- O! Jakiś spam
na tobie usiadł – usłyszałaś, ale zanim zdążyłaś krzyknąć pani zdjęła mnie z
twojego żakietu i rozdeptała pomiędzy paznokciami, jak kleszcza.
Nawet
zapłakać nie zdążyłem, ani się wystraszyć. W jednej chwili przeniosłem się w
niebyt zostawiając po sobie płaskiego kleksa, śmierdzącego zaczynającym już
gnić ciałem, a pani z obrzydzeniem rozglądała się za chusteczką, żeby mnie
zetrzeć i wyrzucić do śmietnika jak jakiś smark. Patrzyłem na ciebie, a ty
miałaś oczy mokre i miotające się pomiędzy niedowierzaniem, a wściekłością. Ból
i żal dopiero się lęgły w oczach, ale gdyby ta pani nie poszła do łazienki,
żeby mnie spuścić kanalizacją, to pewnie wydłubałabyś jej oczy, albo krtań
wygryzła. Trudno ją winić – myślała, że pomaga…
Westchnąłem,
jeśli dusze potrafią wzdychać. Żal cholera, bo inkubator twojej piersi
stymulował nie tylko pożądanie, ale rokował. Kusił czymś więcej niż tylko
spełnieniem fizycznym. Mogłem dojrzeć do przyszłości wspólnej, żeby nie być
incydentem, lecz powtarzalną cyklicznie przyszłością, może nawet ciągłą. Łbem
walnąłem o sufit, więc ta moja bezcielesność jeszcze się nie ukonstytuowała do
cna. A skoro tak…
Sfrunąłem
(chyba sfrunąłem, bo nie wiem, jak inaczej miałbym nazwać moje
nie-bardzo-fizyczne obniżenie pułapu) i usiłowałem pomachać łapkami, przed
twoim wzrokiem, który wciąż się gotował, a rozszerzalność cieplna twoich oczu
mogła zawstydzić nawet ryż przetrzymywany w ukropie. Nie widziałaś mnie wcale,
bo wodziłaś wzrokiem za tyłkiem tej pani w kraciastą spódnicę ubraną, który
meandrował, osią uprawdopodobniając spekulację, że łazienka jest jego celem.
Chciałaś nadać jej przyspieszenia? Zderzenie sprężyste zainicjowane bucikiem
naładowanym nadmiarową energią? Machałem ci przed oczyma łapkami, jak czynią to
wycieraczki podczas oberwania chmury i podobny efekt uzyskałem – żaden.
Jeszcze
raz zmniejszyłem własną wysokość nad poziom morza i ugryzłem cię w pierś –
przez bluzeczkę. Syknęłaś i już myślałem, że się udało, ale nie – syknęłaś
klnąc oddalające się kraciaste pośladki. Też się uparłaś, zamiast mnie
dostrzec… Wzniosłem się znów i zająłem się uchem, skoro oczy miałaś zajęte
kampanią wojenną. Usiadłem w małżowinie wygodnie i szeptałem. Nawet takie
słowa, których wcześniej nie miałem odwagi wyszeptać. Nie wiem, czy przypadek,
ręka boska, czy czucie powiodło twoją dłoń do ucha i wyskrobałaś mnie na
paznokciu.
Trochę
się bałem, że mi powtórkę zafundujesz i kolejny raz popatrzę na własne
wnętrzności sprowadzone do dwóch wymiarów, ale nie. Wysypałaś mnie na dłoń i
patrzyłaś wzrokiem krótkowidza. Okularów oczywiście nie miałaś, bo po co?
Dobrze, że lupę miałaś w szufladzie – nikomu się nie przyznawałaś, że te
drobniuteńkie druki pod gwiazdkami w umowach czytasz przez lupę i dlatego leży
pod ręką.
Kiedy
już zawisło nade mną oko wielkie jak cały widnokrąg i podglądałaś mnie zupełnie
bezwstydnie, chciałem ci psikusa zrobić i zatańczyłem jakąś polkę-galopkę,
żebyś się uśmiechnęła do mnie. Uśmiech nie pojawił się, ale zdumienie wypełniło
niebo nade mną do tego stopnia, że mógłbym przeprowadzić badanie migdałków
gdybym miał laryngologiczne zapędy. Z rozpaczy zacząłem się rozbierać, bo do
mojej nagości byłaś przyzwyczajona i może mnie rozpoznasz wreszcie po jakimś
pieprzyku, bliźnie, czy skazie na skórze. Po malince, którą wygryzłaś mi trzy dni
temu niechby.
