środa, 21 listopada 2018

Delicje.


Pająk był jakiś niezdecydowany. A może zestresowany i dlatego szedł krawędzią dzielącą ścianę od sufitu? Ironizowałem, że gdyby mógł, to szedłby zapewne krawędzią pomiędzy sufitem, a podłogą, lecz ta krawędź nie była chwilowo dostępna. Trzymał się blisko krawędzi, żeby w razie niebezpieczeństwa mieć do wyboru więcej ścieżek, więcej opcji. Tak pomyślałem, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy. Wahał się długo. Zrobił ze trzy okrążenia prostokątną aureolą ozdabiając moje myśli i pewnie cmokał coś subtelnie, że nie potrafi na tyłku usiedzieć, tylko go nosi cygańska dusza. Szuka. Miejsca szuka żeby stanąć obozem. A może tylko na popas? Na przysłowiowego papieroska, albo garstkę ploteczek.

Kryjówka miała się nijak do intymności, o czym uprzedziłem go, brutalnie zapalając górne światło, ale zignorował ów fakt kompletnie. Może ślepy? Pytań we mnie dostatek i kwitły sobie beztrosko, dojrzewały w fałdach i muldach szarej masy wypełniającej zwieńczenie tymczasowo ofiarowane mi przez przodków. Przechowywałem tę masę starając się nadmiernie jej nie eksploatować, żeby przekazać następcy w formie nadającej się do dalszego użytkowania, ale czy rzecz się uda, to sam nie wiem, a masa nie zamierzała mnie uświadamiać i trwała w błogostanie zajmując się własnymi problemami. Zupełnie tak, jakby wzięła przykład z Windowsa, który potrafi być samoobsługowy i traktuje własne potrzeby z wyższym priorytetem niż peryferia w postaci anonimowego użytkownika analogowego do krwi. Takie perpetuum mobile, co raz w ruch puszczone dotrwa sądu ostatecznego, śmierci technicznej, albo niebieskiego ekranu, bo w zależności od mitologii rozwiązania ostateczne różnią się nieco nomenklaturą.

Tymczasem pająk wąchał wiatr. I przy okazji wąchał przypalające się w kuchni kartofle, które były uprzejme wrzeć aż nie zredukują przewidywalnej zawartości izotopu C14 typowej dla ciała żywego do połowy. Taki proces bez żadnego wspomagania zabiera ponoć niecałe sześć tysięcy lat. To pośrednio tłumaczyło stoicki spokój, z jakim pająk wybierał lokalizację obozu. Może budować chciał metropolię i przezorność była kluczowa dla przyszłości autorytetu założyciela? Nie przeszkadzałem, ale kartoflany kalendarz wyłączyłem, żeby nie drażnić go aromatem procesu przemiany materii. To potrafiliśmy obaj bez angażowania kuchenki i garnka. I nikt nam żadnym wziernikiem nie badał zawartości izotopów, tkanki tłuszczowej, czy preferencji wyznaniowych. Pająk był niewzruszony.

Cóż. Przy tej ilości nóg mógł sobie pozwolić. Ja, przy moich zaledwie dwóch musiałem walczyć z grawitacją o stabilizację i równowagę. Psychiczną również. Dlatego (po cichu śmiejąc się w twarz grawitacji) siedziałem grzecznie na fotelu korzystając z dodatkowych punktów podparcia, własne oszczędzając na czarną godzinę. Albo dla bakterii, które ślinią się na mój widok ilekroć przemknę w zasięgu ich powonienia. Gdybym miał lepszy słuch, zapewne usłyszałbym burczenie tych mikroskopijnych brzuszków i zobaczyłbym te mordki uśmiechnięte do własnych marzeń, oblizujące się lubieżnie. Pająk skamieniał gdzieś w ćwierć drogi krótszego z boków prostokąta. Wyglądał jak pryszcz na czole pomiędzy oczami okien. Tuż pod grzywką sufitu napęczniał, choć nie widziałem, żeby coś jadł. Na wszelki wypadek sprawdziłem kartofle, ale te usiłowały ostygnąć, opalone lepiej, niż kenijski szybkobiegacz dowolnej przynależności państwowej. Bakterie już na nie czyhały, jednak poparzyły sobie paluszki usiłując zbyt łapczywie dobrać się do rozpadających się wyżarzonych na węgiel drzewny ziemniaków.

