Już
wtedy powinienem był uważać. A ja, jak ostatni naiwny dałem się złapać na lep i
za dobrą monetę twoje słowa wziąłem. Myślałem, że jestem mądrzejszy, że
bardziej cyniczny. Nie doceniłem cię wcale. Jak bardzo nie doceniłem ciebie, to
wiem tylko ja, ale to się wkrótce zmieni. Za chwilę moja spóźniona wiedza
zaginie w ciemnościach przyszłości. W tobie utonie bezpowrotnie.
Nie
byłaś nawet atrakcyjna. Stałaś gdzieś z boku świata, niepewna, wślizgująca się
w ocienione szczeliny rzeczywistości, na krawędzi istnienia. Ubrana w coś
nieokreślonego, tłumiącego myśl o cielesności i zbliżeniu. Szarobura
bezkształtność i oczy którym daleko było do gwiazd. Podszedłem do ciebie, jak
ostatni głupiec i nawet teraz w brodę sobie pluję, że wpadłem na taki pomysł.
Alkohol jednak łamie wszelkie granice. Nie ma nic, co uszanuje, czemu się
podda. Potrafi odnaleźć w organizmie nosiciela zgodę na każdą podłość i każde
wyzwanie.
Podjąłem
je, choć od stołu z butelkami, do kąta w którym stałaś nawet na trzeźwo było z
osiem milionów kroków. Pięćdziesiątka czegoś brudno-żółtego dla kurażu i
odepchnąłem rękami stół. Szedłem z wiatrem niczym Santa Maria na podbój
nieznanego świata… Ech! Czemuż wiatry były przychylne. Klnę, póki mam siły, tak
jak świat klnie wiatry sprzyjające Kolumbowi. Po co to było? Światu? Mnie? Nie
potrzebowaliśmy tego wcale. Może on był równie pijany jak ja, kiedy wstąpił na
ścieżkę bez powrotu…
Podszedłem
do ciebie, a ty chowałaś się za kwiatem żyjącym w wielkiej glinianej misie zupełnie
bez uzasadnienia, bo słońce tu nie zaglądało i nikt go nie podlewał, chyba, że
moczem podczas co barwniejszych imprez. A ty stałaś za tym kwiatem jakbyś na
mnie czekała… Przyznaj się. Choć raz powiedz mi prawdę. Czekałaś? Na mnie? Już
wtedy wiedziałaś, że wyciągnę po ciebie rękę i zgodzisz się na wszystko dla tej
chwili, w której bez woli biorę udział? Wiem, że wiedziałaś. Powiedz to głośno,
bo ja już tego nie powtórzę nikomu. Bo ja… Ja już nie żyję i możesz mi
powiedzieć…
Skąd
w sobie tyle samozaparcia znalazłem, żeby dojść na drugi koniec świata, tego
nie wiem. Ty mi zapewne też nie powiesz, czy wspierałaś moje pijane kroki,
kiedy szedłem nie tyle do ciebie, co po ciebie. Ubzdurałem sobie, że będziesz
moja i całe towarzystwo się śmiało ze mnie, bo nikt w akademiku nie widział,
żebyś komukolwiek choć rękę podała, a co dopiero cokolwiek więcej. Ale ja –
napompowany sfermentowanym ziarnem, pełnoletnim, z dębowej beczki miałem wiarę
we własne możliwości. Podszedłem i wyciągnąłem po ciebie rękę, a ty mi ją
podałaś bez słowa. Zabrałem cię do sąsiedniego pokoju, a kiedy wychodziliśmy
śmiech przy stoliku zgasł i ktoś już zaczął zbiórkę pieniędzy, żeby przegrany
zakład opłacić i puścić go przelewem.
