poniedziałek, 5 listopada 2018

Druga szansa.


- O! Jakiś spam na tobie usiadł – usłyszałaś, ale zanim zdążyłaś krzyknąć pani zdjęła mnie z twojego żakietu i rozdeptała pomiędzy paznokciami, jak kleszcza.

Nawet zapłakać nie zdążyłem, ani się wystraszyć. W jednej chwili przeniosłem się w niebyt zostawiając po sobie płaskiego kleksa, śmierdzącego zaczynającym już gnić ciałem, a pani z obrzydzeniem rozglądała się za chusteczką, żeby mnie zetrzeć i wyrzucić do śmietnika jak jakiś smark. Patrzyłem na ciebie, a ty miałaś oczy mokre i miotające się pomiędzy niedowierzaniem, a wściekłością. Ból i żal dopiero się lęgły w oczach, ale gdyby ta pani nie poszła do łazienki, żeby mnie spuścić kanalizacją, to pewnie wydłubałabyś jej oczy, albo krtań wygryzła. Trudno ją winić – myślała, że pomaga…

Westchnąłem, jeśli dusze potrafią wzdychać. Żal cholera, bo inkubator twojej piersi stymulował nie tylko pożądanie, ale rokował. Kusił czymś więcej niż tylko spełnieniem fizycznym. Mogłem dojrzeć do przyszłości wspólnej, żeby nie być incydentem, lecz powtarzalną cyklicznie przyszłością, może nawet ciągłą. Łbem walnąłem o sufit, więc ta moja bezcielesność jeszcze się nie ukonstytuowała do cna. A skoro tak…

Sfrunąłem (chyba sfrunąłem, bo nie wiem, jak inaczej miałbym nazwać moje nie-bardzo-fizyczne obniżenie pułapu) i usiłowałem pomachać łapkami, przed twoim wzrokiem, który wciąż się gotował, a rozszerzalność cieplna twoich oczu mogła zawstydzić nawet ryż przetrzymywany w ukropie. Nie widziałaś mnie wcale, bo wodziłaś wzrokiem za tyłkiem tej pani w kraciastą spódnicę ubraną, który meandrował, osią uprawdopodobniając spekulację, że łazienka jest jego celem. Chciałaś nadać jej przyspieszenia? Zderzenie sprężyste zainicjowane bucikiem naładowanym nadmiarową energią? Machałem ci przed oczyma łapkami, jak czynią to wycieraczki podczas oberwania chmury i podobny efekt uzyskałem – żaden.

Jeszcze raz zmniejszyłem własną wysokość nad poziom morza i ugryzłem cię w pierś – przez bluzeczkę. Syknęłaś i już myślałem, że się udało, ale nie – syknęłaś klnąc oddalające się kraciaste pośladki. Też się uparłaś, zamiast mnie dostrzec… Wzniosłem się znów i zająłem się uchem, skoro oczy miałaś zajęte kampanią wojenną. Usiadłem w małżowinie wygodnie i szeptałem. Nawet takie słowa, których wcześniej nie miałem odwagi wyszeptać. Nie wiem, czy przypadek, ręka boska, czy czucie powiodło twoją dłoń do ucha i wyskrobałaś mnie na paznokciu.

Trochę się bałem, że mi powtórkę zafundujesz i kolejny raz popatrzę na własne wnętrzności sprowadzone do dwóch wymiarów, ale nie. Wysypałaś mnie na dłoń i patrzyłaś wzrokiem krótkowidza. Okularów oczywiście nie miałaś, bo po co? Dobrze, że lupę miałaś w szufladzie – nikomu się nie przyznawałaś, że te drobniuteńkie druki pod gwiazdkami w umowach czytasz przez lupę i dlatego leży pod ręką.

Kiedy już zawisło nade mną oko wielkie jak cały widnokrąg i podglądałaś mnie zupełnie bezwstydnie, chciałem ci psikusa zrobić i zatańczyłem jakąś polkę-galopkę, żebyś się uśmiechnęła do mnie. Uśmiech nie pojawił się, ale zdumienie wypełniło niebo nade mną do tego stopnia, że mógłbym przeprowadzić badanie migdałków gdybym miał laryngologiczne zapędy. Z rozpaczy zacząłem się rozbierać, bo do mojej nagości byłaś przyzwyczajona i może mnie rozpoznasz wreszcie po jakimś pieprzyku, bliźnie, czy skazie na skórze. Po malince, którą wygryzłaś mi trzy dni temu niechby.