Zanim pazerność mikroświata doznała spełnienia pająk zdążył opracować plan zagospodarowania przestrzennego terenu, przegłosować go jednogłośnie unosząc wszystkie punkty podparcia w… W jego przypadku w dół… Usłyszałem tylko ciche „ech kurwa!” gdy grawitował ku podłodze. Ale – nie ma tego złego. Skorzystał z okazji i podreptał do kuchni. Po ziemniaczka. Na kamień węgielny pod budowę. Kiedy wracał chciałem go obciążyć kapsułą pamięci. Takim nieśmiertelnikiem na chwałę własną, bo zamierzałem wprosić się w dzieło stworzenia, jeśli nie jako architekt, czy budowniczy, to jako inspektor nadzoru, albo krytyk.

Pająk szedł na czterech… Usiłowałem sobie przypomnieć, czy w lodówce nie zostawiłem przypadkiem ajerkoniaku, którym masowałem kubki smakowe ostatniego weekendu aż do ekstazy. Wtedy pamięć straciłem aż do świtu, lecz do chwili obecnej nic się nie zmieniło. Odlot. Rzecz powinna nazywać się Air-cognac, szczególnie, kiedy została wyhodowana na wykwintnym spirytusie nasączanym księżycową nocą na rozstajach odległych od tak zwanych ORGANÓW i jajeczkach od szczęśliwych zielononóżek… Nie miałem sumienia besztać pająka. Ani sił, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście raczył się trunkiem. Chyba dorosły był? Na pewno… Słownictwo pająka nie determinowało jego pełnoletniości niestety, jednak uznałem, że dzieciątko raczej nie dałoby rady wykreślić urbanistycznej idei pomiędzy zimnymi oczodołami upstrzonych okien. Więc oszczędziłem mu wychowawczego klapsa i szedł dalej niepewnym krokiem, pozostałymi punktami podparcia masując korzonki. I to odarło mnie z niepewności. Stary był! Ma reumatyzm. Może prostata mu doskwiera, albo skleroza?

Wspinał się posępnie. Z tym spokojem nieuchronnym, który dawał świadomość Syzyfowi, że nawigacja jest koniecznością, a cel tylko jednym z możliwych, choć mało prawdopodobnych rozwiązań. Wspinał się znów dwupłaszczyznowo, wybierając styk dwóch ścian, jakby monotonią płaszczyzny pogardzał. Jakby chciał być początkiem i końcem jednocześnie. Alfą i Omegą. Dotarł w końcu do sufitu i osadził swój kamień pod budowę. Dopiero wyszła mądrość planistyczna. Niczym prząśniczka, szwaczka, szewc, co bez butów chodzi, połatał, fastrygą łącząc sufit ze ścianą. Za trójkątnie rozpiętym wątkiem miał już zalążek domu rodzinnego. Wypełnił go osnową, jakby zaciągał zasłony. Noc. Nim nastała miał namiot w bezkresie sufitu rozłożony, napięty i czujny. Czekający na gości, żeby ozdobili stół i uświetnili mu życie własną energią, dojrzewając w kokonie przędzy pracowitego gospodarza.

Potem? Potem już była codzienność wypełniona żmudną pracą, bo nawet malutki Kraków nie od razu udało się zbudować, a na suficie zmieściłaby się zapewne cała Atlantyda, albo ze dwie dzielnice raju. Może nawet wraz z kilkoma kręgami piekieł mogłyby graniczyć przez ścianę. Cóż – sąsiadów się nie wybiera… Nie zawsze jest aż tak dostatnio, żeby grymasić. Kurz się zleciał, bo kurz uwielbia architekturę, jak gołębie uwielbiają parapety i kocie łby na wszystkich rynkach świata. Wypełnił szczeliny w płótnie, aż stało się nieprzemakalne, aż słońce nie dałoby rady się przegryźć, choć tu, pod okapem sufitu dom był bezpieczny.

