Stało
się. Nieodwołalnie nadeszła jesień. Jeśli nawet jałmużna złotem spadających
liści nie dała pewności, to dzisiejszy poranek już tak. Świat wkroczył na
jesienną ścieżkę bezpowrotnie i będzie nią szedł pod wiatr i z deszczem we
włosach. Bo dziś rano nad miasto napłynęła mgła. Zupełnie, jakby ktoś rozcieńczał
noc taką ilością śmietany, że ciemność zatchnęło z tej bezczelności, a wiatr
podkulił ogon pod siebie i zwiał najdalej, jak tylko potrafił.
Nad
miastem kłębiła się, leniła, osiadała, zaglądała pod spódnice i wdzierała się
pod kołnierzyki koszul i pod wycieraczki… Mgła doskonała, swobodna bardziej,
niż tabun dzikich mustangów i bardziej nieposkromiona. Słońce zakryło dłonią
usta, żeby nie krzyknąć, bo nie godzi się krzyczeć komuś, kto widział spektakl wielokrotnie,
a drzewa o zmarzniętych nocą ramionach rozczesywały niespiesznie mgłę, jakby to
zaledwie włosy były istoty, która dopiero ma nadejść. Bo ona gdzieś tam zapewne
jest.
Taka
mgła… Z niej mogą się wykluć domniemania i aluzje. Niepewności mogą napuchnąć
do przekonań, a świat fantazji i marzeń gotów skrystalizować równie doskonale,
jak uczynił to krzem w górskim krysztale. Nie mówię, że z mgły ma się od razu
wynurzyć bazyliszek, bo ciekawość ludzka gotowa byłaby doprowadzić do zagłady
populacji. Jak takiemu w oczy nie spojrzeć, kiedy wynurzy się z tej kipiącej
szaroburej nieoczywistości i zaśmieje się lubieżnie w twarz nakrapianą
mikroskopijnymi piegami rosy? I nieszczęście gotowe, więc lepiej nie. Nie bazyliszek.
Zerkam
nieśmiało i odrobinę nadziei w złożonych dłoniach niosę, żeby każdemu ta mgła
stała się spełnioną „Modlitwą” Okudżawy. Patrzę przez oczy wilgotne, zarażone
mgłą i wiem, że ta mgła otula mnie równie doskonale, jak noc, że nikt mi z oczu
nie wykradnie obrazów, choćbym zapomniał się tak, jak młoda pani, którą
pośrodku chodnika nogi nieść przestały, a jej oczy zwiedzały inny świat i
wymusiły kamienną twarz i zastygłą pozę, choć tłum sarkał, że tak się nie
godzi. Godzi się, bo gdy przyjdzie po kogoś świat idealny, to nie ma miejsca na
krygowanie się i konwenanse. Wtedy ten świat trzeba chłonąć natychmiast.
I w
takiej mgle mieszkać on może. W każdym może mieszkać, a mgła będzie dyskretna i
nikomu nie opowie o wstydzie, o arogancji, pysze, czy podniecie odważniejszej
od śmiałych. Rozwłóczy po świecie i niedyskrecje przekuje w obrazy, które
zerkać będą na świat szukając chętnych – odbiorcy, który wyciągnie po nie ręce
i wyjmie z tej mgły własne marzenia do spełnienia. Albo wejdzie w ten świat bez
wahania i utonie w nim po czubek głowy bezpowrotnie. Wyjdzie z drugiej strony
świata innym, lepszym istnieniem i zanurzy się w innym, lepszym świecie. Może
nawet nikt tego nie zauważy?
