Dzień
pierwszy.
Głupek!
Wejść na oddział zamknięty nie potrafił… Paparazzi od siedmiu boleści… To ja
dałam radę smartfon przemycić, chociaż do naga musiałam się rozebrać, a ten
wejść nie potrafił… Takie ujęcia… FB oszalałby od lajków… Nago pod prysznicem i
te towarzyszące sępy o marmurowych twarzach, w białych kitlach… Niewiele
brakowało, a miałabym orgazm. A ten kretyn nie wszedł! Żałował paru groszy,
żeby portiera przekupić, czy te marmurowe sępy…
Nie chciałam z
nim gadać. Pchnęłam mu jednoznaczny sms, że koniec współpracy, podparłam ignorem
i numerek na stos - do spamu - skoro na TAKICH ujęciach mu nie zależy…? Mogłam
wskoczyć na poziom ośmiocyfrowej popularności… Kompletnie nieodpowiedzialny
burak. Nawet nie chcę myśleć, że mogłam się otrzeć o dziewięć cyfr jak wschodząca
gwiazda pop estrady. Aż mi duszno się zrobiło…
Dzień
drugi.
WIFI
nadal nie działa. Albo działa jak ten mój paparazzi – wtedy, kiedy mu wygodnie.
Zdążyłam tylko zobaczyć, że FB brzęczy od plotek. Że nie żyję i więcej zdjęć
nie będzie. Ciśnienie mi skoczyło tak, że mnie marmurowi ludzie podłączali pod
maszyny w tempie przyspieszonym. Dziwny ten wibrator, ale w głowie mi huczy.
Coś jakby koka plus vibra. Odlot. Język mi się plącze, oczami przewracam, ale
błagam ich, żeby nie wyłączali baterii, bo stać mnie na więcej. Kiedy nie
patrzyli trzasnęłam selfie. Nienajlepsze, bo mi się ręka trzęsła… No i za
odważne odrobinę chyba… Aż w monitor naplułam, bo odrosty widać. Miałam iść na
laser, ale liczyłam, że Darek mi zafunduje w zamian za prywatną sesję plus
aktywnego linka na portalu. On dopiero zbiera na szósty poziom, ale to facet i
jemu trudniej.
Dzień
trzeci.
Co
to za zakład? Kolejny dzień leżę w tej samej tunice. Biała szmata, której żaden
projektant okiem nie dotknął, a krojona była chyba siekierą. Krajobraz za
okratowanym oknem również ten sam. To jakiś kosmos. Nawet pielęgniarza mi nie
wymienili, a przecież już trzy foty machnęłam z gościem, choć się początkowo
krygował. Nie zgodzili się nawet, żeby ktoś mi przywiózł bikini. Ledwie o siedem
kompletów prosiłam, bo podobno będę tu leżeć ze dwa tygodnie na diecie
witaminowej i solach. Dieta wporzo, szkoda, że w płynie, bo ciecz przeźroczysta
i słabo na fotach kontrastuje ze stoliczkiem, bo biały, jak mundurki obsługi.
Dobrze, że lampas na ścianie olejnicą malowany na fioletowo, to trochę odcina
tę monotonię. Karta pamięci się zapełniła i skamle piszcząc po cichu, a ja nie
mam gdzie zrzucić fot. Nikt nie chce pomóc. Płakałam dwie godziny, aż skasowałam
część ujęć, żeby nowe weszły. WIFI dalej szwankuje. Ten nieugięty pielęgniarz
obiecał, że mi zrzuci na „pędraka” foty, ale dyżur ma dopiero jutro, a miejsca już
nie mam. Przepadnie obiad i kolacja, a może i wieczorne fantazje?
Dzień
czwarty.