Mówiłem do ciebie, ale mnie nie słyszałaś – widać względna odległość była za wielka, a lupa nie skróciła dystansu dla słów. Próbowałem krzyknąć, ale to beznadziejne zadanie nie miało prawa zakończyć się powodzeniem. Widziałem, jak gorączkowo się rozglądasz za czymś i chyba spinacze z pudełka chciałaś wyrzucić i mnie w tę trumnę złożyć. Zaprzeczałem palcem i głową, że nie chcę, że nie o to chodzi, że spokojnie, porozmawiajmy…

Sam siebie przestawałem słyszeć, bo chyba w końcu moja cielesność zrozumiała, że płynie z prądem na pola retencyjne położone na wschód od miasta, żeby wiatr nie sprowadzał do miasta wątpliwego aromatu wyprodukowanego przez tubylców. Moje ciało zaczynało mówić „auć!” i egoistycznie zaczęło zajmować się własnymi, niewątpliwie poważnymi problemami. Gorzej, że angażować chciało umysł, co mnie rozkojarzyło i nie wiedziałem już kogo mam słuchać.

Ciało oddalało się porwane prądem wydarzeń i łączność z nim uwolniona z cum miejscowej współzależności naciągała się po kres wytrzymałości, aż pękła. Jakby mnie ktoś w łeb od tyłu trzepnął. Padając na kolana dłońmi powstrzymywałem dłoń mojej pani przed wymierzeniem mi policzka, czy prztyczka w nos. Udało się. Ocaliłem mentalną gębę i klęcząc zerknąłem na widnokrąg czający się ponad soczewką lupy.

- Opowiesz mi w domu! – najwyraźniej zrezygnowała z umieszczenia mnie w trumnie po pinezkach, czy zapałkach, lecz wrzuciła w biustonosz, zakładając, że wewnątrz facet musi sobie poradzić, a jeśli nie, to zdychając będzie miał przynajmniej złudzenia, że w kolejne wcielenie startuje z raju.

Ciepło… Pierś wierciła się niespokojnie i ocierała o materiał, jakby kot czochrał się o krawędź drzwi. „W domu” – powiedziała… Czyli zamierza mnie stąd zabrać. Nawet z tym defektem związanym z ubytkiem cielesności. Tu byłem w miarę bezpieczny. Na pewno bardziej niż na żakiecie, gdzie być może faktycznie przypominałem broszkę, czy jakiegoś insekta. A teraz golusieńki siedzę sobie przy pulsującym ciepłem piecyku i smaruję sobie dziąsła obietnicą mojej pani – „W domu”… Chciałem nadal mieć dom. I to taki, w którym ta pierś mieszka ze mną na tyle blisko, żeby nie była potrzebna żadna kołdra, czy kaloryfer.

Miałem się już beztrosko rozwalić w przytułku, zaciszu intymnym, do którego tylko przeciąg zaglądał od czasu do czasu, kiedy zaniepokoiła mnie myśl: „a co ona tu jeszcze trzyma”? Koło stówki to jeszcze mieściłem się, choć futerał dość ciasno dopasowany, może koło zapalniczki również jakoś by się udało, ale taki telefon? Ten to potrafi przydusić, a niechby przy tym zaczął obleśnie wibrować… Aż sam zawibrowałem ze strachu. Oczy trzeba mieć szeroko otwarte i reagować. Najlepiej z wyprzedzeniem. Bo z telefonem przegram niechybnie.

Chyba ten „wypadek” rozkojarzył moją panią, bo zapomniała z pracy wyjść, choć zmierzch już przestał się czaić za węgłem i zaczynał przechadzać się nawet po szerokich deptakach. A ja… Nocą puchnę. Do pełnowymiarowej jednostki… Gdybym teraz zaczął, to guziki bluzeczki strzelałyby lepiej niż pestki z czereśni wprawną ręką wystrzelone.

Wspinałem się, żeby uwolnić się z ciepłej kieszeni, a jednocześnie gorączkowo rozmyślałem, czym własną nagość mógłbym uczynić mniej prowokującą. Publicznie nie jest pochwalana jeszcze, choć są już jednostki usiłujące przywrócić ciału należne mu miejsce w społecznościach ludzkich. Wspinaczka szła mi słabo. Pierś gładsza była od szklanej góry, od zamarzniętej tafli jeziora, od wypolerowanych elewacji z trawertynu.

Radio zaprzestało emitować reklamy, ale wcale oddechu nie wstrzymywało z mojego powodu, tylko zamierzało ogłosić wieczór z dokładnością do jednej sekundy, roztrącając promocje niczym samochodowe koła kałużę stojącą na drodze. Alpinizm nie był moim hobby nigdy. Miałem się poddać i czekać na nieuchronne, kiedy przypomniałem sobie, że potrafię pertraktować z grawitacją bez użycia kończyn. To i wyfrunąłem, jako ten pierwszy dzisiejszego wieczoru nietoperz. Wąwozem, spomiędzy ciepłych wzgórz wypłynąłem i oczy nienawykłe otwierałem.