Nie
potrafiłem dłużej się bać i nogę wstawiłem w tę mgłę tłustą od niepojęcia
szukając podłoża. Stabilnego, mocnego i dającego oparcie. Mgła niewzruszona pozwoliła
się ujarzmić i przyjęła mnie z wdziękiem, zachęcając, abym i drugą nogę
wstawił. Wstawiłem. A potem, to już płynąłem nią, a mgła lizała mnie po twarzy
i pozwalała sobie na niedyskrecje, ale bardzo miłe… Szeptała mi bezeceństwa,
albo kokietowała całując mnie po oczach, żebym pozwolił sobie na trochę więcej
szaleństwa. Pozwoliłem. Jej. Sobie. Wiedziała doskonale, że sobie pozwolę i
perfidnie, choć z sympatią zerkała, na co mnie stać. A ja policzki miałem
rumiane, oczy rozgrzane emocjami, które mogły mnie ponieść, gdy bać się już
przestały tego, co mogą zobaczyć. I tak wpływu chyba nie miałem.
Byłem.
Po prostu. Zatopiony w mgle, niczym powidła różane w pączku, rodzynka w
serniku, albo termit w termitierze. Mgła wiekuista, niezmierzona, moja, wiodła
mnie tam, dokąd nie wiódł mnie nikt od bardzo dawna. Bo ja… Chciałem wyśnić
sen. I nie umiałem w ogóle, więc wszedłem w tę mgłę i szukałem swojego snu,
który chyba zabłądził w niej i nie dotarł do mnie, chociaż czekałem na niego
tak wiele nocy nadaremnie. Nie musiał jechać na białym koniu, nie musiał na
bogato. Niechby wychudzona lichota przyszła. Poszarzała, brudna i zmęczona
długą drogą. Niechby nawet buta zgubiła i potrzebowała okraść mnie z ciepła
nocy. Niech się wierci i chrapie, niech rozpycha i nogę wciska mi między uda,
żeby się ogrzać, ale niech przyjdzie. Trudno znaleźć taką sierotkę niewielką,
kiedy mgła tak rozbuchana. Rozległa poza moje pojęcie, więc pewnie
nieskończona.
Wołałem,
ale nie znałem nawet imienia sierotki mojej zagubionej. Usiadłem gdzieś na
krawędzi niczego i smutno mi było bardzo. A mgła coś do mnie mruczała,
szturchała łokciem, namawiała na psoty, lecz ja humor straciłem trwale. W końcu
poszła sobie. Zostałem ja, wilgotny, po drugiej stronie mgły. Drzewa patrzyły
na mnie z politowaniem, gawron szydził, a ludzie mijali w milczeniu. Zacięci i
źli. Widać im też się dzisiaj nie poszczęściło…
Nie lubię mgły, mam wrażenie, że tracę wzrok i płuca...
OdpowiedzUsuńo to chodzi - w takich warunkach rozwijają się aluzje, iluzje, marzenia... wszystko, co niedopowiedziane.
UsuńMgła jest fascynująca, bo nigdy nie wiesz, co zobaczysz jak opadnie.
OdpowiedzUsuńA co do snów - to ja śnię. Nie codziennie, ale dość często. Miewam też sny powtarzające się. Nigdy nie są zupełnie identyczne, ale bardzo podobne. Mają ten sam, nazwijmy to, morał. A czasami w chwili, kiedy otwieram oczy sen znika, nie pamiętam nic poza tym, że coś mi się śniło.
sny powtarzalne, albo w odcinkach... kosmos. ja swoje sny muszę wymyślać. i staram się, żeby były rozmaite.
UsuńNie można wymyślać snów. One pojawiają się niezapowiedziane. Chociaż podobno podświadomie możemy przyciągnąć jakiś temat, albo miejsce. Parę razy nawet chciałam się zabrać za tłumaczenie snów, ale wydało mi się to głupie. A wg. Freuda i tak wszystko sprowadza się do jednego. ;)
UsuńMoje sny są zazwyczaj niedokończone, prawie, prawie docieram tam gdzie chcę, ale jednak nie...
niedopowiedziane. niespełnione... żebyś je mogła na jawie dokończyć. to chyba miłe...
Usuńnawet, jeśli z jednym się tylko skojarzy.