A
potem… W tej ciasnej, studenckiej klitce rozpinałaś jakieś guziczki, jakieś
sznurki i patrzyłaś mi w oczy, kiedy spadały z ciebie fragmenty bezkształtnych
ciuchów. To musiało być trudne, bo moje oczy rozkołysane wódką rozbiegały się
po całej twojej sylwetce. A jednak patrzyłaś mi w oczy, nawet wtedy, kiedy bose
stopy na podłodze usiłowały się skulić i schować przed zimnem. Wtedy… Pierwszy
i ostatni raz odezwałaś się do mnie. Więcej nie słyszałem twoich słów, choć
czasami, w uniesieniu krzyczałaś nieartykułowaną dzikość radości.
- Będę twoja.
Oddam ci ciało, ale ty oddasz mi swoje. Dla mnie i tylko moim będzie. Jeśli
chcesz, oddam ci ciało już teraz, ale musisz mi obiecać własne…
Pamiętam,
że z trudnością łykałem powietrze, bo twoje ciało obrane z tych niezliczonych
warstw szaroburej nijakości prezentowało się tak atrakcyjnie, że niemal
wytrzeźwiałem, żeby nie przegapić cudu. Kiwnąłem głową. Raz zdążyłem, ale tobie
to wystarczyło, bo podeszłaś do mnie i z pedanterią, w skupieniu zaczęłaś
rozpinać guziki, paski, zamki, jakbym był odziany równie bogato jak ty. Stałaś
przede mną rozbierając mnie niespiesznie, a twój zapach przesłonił
sfermentowany słód jęczmienia. Słodszy od karmelu i ostrzejszy od wódki aromat
zawrócił mi w głowie mocniej, niż wszystkie dotychczasowe wyczyny przy
rozbawionym do amoku stole.
Potem
zaczęła się nieskończoność, może nawet dwie, albo i trzy. Wzrok odzyskałem,
kiedy zawiązywałaś sznureczki sukienek, i patrzyłaś na mnie wzrokiem, w którym
gwiazdy już gasły i szarzały. Znów ubierałaś się w niebyt. Tylko patrzeć, jak
znikniesz za tym kwiatem, ale czemu? A ty zaczekałaś, aż się ubiorę i wzięłaś
mnie za rękę. Zaprowadziłaś do stołu nie zwracając uwagi na nikogo. Wyciągnęłaś
rękę i wzięłaś jedną z butelek. Tę, w której do dna brakowało pół wieczoru
najmarniej. Odkręciłaś nakrętkę rzucając ją pod nogi i przechyliłaś. Dno
bulgotało ohydnym śmiechem, a ty odstawiłaś pustą flaszkę, popatrzyłaś mi w
oczy…
- Pamiętaj –
szepnęłaś i poszłaś.
Kiedy
zniknęłaś towarzystwo rozbawione zaczęło mnie poszturchiwać, poklepywać i kpić
niemal jawnie, z zazdrością skrywaną i ciekawością wielką. Ktoś przypomniał
sobie, że medycynę studiujesz, że zdolna, że okupujesz górne lokaty na swoim
roku. Że mruk, który nigdzie i z nikim, tylko nauka, a poza nią nie jesteś
nigdzie widywana. To dzisiaj tak nietypowe, że towarzystwo dalej nie wierzy, że
przyszłaś, że pojawiłaś się i wynurzyłaś z niebytu. A to, że wziąłem cię jak
swoją zabawkę, a ty bez słowa skargi, bez wahania i oporu poszłaś ze mną…
Niepojęte.
Teraz
już wiem, lecz za późno już… Wtedy, kiedy już zdążyłem wytrzeźwieć postanowiłem
sprawdzić, czy mi się nie śniło, czy to nie pijackie urojenie. Znalazłem cię na
uczelni, na przerwie między zajęciami…
- Jestem twoja… -
szepnęłaś – Moje ciało jest twoje; pamiętasz? A ty jesteś mój…
Zaciągnąłem
cię bez słowa do łazienki. Damskiej. Zsunąłem z ciebie bieliznę przed umywalką
i podniosłem ze trzy spódnice, zanim zobaczyłem twoje uda i pośladki.