Tym razem sufit już nie przeszkadzał, a mój entuzjazm we wznoszeniu osiągnął porozumienie z szaleństwem i tylko rzednąca atmosfera i jej chłodna, skostniała obojętność przywróciła resztkę rozumu. W sam raz na granicy, skąd zawracały ostatnie zbłąkane cząstki materii, bo ponad nimi roztaczała się już próżnia niemal doskonała. Te gwiazdy, to jakaś mitologia, mrzonka i utopia – tak rzadko są rozmieszczone, że gdyby nie oświetlenie i brak przeszkód na trasie, to nie byłoby ich w ogóle widać.

Wisiałem tak na granicy pomiędzy cząsteczkami uciekającymi w bardziej towarzyskie okolice, a nicością zupełnie nie zainteresowaną dalsza ekspansją. Była tam z otwartą mordą i czekała, aż coś samo wpadnie. Zawsze zdarzy się jakiś nieroztropny, pochopny, czy po prostu głupi i wyrwie się z przestrzeni pełnej i w pustkę wskoczy. Przestawałem odczuwać cokolwiek i zimno straciło dostęp do mnie, co wydawało się raczej logicznym następstwem dla istnienia pozbawionego cielesności. Wisiałem jak nieważka mgła składająca się tego wszystkiego, co zostanie po zabraniu wilgoci i koloru mgle rzeczywistej. Takie nic ukształtowane w coś.

- O! Złudzenie! – ktoś mnie złapał w dwa palce i oglądał jakbym był glistą, czy innym patyczakiem – a co ty tu robisz? Kosmos zawiera już wystarczająco dużo złudzeń i tu się nie pchaj, bo jeszcze powołasz do życia kolejną nierealną mgławicę, albo coś jeszcze gorszego. Wracaj na ziemię. Tam na ciebie już czekają. Zachciało ci się wędrówek? Masz dokąd iść – wracaj, bo znowu ktoś noc samotnie spędzi i jakieś głupoty mogą wpaść do niego z wizytą. Jak na złudzenie, to z ciebie chudzina, chyba trzeba cię troszkę odpompować.

Poczułem się jak balonik i brzuszek mi wzdęło, a wraz z trzecim wymiarem nabawiłem się również masy. Palec wynurzył się z nicości i sprawdził mnie, jakby sprawdzał piłkę plażową, albo oponę rowerową i chyba usatysfakcjonowałem niewidzialną istotę, bo mruknął z wyczuwalnym zadowoleniem:

- No! Zmiataj! – pstryknął mnie w gęste od materii rejony – I zachowuj się. A na wycieczki, to jeszcze przyjdzie pora. Najpierw podtucz się na jakiej ciepłej piersi, żebyś nie był taki zabiedzony. Trafisz, czy trzeba cię jeszcze raz szturchnąć?

12 komentarzy:

  1. Ze zmysłowością cielesną są same kłopoty. Zabiera racjonalność, równowagę ducha, sensowne działania i spokój umysłu.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a może ta bliskość jest największą doczesną wartością?
      czym ją zastąpić? i w imię czego?

      Usuń
  2. Ja wiem, że się powtarzam...
    Ale znowu Cię podziwiam za to pisanie Twoje...
    To kiedy ta książka na papierze???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pytać jest łatwo. odpowiadać trudniej.
      knuję coś na boku, ale czy się uda? trudno powiedzieć.
      w ofertach nie tonę, a przedzieranie się łatwe nie jest.

      Usuń
    2. Znam temat bardzo dobrze.
      Najpierw trzeba wyłożyc własną forsę, a potem czekać aż ktoś kupi żeby się przynajmniej w części zwróciło/

      Zajrzyj jeszcze do mnie.

      Usuń
    3. takie rozwiązanie mnie nie satysfakcjonuje - wolę nie wydawać forsy i publikować tu.

      Usuń
  3. Twoich tekstów to ja nie mogę czytać w pracy, bo się za bardzo rozpraszam :). Odezwę się później!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przecież przymusu nie ma...
      dziękuję, za poprawienie mi humoru... ledwie klawiaturę widzę, bo mi ze śmiechu się oczy zamykają...

      Usuń
    2. Ależ proszę. Ucieleśnione złudzenie, ciekawe, wyobraźnia podpowiada mi nadmuchiwanego chłopca naturalnych rozmiarów, żyjącego, i faktycznie goszczącego na wielu kobiecych piersiach najczęściej. :)

      Usuń
    3. a taka malutka broszka w klapie żakietu, to już nie może być? niektóre złudzenia są intymne i nie chcą się afiszować. w pracy towarzystwo potrafi być baaardzo złośliwe. nie wszystko musza wiedzieć/widzieć...
      a dla chłopców taka gościna wydaje się być jedną z lepszych lokalizacji jaką da się wymarzyć.

      Usuń
  4. Twoja wyobraźnia chyba nie ma granic?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na pewno ma. tylko jeszcze jej nie odkopałem. grzebię dość intensywnie - kto wie, co znajdę.

      Usuń