Ten
pielęgniarz, to trochę ograniczony. No przecież mu nie dam hasła do
administracji na FB. Przysięga, że foty wysłał mi na prywatną pocztę, ale mu trochę
nie wierzę. Oddał mi własnego „pędraka” z fotosami - on jakiś starożytny chyba
– zaledwie 8GB. Kto teraz takich używa? Dinozaur chyba. Moja babcia dostała na urodziny
128 GB. Telefon też ładował mi chyba cztery godziny. Myślę, że onanizował się i
ściągał niepublikowane, robocze newsy – sklęłam go jak psa i uprzedziłam, że znam
swoje prawa autorskie i na głupią gęś nie trafił, więc niech uważa. Mam w portfolio
taki sztab prawników, że go zjedzą razem z mamusią i trawnikiem teścia jeśli
się zacznie wygłupiać. Żachnął się, ale telefon mam naładowany. Kosmetyczka
odpisała, że nie przyjdzie tutaj… A w sklepie anulowali mi rezerwację sukienki.
Przepadła, a miałam Marylin Monroe zmałpować. Faceci, to tumany – nawet nie
zauważyliby, a jej się udało selfie takie, że dzisiaj miałaby branie na półtora
miliarda odsłon w pierwszą dobę. Żaden film tyle nie zdobędzie jeszcze długo.
Dzień
piąty.
Marmurowi
zwolnili tego kretyna pielęgniarza. Nie wiem za co, ale za oral zgodził się
przynieść mi laptop na godzinkę… Dobrze, że nikt nie widział jak drania
pompowałam na kolanach, a on dał się zwolnić, zanim mi przyniósł sprzęt. Na
drugi raz będę ostrożniejsza. WIFI wciąż brak. To chyba jakaś pustynia cyfrowa.
I ja mam tu dwa tygodnie spędzić? W życiu! Szukałam wyjścia, ale wszędzie kraty
i cerberzy. Stare babsztyle, które mają w sobie tyle ciepła, co góra lodowa
zanim się wyrwie na wolność z arktycznych okowów. Przyszłość rysuje się
dramatycznie źle. Na smartfonie zostały dwie kreski. Chyba faktycznie umieram.
Dzień
szósty.
Dramat!
Koniec świata! Pojawiło się WIFI. Na mgnienie oka zaledwie. Siedziałam właśnie
na kiblu, kiedy FB ożył… Na chwilę wystarczająco długą, żebym zdążyła
przeskanować wzrokiem pięć dni bez jednej foty, bez komentarza u znajomych.
Szlag trafił nie tylko ośmiocyfrową popularność, ale i do pięciocyfrowej
zaczyna brakować. Darek drze ze mnie łacha na forum… A przecież trzy dni temu na
priv’ie żebrał, żeby mieć ze mną jakąś, choćby drobną niedyskrecję. Niechby tylko
niedopowiedzenie. Napisałam mu szybko, żeby przyszedł, a zrobimy wielkie show,
wejście smoka… Niedwuznacznie obiecałam mu, że się mu oświadczę na YT, a poza
kadrem… Też będzie miał swoją chwilę. Ze mną nadal na kolanach. Dołożyłam
wyłączność na przyszłosezonowe bikini ze mną w środku, lub nawet na zewnątrz,
ale odepchnął mi fucka… Marmurowi ludzie mało nie nauczyli drzwi pokoju fruwać,
kiedy rzucili się na mnie hurmem i otoczyli maszynami. Prawdopodobnie nie żyję.
Dzień…
Dzień
dziewiętnasty.
Na
FB… Trzynastu gości… Przez tydzień. Dziewięciu, to początkujący dziennikarze
czekający na nekrolog lub ekscesy, które pozwolą im wypłynąć, a czterech, to
niedzielni internauci. Erotomani, którym nawet na onanizm czasu brakuje i
zaglądają raz na tydzień, więc chyba jeszcze nie wiedzą.
Nie istnieję… Nie
ma mnie wcale, bo tych trzynastu się nie liczy. Telefon oddali mi dwie godziny
temu, kompletnie rozładowany. Dopiero teraz mogę sprawdzić historię. Darek
fotoszopem popracował i wkleił zdjęcie wskakując z mety na dziewiątą cyfrę:
Leżę martwa, dwóch marmurkowych flankuje mnie niczym gromnice na katafalku, a
zamiast kwiatów w złożonych dłoniach mam na pępku but Darka za minimum osiem
koła – poznałam; angielski, na zamówienie. Kolejka pół roku najmarniej. Myślę,
że czekał takiej okazji od dawna, żeby nie zmarnować foty, bo na takie buty go
nie stać. Bezczelnie pod zdjęciem wkleił moją deklarację oświadczyn… Nie
odbuduję image… Nie mam aż tyle sił.
