Zakładam
na uchwytach starą, magnetofonową taśmę, która rzęzi już i jej dni są
policzone. Powinienem ją zdigitalizować, żeby zachować dla potomnych, ale nie
mam w sobie aż tyle sił, żeby udostępnić ją światu. Słuchałem jej wielokrotnie
i nigdy w całości. Umysł buntował się za każdym razem, a ciało stawiało opór.
Usiłowało upić się choćby i powietrzem, żeby tylko stracić przytomność,
rozsądek, empatię… Ludzkość utracić. Pośród nieskończonych regałów archiwalnych
materiałów redakcyjnych musiałem trafić akurat na tę taśmę i posłuchać o dwa
słowa zbyt długo, żeby móc odejść i zapomnieć?
A teraz
ciągnęła mnie do siebie, kusiła i wracałem do niej jak w narkotycznym transie.
Ukryta w archiwach taśma, którą odtworzyć można na ostatnim działającym
magnetofonie szpulowym wzywała mnie, jak magnes wzywa metalowe opiłki.
Magnetofon charczał, trzeszczał, rozpaczał odtwarzając dźwięki, które zaczynały
powoli rozmywać się już w szumach niedopowiedzeń. Oczyszczenie, cyfryzacja
mogły być dla tej taśmy ostatnią szansą na popularyzację, ale ja nie chciałem
popularyzować tych treści. Bałem się, że spowoduje to ciąg dalszy, że historia
zamiast zgasnąć, albo mieszkać na peryferiach świadomości nabrzmi i rozdmuchana
bezdusznością reporterską, redaktorską chęcią zdobycia jednodniowej sławy, pokaże
ohydną ścieżkę wszystkim, którzy modlą się szukając podłych rozwiązań w zaciszu
sypialni.
Przekręcam
mechaniczną gałkę zasilania i taśma zaczyna przesuwać się pomiędzy głowicami
odczytu, wijąc się jak wąż skomplikowaną ścieżką wiodącą do drugiej, chwilowo
pustej szpuli. Z głośników dobiega biały szum. Na razie tylko szum i zakłócenia,
ale już za chwilę zacznie się nagranie sporządzone przez nieznanego reportera.
Pudełko nie ma ani nazwiska autora, ani współrzędnych geograficznych. Nawet
daty nie ma, ale musi byś wiekowe, skoro na takiej taśmie się znalazło.
Interesujące, że w ogóle udało się to nagranie zrealizować. Przeszedł mnie
dreszcz, jak za każdym razem, kiedy audycja się rozpoczynała. Jeśli to
początek, bo tego również nie wiem. Może było tych taśm więcej?
Głośniki
wypluwają głos chłopca, na moje ucho dziesięcio-dwunastoletniego, który
spokojnym głosem, rzeczowo i logicznie opowiada własną nieprawdopodobną
rzeczywistość i to wszystko, czego doświadczał. Redaktor jest tylko cieniem,
nawet pytań nie słychać, jakby pozwolił dziecku (?) na monolog i nie ingerował
w treść. Czy można być dzieckiem mając podobne wspomnienia? Westchnąłem tylko,
bo mnie i starość chciała opuścić w trakcie odsłuchu. A on to musiał widzieć…
- Trzysta siódma…
- zaczął i niemal widziałem, jak palcem pokazuje – ona była trzysta siódmym
dzieckiem, które z tego mostu skoczyło. Sama skoczyła. Widziałeś? Nikt jej nie
popychał, nie przymuszał. Od kiedy tu przychodzę – liczę i ona jest trzysta
siódma. Zacząłem liczyć dwa lata temu, ale gdybyś zszedł na dół, to może
znalazłbyś dzieci sprzed stu lat, a może i więcej, chociaż nikomu dotąd się to
nie udało. Sam widzisz, że most jest bardzo stary. Nawet kamień się kruszy na balustradach,
a rzeźby tracą powoli rysy. Oni najczęściej skaczą koło tej rzeźby ze starszą
panią. Może myślą, że to babcia, która im drogę pokazuje, bo widzisz? Ona ma
rękę wyciągniętą, jakby pokazywała, że tam, za balustradą czeka na nich pyszny podwieczorek,
nowa zabawka, czy prawdziwa mamusia.