Patrzę na lokatora… Zameldować? Opodatkować? A może wygnać precz? Co mam zrobić, kiedy nielegalny uchodźca w dom i chlebem gardzi, bo jest drapieżnikiem i tylko w mięsie gustuje? Nie przybiję mu słoniny do sufitu. W końcu nie jest sikorką. Do stołu nie zaproszę, bo jeszcze solniczka się przewróci i nieszczęście gotowe…

Nielegalny podrapał się chyba po łysej czaszce i widzę, jak dojrzewają mu w głowie pomysły. Z piekarnika wypływa agresywny wąż kipiący aromatem ciasta. Zygzaki cynamonu przeplecione potem z jabłek i wanilia w objęciach puszystej babki. Oczy z goździków trącają już srebrną nić bez początku. Koniec, obciążony kokonem spływa do mnie z prywatnego nieba. Jeszcze niedawno mojego… Dziś… Już naszym niebem jest. Zanim szarlotkę da się przełknąć nie kalecząc oparzeliną gardła dostałem na przystawkę muchę… Niegdyś tłustą, a teraz zmumifikowaną, opatuloną szczelnie. Zakładam okulary na nos, żeby znaleźć słomkę. Bo przecież trzeba ją wrazić w to truchło i wypić. Eliksir. Koktajl z muchy. Mięsko w płynie. Oryginalnie. Egzotycznie. Nietypowo.

- No tak – przypomniałem sobie – deser, to po obiedzie…

13 komentarzy:

  1. Koktajl z muchy? No, proszę, ale sobie dogadza. Nie zdawałam sobie sprawy, jak interesujące życie wiedzie zwykły pająk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pająki wypijają ofiary, a nie gryzą ich. najpierw wstrzykują coś, co rozkłada mięso na coś obrzydliwego, za to płynnego, a później wypijają takiego drinka. to co zostaje, to wydmuszka. skorupka w kokonie.

      Usuń
  2. Widzisz jak to miło mieć lokatora
    Nie żałuj sobie jedzonka
    A czy to końska ta mucha????
    ZAWSZE więcej jej na talerzu😎

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wybacz - nie wiem. w kokonie była, nie rozbierałem. a te okulary, to też nie do końca wątpliwości rozwieją.

      Usuń
  3. Jadłeś ubraną muchę? ??
    W kokonie? ??
    Toż to dziecko jeszcze???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kokon, to opakowanie na kształt woreczka foliowego. pakowanie próżniowe, żeby zawartość nabrała aromatu. i wydaje mi się, że zawartość się raczej pije niż je.
      zresztą - sama zobaczysz, jak Cię pająk zaprosi na ucztę.

      Usuń
  4. Zdecydowanie wolę stworzenia, które mają nie więcej niż cztery nogi, ale ten twój pająk wydał mi się nawet sympatyczny. Został z tobą na dłużej? Jeśli tak to teraz twoja kolej go nakarmić. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. radzi sobie. nie wolno okaleczać natury fałszywą łaską. to jak dokarmianie kaczek w lecie. kretyństwo zmieniające zwierzę w kalekę uzależnioną od widzimisię ludzi. a oni nie są zbyt wytrwali i obowiązków nie cierpią.

      Usuń
  5. Ale mnie zbeształeś, Oko. Ale przyznaję ci rację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie karmię i nie wstydzę się tego. mówię, co myślę, choć parę osób się obraziło. albo obraża cyklicznie.

      Usuń
  6. Ja może nie zawsze mówię, co myślę, ale za to robię, co chcę i często idę pod prąd. Też się obrażają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to chociaż ja się do Ciebie uśmiechnę.
      nie zamierzałem Cię besztać wcale. po prostu napisałem własne zdane na temat karmienia zwierząt. w mieście się tak przyzwyczaiły, że niedługo dietą gołębi będą chipsy, frytki i kawałki hamburgerów. wróble w ogródkach kawiarnianych potrafią się częstować z talerza nie patrząc, że jakiś "ludź" usiłuje pożreć coś, co zamówił. wróblowi to absolutnie nie przeszkadza.

      Usuń