Zaparowałaś lustro w jedną chwilę, jakbyś nie chciała patrzeć sobie w twarz.
Kiedy byłem w tobie miałaś obnażone nie tylko pośladki. Zęby też. Wyglądałaś
jak wściekłe zwierzę, jak atakujący basior, jak niedźwiedzica walcząca o własny
narybek. Byłaś ohydna. Trudno wyglądać gorzej, niż ty w uniesieniu. Kiedy
krzyknąłem… Uderzyłaś czołem w zimną toń lustra i rozbiłaś je… Podciągałem
spodnie, kiedy ty lizałaś krew z pękniętego czoła, nie zważając, że po udach ja
wyciekam. Obróciłem cię do siebie, a ty, nie przestając patrzeć mi w oczy
włożyłaś dłoń między uda, a później powiodłaś lepkim palcem po ranie i podałaś
mi do ust. Wypiłem…
Dzisiaj
zaprosiłaś mnie po raz pierwszy. Nie byłem tu wcześniej. Chyba nikogo tu
wcześniej nie było. Patrzyłem z nieskrywaną ciekawością, bo to mieszkanie
wyglądało zupełnie jak ty – sterylność pokryta miękkim, domowym kurzem.
Anonimowe mieszkanie bez jednego drobiazgu osobistego. Bez podartych pończoch
na fotelu, bez książki przy łóżku, kwiatka na oknie, czy mandarynki na stole.
Nic. Jakbyś wyprowadziła się stąd wieki temu. Podałaś mi szklankę czegoś, czego
nie znałem, ale wypiłem do dna zastanawiając się co dalej będzie. A dalej miało
drobną przerwę w mojej świadomości, bo kiedy się obudziłem, to już nie żyłem…
Leżałem
nagi na gołym dębowym stole. Rozpięty, rozciągnięty szpitalnymi pasami mocno i
bez szansy na jakikolwiek ruch. Przez głowę wciąż płynęło tornado znieczulenia
i ciężko było mi zogniskować myśli i wzrok. A ty stałaś nade mną niczym lekarz
w trakcie skomplikowanej operacji, kiedy nie ma miejsca na emocje i wrażliwość.
Patrzyłaś… No właśnie. Nie patrzyłaś mi w oczy, jak dotychczas, tylko niżej.
Niewiele widziałem, ale uniosłaś coś krwawiącego bez mojego krzyku i jadłaś nie
bacząc że plamisz wszystko na sobie i dookoła. Musiałaś być bardzo głodna, bo
posilałaś się w milczeniu i na moment nawet nie popatrzyłaś mi w oczy. Może to
było zbyt trudne dla ciebie? Nie sądzę, bo gdy tylko otarłaś przedramieniem
usta wzięłaś do ręki piłkę elektryczną i otworzyłaś mi czaszkę.
Dopiero
wtedy pogłaskałaś mnie po policzku i popatrzyłaś mi w oczy.
- Pamiętasz?
Byłam twoja. A teraz ty jesteś mój. Muszę jeść…
Czytałeś "Wpuść mnie" ?
OdpowiedzUsuńniestety nie...
UsuńTo już wiesz, co weźmiesz ze sobą do łóżka. ;) Jest również film, na całe szczęście szwedzki.
Usuńspać z książką, która krzyczy "Wpuść mnie"...?
Usuńno... nie wiem
Oko, powinieneś tworzyć scenariusze! Bezwzględnie!
OdpowiedzUsuńa bo mi tu źle?
Usuńscenariusz to już ktoś stworzył, bo jak skończyłem pisać, to pomyślałem, że był taki przecudnej urody film pod tytułem "Szamanka" - polecam. Tam pani wyjadała panu mózg łyżeczką w końcowej scenie.
Teraz wiem, kto pisze scenariusze thrillerów...
OdpowiedzUsuńna mnie nie patrz... poza blogiem trudno mnie spotkać.
Usuń