- Wszystkie,
które tu przyjdą, skaczą. Ja nie – w głosie słychać było dumę – mam jakiś
defekt, albo coś, ale mnie nie ciągnie. Nawet stanąłem raz koło tej rzeźby.
Pierwszy raz, to się trochę bałem, ale dostałem takie lanie w domu, że
stanąłem, bo pomyślałem, że może i mnie babcia pociągnie. Nie stało się nic.
Stałem i nie zawołała mnie na podwieczorek, ani na kolana do mamy. Za to
przyszedł taki pan w kapeluszu i za rękę prowadził chłopczyka. Stanęli obok,
pan wychylił się, żeby obejrzeć widok, a chłopczyk wdrapał się na balustradę i
zrobił krok do przodu. Pan potem płakał, i wściekał się bardzo, to uciekłem,
żeby mnie nie zbił. Przecież to nie ja kazałem chłopczykowi skoczyć. Mniejszy
był ode mnie. Ale dał radę wejść na kamienne balustrady, pomachał ręką babci i
poszedł. A pan został. Potem szukał go na dole, ale nie mógł znaleźć. Nikt nie
znajduje…
- Potem, była
taka dziewczynka z bratem. Sami przyszli, bez rodziców. Stanęli koło babci, a
potem dziewczynka przybiegła i dała mi swoją lalkę i samochodzik brata, bo im
niepotrzebne. Skoczyli razem, trzymając się za ręce, żeby się nie zgubić gdzieś
tam. Bawiłem się samochodzikiem, kiedy ich mama mnie znalazła. Złapała mnie za
ramiona i chciała ze mnie duszę wytrząsnąć, bo poznała zabawki i dopytywała się
tak strasznie, że miałem siniaki na całym ciele przez miesiąc jeszcze. A potem
skoczyła za nimi. Dziwne, bo dorośli tu nie skaczą… Najczęściej przyprowadzają
tu niechciane dzieci. Przychodzą je tu wyrzucić, a babcia pokazuje dzieciom, że
już czas odejść z tego świata, których ich nie kocha i pójść tam, gdzie
pokazuje ręką – do raju dla dzieci. Ta pani co skoczyła, to krzyczała aż nie
wpadła na kamienie tam, na dole. Pan zobaczy. Kości jeszcze leżą. To jej, bo
dziecięcych kości pan nie znajdzie. No idź zobacz, nie bój się, jesteś za duży
i babcia nie zaprosi cię na podwieczorek.
Piekielna
logika i stoicki spokój chłopca odbierały rozum. Miałem mokre od potu ręce, a z
twarzy odpłynęła mi cała krew do nóg, i rąk, które stały się zbyt ciężkie, żeby
odejść od magnetofonu, albo go wyłączyć. Taśma z szelestem, z trzaskami, z
przekazem z innego świata przesuwała się monotonnie zawiłą ścieżką, a ja wargi
miałem spierzchnięte i obłęd w oczach. Chłopiec kontynuował, jakby opowiadał o
przygodach na przerwie pomiędzy lekcjami:
- I tak było
prawie co dzień. Nie zawsze mogłem przyjść, ale któregoś razu pani
przyprowadziła chłopca w takiej ładnej, ciepłej kurtce. A ja marzłem. Poszedłem
do nich i poprosiłem, żeby mi ją dali, bo jemu nie będzie potrzebna tam, gdzie
idzie. Mama trochę się krzywiła, ale chłopiec dał mi ją bez słowa i zapytał,
czy nie chcę jego butów, bo są dobre. Z mocnej skóry i nieprzemakalne. Wiesz?
Chciałem ich bardzo, bo moje były byle jakie i już się rozpadać zaczęły, a po
każdym deszczu miałem nogi mokre dopóki ostatnie kałuże nie powysychały. Bardzo
ich chciałem, ale mama chłopca nie pozwoliła. I skoczył w tych butach… Szkoda…
- Dzieci, kiedy
są same, to łatwiej się dogadać – rezolutny, choć pozbawiony uczuć chłopczyk
chyba nie zdawał sobie sprawy z emocji jakie wzbudzał w słuchającym. Ale ja
słyszałem w tle męski szloch, choć może to tylko moja wyobraźnia szlochała,
albo moje łzy odbiły się na magnetycznej matrycy – Niektóre zostawiają mi
pieniążki, albo słodką bułkę. Mówią, że tam, dokąd idą nie będą im potrzebne.