Mówiłem
do ciebie, ale mnie nie słyszałaś – widać względna odległość była za wielka, a
lupa nie skróciła dystansu dla słów. Próbowałem krzyknąć, ale to beznadziejne
zadanie nie miało prawa zakończyć się powodzeniem. Widziałem, jak gorączkowo
się rozglądasz za czymś i chyba spinacze z pudełka chciałaś wyrzucić i mnie w
tę trumnę złożyć. Zaprzeczałem palcem i głową, że nie chcę, że nie o to chodzi,
że spokojnie, porozmawiajmy…
Sam
siebie przestawałem słyszeć, bo chyba w końcu moja cielesność zrozumiała, że
płynie z prądem na pola retencyjne położone na wschód od miasta, żeby wiatr nie
sprowadzał do miasta wątpliwego aromatu wyprodukowanego przez tubylców. Moje
ciało zaczynało mówić „auć!” i egoistycznie zaczęło zajmować się własnymi, niewątpliwie
poważnymi problemami. Gorzej, że angażować chciało umysł, co mnie rozkojarzyło
i nie wiedziałem już kogo mam słuchać.
Ciało
oddalało się porwane prądem wydarzeń i łączność z nim uwolniona z cum
miejscowej współzależności naciągała się po kres wytrzymałości, aż pękła. Jakby
mnie ktoś w łeb od tyłu trzepnął. Padając na kolana dłońmi powstrzymywałem dłoń
mojej pani przed wymierzeniem mi policzka, czy prztyczka w nos. Udało się.
Ocaliłem mentalną gębę i klęcząc zerknąłem na widnokrąg czający się ponad soczewką
lupy.
- Opowiesz mi w
domu! – najwyraźniej zrezygnowała z umieszczenia mnie w trumnie po pinezkach,
czy zapałkach, lecz wrzuciła w biustonosz, zakładając, że wewnątrz facet musi
sobie poradzić, a jeśli nie, to zdychając będzie miał przynajmniej złudzenia,
że w kolejne wcielenie startuje z raju.
Ciepło…
Pierś wierciła się niespokojnie i ocierała o materiał, jakby kot czochrał się o
krawędź drzwi. „W domu” – powiedziała… Czyli zamierza mnie stąd zabrać. Nawet z
tym defektem związanym z ubytkiem cielesności. Tu byłem w miarę bezpieczny. Na
pewno bardziej niż na żakiecie, gdzie być może faktycznie przypominałem
broszkę, czy jakiegoś insekta. A teraz golusieńki siedzę sobie przy pulsującym
ciepłem piecyku i smaruję sobie dziąsła obietnicą mojej pani – „W domu”…
Chciałem nadal mieć dom. I to taki, w którym ta pierś mieszka ze mną na tyle
blisko, żeby nie była potrzebna żadna kołdra, czy kaloryfer.
Miałem
się już beztrosko rozwalić w przytułku, zaciszu intymnym, do którego tylko przeciąg
zaglądał od czasu do czasu, kiedy zaniepokoiła mnie myśl: „a co ona tu jeszcze
trzyma”? Koło stówki to jeszcze mieściłem się, choć futerał dość ciasno
dopasowany, może koło zapalniczki również jakoś by się udało, ale taki telefon?
Ten to potrafi przydusić, a niechby przy tym zaczął obleśnie wibrować… Aż sam
zawibrowałem ze strachu. Oczy trzeba mieć szeroko otwarte i reagować. Najlepiej
z wyprzedzeniem. Bo z telefonem przegram niechybnie.
Chyba
ten „wypadek” rozkojarzył moją panią, bo zapomniała z pracy wyjść, choć
zmierzch już przestał się czaić za węgłem i zaczynał przechadzać się nawet po
szerokich deptakach. A ja… Nocą puchnę. Do pełnowymiarowej jednostki… Gdybym
teraz zaczął, to guziki bluzeczki strzelałyby lepiej niż pestki z czereśni
wprawną ręką wystrzelone.
Wspinałem
się, żeby uwolnić się z ciepłej kieszeni, a jednocześnie gorączkowo
rozmyślałem, czym własną nagość mógłbym uczynić mniej prowokującą. Publicznie
nie jest pochwalana jeszcze, choć są już jednostki usiłujące przywrócić ciału
należne mu miejsce w społecznościach ludzkich. Wspinaczka szła mi słabo. Pierś
gładsza była od szklanej góry, od zamarzniętej tafli jeziora, od wypolerowanych
elewacji z trawertynu.
Radio
zaprzestało emitować reklamy, ale wcale oddechu nie wstrzymywało z mojego powodu,
tylko zamierzało ogłosić wieczór z dokładnością do jednej sekundy, roztrącając
promocje niczym samochodowe koła kałużę stojącą na drodze. Alpinizm nie był
moim hobby nigdy. Miałem się poddać i czekać na nieuchronne, kiedy
przypomniałem sobie, że potrafię pertraktować z grawitacją bez użycia kończyn.
To i wyfrunąłem, jako ten pierwszy dzisiejszego wieczoru nietoperz. Wąwozem,
spomiędzy ciepłych wzgórz wypłynąłem i oczy nienawykłe otwierałem.