Dzień
dwudziesty.
Zmieniam
nick. Otwieram nowe życie. Będę jak Monte Christo. Zniszczę Darka. I innych też
- paparazziego, który nie dotarł, kosmetyczkę, marmurowych ludzi i cerberzyce.
Ale ciii… Nawet Chrystus nie chwalił się zmartwychwstaniem zbyt głośno.
Zadzwoniłam do pielęgniarza… Wciąż ma moje zdjęcia… Wciąż wspomina tę chwilę,
kiedy przed nim uklękłam. Chce więcej… I jest gotów na więcej… Ma czas, bo jest
teraz bezrobotny… I aparat kupił z obiektywem, którym można łechtaczkę z
księżyca wyizolować, gdyby była taka potrzeba. Naciskam enter i czuję, jak rodzi
się we mnie życie…
- Cze…
- Siemanko…
- Co tam, co tam?
…
Jedenaście
polubień dziewicy sieciowej w kwadrans… A ja… Wkleiłam zdjęcie sprzed trzech
tygodni. Ostatnie zdjęcie w bikini rocznik 2018, na tle lasu i strumienia
nieopodal płynącego gdzieś pod Biłgorajem. Trzy godziny szukałam kadru, żeby z
niego zrobić Wenezuelę… Biegnę niemal do domu, jak nowonarodzona. Bo przecież
właśnie tak jest. Każdy ciuch, każdy kosmetyk i każde głupstwo… Będzie
nowalijką… Teraz rozumiem, dlaczego dał się ukrzyżować… Ja też umarłam, żebym
się odrodzić w nowym, lepszym i wolnym od historii wcieleniu. Depilacja…
Kosmetyczka, Zakupy… Nie spieprz tego dziewczyno! Nawet Bóg tylko raz
zmartwychwstał… Depiluj się kobieto, nie kalkuluj! Inwestuj w siebie.
- Darek? Cze…
O matko, a może w zaświatach też mają FB? A Instagram w piekle...
OdpowiedzUsuńcyniczna prawda konserwatystów mówi - jeśli nie masz sił, żeby pokonać - przyłącz się. zwycięskie wojska jedzą bardziej kaloryczne posiłki i szpile wbijają się wyłącznie w mundury galowe, żeby móc po raz kolejny fetować pośród fanfar sytych żołądków. nawet w odległym szeregu poziom zaspokojenia bywa satysfakcjonujący.
UsuńCzyli za jakiś czas odwyk będzie nieskuteczny, jako że lubimy być na fali, względnie czuć się jak nowo narodzeni.
OdpowiedzUsuńczłowiek uodparnia się na lekarstwa. zupełnie tak samo jak wirus grypy.
UsuńPowiem Ci, że znowu mnie zaskoczyłeś.
OdpowiedzUsuńOczywiście pozytywnie.
Masz łeb....
Szacun Wielki!!!!
cyfrowe zmartwychwstanie - brzmi nieźle...
UsuńKażdy odwyk boli, a cyfrowy najbardziej, bo dwa tygodnie sprawy nie poruszy, a co dopiero załatwi, krzyk rozpaczy jeszcze dosadniejszy. Twoje oko widzi to doskonale i niech dalej się doskonali w tym oglądzie świata.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
natura gotowa prześliznąć się niepostrzeżenie nad całym życiorysem, a nie tylko nad dwoma czy trzema tygodniami.
UsuńJa chcę na Podlasie! Natychmiast!
OdpowiedzUsuńnie krępuj się. od Ciebie, to niedaleko chyba...
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"W kółko męczy się i trudzi;
W kółko głupiec idzie do łona.
W kółko rodzi się i umiera;
W kółko noszą go do grobu.
Tylko ten, kogo mądrość jest szeroka jak świat,
nie rodzi się w kółko,
Bo osiągnął ścieżkę
nieodradzania się."
(Budda Siakjamuni)
:)
Pozdrawiam:)
a kto powiedział, że to złe? odradzać się i umierać?
Usuńten sam grubasek? gdzie on taką wiedzą nasiąknął...