piątek, 9 listopada 2018

Ulotność.


Stało się. Nieodwołalnie nadeszła jesień. Jeśli nawet jałmużna złotem spadających liści nie dała pewności, to dzisiejszy poranek już tak. Świat wkroczył na jesienną ścieżkę bezpowrotnie i będzie nią szedł pod wiatr i z deszczem we włosach. Bo dziś rano nad miasto napłynęła mgła. Zupełnie, jakby ktoś rozcieńczał noc taką ilością śmietany, że ciemność zatchnęło z tej bezczelności, a wiatr podkulił ogon pod siebie i zwiał najdalej, jak tylko potrafił.

Nad miastem kłębiła się, leniła, osiadała, zaglądała pod spódnice i wdzierała się pod kołnierzyki koszul i pod wycieraczki… Mgła doskonała, swobodna bardziej, niż tabun dzikich mustangów i bardziej nieposkromiona. Słońce zakryło dłonią usta, żeby nie krzyknąć, bo nie godzi się krzyczeć komuś, kto widział spektakl wielokrotnie, a drzewa o zmarzniętych nocą ramionach rozczesywały niespiesznie mgłę, jakby to zaledwie włosy były istoty, która dopiero ma nadejść. Bo ona gdzieś tam zapewne jest.

Taka mgła… Z niej mogą się wykluć domniemania i aluzje. Niepewności mogą napuchnąć do przekonań, a świat fantazji i marzeń gotów skrystalizować równie doskonale, jak uczynił to krzem w górskim krysztale. Nie mówię, że z mgły ma się od razu wynurzyć bazyliszek, bo ciekawość ludzka gotowa byłaby doprowadzić do zagłady populacji. Jak takiemu w oczy nie spojrzeć, kiedy wynurzy się z tej kipiącej szaroburej nieoczywistości i zaśmieje się lubieżnie w twarz nakrapianą mikroskopijnymi piegami rosy? I nieszczęście gotowe, więc lepiej nie. Nie bazyliszek.

Zerkam nieśmiało i odrobinę nadziei w złożonych dłoniach niosę, żeby każdemu ta mgła stała się spełnioną „Modlitwą” Okudżawy. Patrzę przez oczy wilgotne, zarażone mgłą i wiem, że ta mgła otula mnie równie doskonale, jak noc, że nikt mi z oczu nie wykradnie obrazów, choćbym zapomniał się tak, jak młoda pani, którą pośrodku chodnika nogi nieść przestały, a jej oczy zwiedzały inny świat i wymusiły kamienną twarz i zastygłą pozę, choć tłum sarkał, że tak się nie godzi. Godzi się, bo gdy przyjdzie po kogoś świat idealny, to nie ma miejsca na krygowanie się i konwenanse. Wtedy ten świat trzeba chłonąć natychmiast.

I w takiej mgle mieszkać on może. W każdym może mieszkać, a mgła będzie dyskretna i nikomu nie opowie o wstydzie, o arogancji, pysze, czy podniecie odważniejszej od śmiałych. Rozwłóczy po świecie i niedyskrecje przekuje w obrazy, które zerkać będą na świat szukając chętnych – odbiorcy, który wyciągnie po nie ręce i wyjmie z tej mgły własne marzenia do spełnienia. Albo wejdzie w ten świat bez wahania i utonie w nim po czubek głowy bezpowrotnie. Wyjdzie z drugiej strony świata innym, lepszym istnieniem i zanurzy się w innym, lepszym świecie. Może nawet nikt tego nie zauważy?

Nie potrafiłem dłużej się bać i nogę wstawiłem w tę mgłę tłustą od niepojęcia szukając podłoża. Stabilnego, mocnego i dającego oparcie. Mgła niewzruszona pozwoliła się ujarzmić i przyjęła mnie z wdziękiem, zachęcając, abym i drugą nogę wstawił. Wstawiłem. A potem, to już płynąłem nią, a mgła lizała mnie po twarzy i pozwalała sobie na niedyskrecje, ale bardzo miłe… Szeptała mi bezeceństwa, albo kokietowała całując mnie po oczach, żebym pozwolił sobie na trochę więcej szaleństwa. Pozwoliłem. Jej. Sobie. Wiedziała doskonale, że sobie pozwolę i perfidnie, choć z sympatią zerkała, na co mnie stać. A ja policzki miałem rumiane, oczy rozgrzane emocjami, które mogły mnie ponieść, gdy bać się już przestały tego, co mogą zobaczyć. I tak wpływu chyba nie miałem.

Byłem. Po prostu. Zatopiony w mgle, niczym powidła różane w pączku, rodzynka w serniku, albo termit w termitierze. Mgła wiekuista, niezmierzona, moja, wiodła mnie tam, dokąd nie wiódł mnie nikt od bardzo dawna. Bo ja… Chciałem wyśnić sen. I nie umiałem w ogóle, więc wszedłem w tę mgłę i szukałem swojego snu, który chyba zabłądził w niej i nie dotarł do mnie, chociaż czekałem na niego tak wiele nocy nadaremnie. Nie musiał jechać na białym koniu, nie musiał na bogato. Niechby wychudzona lichota przyszła. Poszarzała, brudna i zmęczona długą drogą. Niechby nawet buta zgubiła i potrzebowała okraść mnie z ciepła nocy. Niech się wierci i chrapie, niech rozpycha i nogę wciska mi między uda, żeby się ogrzać, ale niech przyjdzie. Trudno znaleźć taką sierotkę niewielką, kiedy mgła tak rozbuchana. Rozległa poza moje pojęcie, więc pewnie nieskończona.

Wołałem, ale nie znałem nawet imienia sierotki mojej zagubionej. Usiadłem gdzieś na krawędzi niczego i smutno mi było bardzo. A mgła coś do mnie mruczała, szturchała łokciem, namawiała na psoty, lecz ja humor straciłem trwale. W końcu poszła sobie. Zostałem ja, wilgotny, po drugiej stronie mgły. Drzewa patrzyły na mnie z politowaniem, gawron szydził, a ludzie mijali w milczeniu. Zacięci i źli. Widać im też się dzisiaj nie poszczęściło…

6 komentarzy:

  1. Nie lubię mgły, mam wrażenie, że tracę wzrok i płuca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o to chodzi - w takich warunkach rozwijają się aluzje, iluzje, marzenia... wszystko, co niedopowiedziane.

      Usuń
  2. Mgła jest fascynująca, bo nigdy nie wiesz, co zobaczysz jak opadnie.
    A co do snów - to ja śnię. Nie codziennie, ale dość często. Miewam też sny powtarzające się. Nigdy nie są zupełnie identyczne, ale bardzo podobne. Mają ten sam, nazwijmy to, morał. A czasami w chwili, kiedy otwieram oczy sen znika, nie pamiętam nic poza tym, że coś mi się śniło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sny powtarzalne, albo w odcinkach... kosmos. ja swoje sny muszę wymyślać. i staram się, żeby były rozmaite.

      Usuń
    2. Nie można wymyślać snów. One pojawiają się niezapowiedziane. Chociaż podobno podświadomie możemy przyciągnąć jakiś temat, albo miejsce. Parę razy nawet chciałam się zabrać za tłumaczenie snów, ale wydało mi się to głupie. A wg. Freuda i tak wszystko sprowadza się do jednego. ;)
      Moje sny są zazwyczaj niedokończone, prawie, prawie docieram tam gdzie chcę, ale jednak nie...

      Usuń
    3. niedopowiedziane. niespełnione... żebyś je mogła na jawie dokończyć. to chyba miłe...
      nawet, jeśli z jednym się tylko skojarzy.

      Usuń