiego
OdpowiedzUsuńI na to przyjdzie czas
Niech beznogi modlitwę do bogini ustami zastygłymi namiętności wypowie...
Bo bogini modlitwy oczekuje nie kolan
w wannie? przy kieliszku wina?
Usuńsądzę, że wolałaby tam diabła niż anioła do towarzystwa.
Malarsko i przestrzennie. Intrygujący obraz...
OdpowiedzUsuńadresu malarki nie znam... nie pomogę.
UsuńMieszka w Twojej głowie :)
Usuńczyżbyś robiła porządki w mojej głowie? masz lepszą orientację w jej zawartości, niż ja.
UsuńMożliwe, że mieszkała... że już ją wyrzuciłeś, a wyrzuciłeś skoro jest tutaj
Usuńi na dodatek... nie przyznajesz się.
nie znam żadnej malarki. może szkoda.
UsuńNadchodzi Pani Zima. Jest świetną malarką. Nie przegap.
Usuńniech nadchodzi. niech maluje. czy ożywi obraz? trudno podejrzewać.
UsuńNie mam pojęcia czy ożywi... przynajmniej (ja) zdecydowanie się ożywiłam, ponieważ przypomniał mi się biedny Kaj: https://www.youtube.com/watch?v=NLZxpVendec
Usuńwspółczucie aż bije po horyzont.
Usuń.. malarka chyba bezduszna była, nieczuła, bez serca chyba?, żeby tak pozostawić i nie dokończyć..
OdpowiedzUsuńsądzisz? może pobudzenie obrazu do życia jest tak wyczerpujące, że jeden dzień to mało?
Usuńsprawdź, czy się uda. dzień na stworzenie człowieka.
..być może jeden dzień to za mało na stworzenie człowieka ..żałuję, że nie zdarzyło mi się pędzlem pobudzić obrazu do życia..
OdpowiedzUsuńnie zniechęcaj się - obraz będzie Twój. i taki, jakim go wymyślisz.
Usuń..tak, będzie tylko mój i będzie niezwykły .. bywam niecierpliwa, ale staram się kończyć to co zaczęłam..
Usuńto świetnie - nie bój się marzyć duże marzenia.
Usuńpowodzenia.
Mów do mnie jeszcze, za taką rozmową tęskniłam lata, każde twe słowo słodkie w mym sercu wywołuje dreszcze, mów do mnie jeszcze...
OdpowiedzUsuńzaborcza jesteś. blog, to kanał rozsiewczy.
UsuńTo nie ja - to Przerwa Tetmajer ;)
OdpowiedzUsuńi popatrz - zaborca nie żyje.
UsuńNiczym Pigmalion w żeńskim wydaniu :-)
OdpowiedzUsuńja usiłuję ożywić słowa, żeby oddziaływały na zmysły. obraz jest równie dobry i sztuka równie trudna.
Usuńpodoba mi się malarstwo, jako zajęcie, choć sam nie potrafię w zasadzie nic.
Tym razem przemówił obraz i miał dużo do powiedzenia, oryginalny pomysł.
OdpowiedzUsuńciekawe, co kolejnym razem zagai...
UsuńPodoba mi się ta malarka, bo zostawia miejsce na domysły. Nie dokończyła, bo pomyślała, że każdy dokończy jak chce. Jeśli chce. Kusicielka, egoistka. Zagaja i zostawia niedopowiedzenia. To chyba jakaś nadkobieta. O - podkreśliło. Czy to znaczy, że w słowniku nie ma słowa nadkobieta? Oko - jesteś stwórcą. ;)
OdpowiedzUsuńdokończy. ale dla siebie. i bez widowni. to w końcu jej dla niej prezent. otwarte historie pozwalają każdemu na prywatny ciąg dalszy.
UsuńA chociaż dobrze zapłaciła za pozowanie?
OdpowiedzUsuńnie było tam pozera. ona wymyśliła postać i ożywiła własne marzenie
Usuń