Kiedy zacząłem mamusi przynosić pieniążki, to pozwoliła mi już nie chodzić do
szkoły, tylko przychodzić tu. I bardzo się ucieszyła, że buty w końcu jednak
dostałem i nie musiała mi ich kupować. Bardzo drogie są buty dla dzieci wie
pan? A ja dostałem już trzy pary!
- Kiedyś
przyszedł tutaj taki pan, który jest detektywem. Pytał mnie właśnie o te buty.
Skąd mam, czy widziałem, gdzie poszedł chłopiec, to mu pokazałem. Szukał na
dole i chyba mi nie wierzył, bo mówił do mnie brzydkie słowa i straszył
policjantem. Nawet mnie zaciągnął za ucho na posterunek, ale mnie w końcu
puścili, jak przyszła mamusia. I wróciłem tutaj. A później przyszła jeszcze
taka pani z Czerwonego Krzyża i mi tłumaczyła, że szukają dzieci i mógłbym im
pomóc. Żebym się przyglądał, żebym pytał, jak ma na imię każdy chłopczyk i
dziewczynka, którzy tu skaczą. A ona będzie przyjeżdżała raz na miesiąc i
dostanę torebkę cukierków i fajną książkę, sweter, albo latawiec. Teraz ma mi
latawiec dopiero przywieźć, bo nie potrzebuję bucików, ani spodni, a słodycze dostaję
od tych, co skaczą. Latawiec byłby dobry, bo czasami długo trzeba czekać, aż
jakieś dziecko przyjdzie i trochę nudno. Ale w piątek przyszło ich czworo -
wiesz?. I jeszcze zagraliśmy w ciuciubabkę, zanim skoczyli. Namawiali, żebym z
nimi skakał, bo jestem fajny. Ale mama chciała, żebym na obiad wrócił, to
zostałem.
- Nie! –
usłyszałem głos chłopca. Podniesiony, lecz bez złości – niech pan jej nie
zatrzymuje, to bez sensu. Nawet jak ją pan wygoni dzisiaj z mostu, to przyjdzie
jutro i pojutrze. I będzie przychodzić, aż się uda. Niech jej pan pozwoli iść.
Chyba, że chciał pan tego misia od dziewczynki, żeby swojemu dziecku dać
prezent. Chce pan? Zapytam. Dziewczynka wygląda na miłą, to pewnie da… Trzysta
ósma… Ma pan dzieci? Przyszedł pan zobaczyć, gdzie swoje przyprowadzić? Jak
będzie pan tu szedł z dzieckiem, to przydałyby mi się rękawiczki. Zima idzie i
zimno mi w ręce. Może pan zabrać ze sobą? Przecież nie będą już…
Taśma
wyplotła się spomiędzy rolek i równym rytmem obracała na szpuli merdając ogonem
z radością chińskiego smoka, że w końcu uwolniła się od naciągu…
Wiesz... trudno powiedzieć słowo "lubię" do takiej treści. Niemniej jednak przyznaję - że te Twoje treści najeżone rzeczami mrocznymi i przeraźliwymi lubię właśnie najbardziej, chyba też z powodu niedopowiedzeń i możliwość kontynuacji życia przedstawionej historii w głowie.
OdpowiedzUsuńMocno oziębiająca opowieść - dobrze, że jesień słoneczna za oknem.
lubię niedopowiedziane do końca historie bo dają możliwości.
OdpowiedzUsuńa opowiadanie napędziła poranna prasówka i szkocki most psich samobójców.
niech jesień trwa w najpiękniejszej z możliwych odsłon.
Witaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Ptaki uczą swoje młode latać, a delfiny uczą swoje potomstwo oddychania powietrzem. Być może małe potwory trzeba nauczyć potworowatości."
(Jack London)
Pozdrawiam:)
podejrzewasz, że ona jest dziedziczna?
Usuńczyli pojawi się np prawnuk Stalina i będzie "lepiej wyszkolony"?