Tym
razem sufit już nie przeszkadzał, a mój entuzjazm we wznoszeniu osiągnął porozumienie
z szaleństwem i tylko rzednąca atmosfera i jej chłodna, skostniała obojętność
przywróciła resztkę rozumu. W sam raz na granicy, skąd zawracały ostatnie
zbłąkane cząstki materii, bo ponad nimi roztaczała się już próżnia niemal doskonała.
Te gwiazdy, to jakaś mitologia, mrzonka i utopia – tak rzadko są rozmieszczone,
że gdyby nie oświetlenie i brak przeszkód na trasie, to nie byłoby ich w ogóle
widać.
Wisiałem
tak na granicy pomiędzy cząsteczkami uciekającymi w bardziej towarzyskie
okolice, a nicością zupełnie nie zainteresowaną dalsza ekspansją. Była tam z
otwartą mordą i czekała, aż coś samo wpadnie. Zawsze zdarzy się jakiś
nieroztropny, pochopny, czy po prostu głupi i wyrwie się z przestrzeni pełnej i
w pustkę wskoczy. Przestawałem odczuwać cokolwiek i zimno straciło dostęp do
mnie, co wydawało się raczej logicznym następstwem dla istnienia pozbawionego
cielesności. Wisiałem jak nieważka mgła składająca się tego wszystkiego, co
zostanie po zabraniu wilgoci i koloru mgle rzeczywistej. Takie nic
ukształtowane w coś.
- O! Złudzenie! –
ktoś mnie złapał w dwa palce i oglądał jakbym był glistą, czy innym patyczakiem
– a co ty tu robisz? Kosmos zawiera już wystarczająco dużo złudzeń i tu się nie
pchaj, bo jeszcze powołasz do życia kolejną nierealną mgławicę, albo coś
jeszcze gorszego. Wracaj na ziemię. Tam na ciebie już czekają. Zachciało ci się
wędrówek? Masz dokąd iść – wracaj, bo znowu ktoś noc samotnie spędzi i jakieś
głupoty mogą wpaść do niego z wizytą. Jak na złudzenie, to z ciebie chudzina,
chyba trzeba cię troszkę odpompować.
Poczułem
się jak balonik i brzuszek mi wzdęło, a wraz z trzecim wymiarem nabawiłem się
również masy. Palec wynurzył się z nicości i sprawdził mnie, jakby sprawdzał
piłkę plażową, albo oponę rowerową i chyba usatysfakcjonowałem niewidzialną
istotę, bo mruknął z wyczuwalnym zadowoleniem:
- No! Zmiataj! –
pstryknął mnie w gęste od materii rejony – I zachowuj się. A na wycieczki, to
jeszcze przyjdzie pora. Najpierw podtucz się na jakiej ciepłej piersi, żebyś
nie był taki zabiedzony. Trafisz, czy trzeba cię jeszcze raz szturchnąć?
Ze zmysłowością cielesną są same kłopoty. Zabiera racjonalność, równowagę ducha, sensowne działania i spokój umysłu.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
a może ta bliskość jest największą doczesną wartością?
Usuńczym ją zastąpić? i w imię czego?
Ja wiem, że się powtarzam...
OdpowiedzUsuńAle znowu Cię podziwiam za to pisanie Twoje...
To kiedy ta książka na papierze???
pytać jest łatwo. odpowiadać trudniej.
Usuńknuję coś na boku, ale czy się uda? trudno powiedzieć.
w ofertach nie tonę, a przedzieranie się łatwe nie jest.
Znam temat bardzo dobrze.
UsuńNajpierw trzeba wyłożyc własną forsę, a potem czekać aż ktoś kupi żeby się przynajmniej w części zwróciło/
Zajrzyj jeszcze do mnie.
takie rozwiązanie mnie nie satysfakcjonuje - wolę nie wydawać forsy i publikować tu.
UsuńTwoich tekstów to ja nie mogę czytać w pracy, bo się za bardzo rozpraszam :). Odezwę się później!
OdpowiedzUsuńprzecież przymusu nie ma...
Usuńdziękuję, za poprawienie mi humoru... ledwie klawiaturę widzę, bo mi ze śmiechu się oczy zamykają...
Ależ proszę. Ucieleśnione złudzenie, ciekawe, wyobraźnia podpowiada mi nadmuchiwanego chłopca naturalnych rozmiarów, żyjącego, i faktycznie goszczącego na wielu kobiecych piersiach najczęściej. :)
Usuńa taka malutka broszka w klapie żakietu, to już nie może być? niektóre złudzenia są intymne i nie chcą się afiszować. w pracy towarzystwo potrafi być baaardzo złośliwe. nie wszystko musza wiedzieć/widzieć...
Usuńa dla chłopców taka gościna wydaje się być jedną z lepszych lokalizacji jaką da się wymarzyć.
Twoja wyobraźnia chyba nie ma granic?
OdpowiedzUsuńna pewno ma. tylko jeszcze jej nie odkopałem. grzebię dość intensywnie - kto wie, co znajdę.
Usuń