- Wczoraj
zaproszony byłem na uroczysty obiad. Wiesz, taki na pięćdziesiąt par, albo i
więcej. Nazywają to weselem, bo radości jest co niemiara, na ogół z innych
gości, którym uda się zbyt wiele zjeść, względnie wypić i usiłują podskakiwać
na parkiecie, żeby zrobić jeszcze trochę miejsca na kolejne potrawy, które są
dostarczane w takim tempie, jakby zaraz za nimi dreptał głodny koniec świata. Pocą
się przy tym dość zabawnie, bo z okazji wielkiego obżarstwa panowie zakładają jedwabne
smycze na szyje, żeby spowolnić apetyt, a panie obciążają ciała metalami i
kamieniami, prawdopodobnie po to, by zachować większą stabilność.
- Ja wczoraj
skazany byłem na ptactwo. Wybór miałem dość ograniczony, bo albo kurczaki
pochodzące z rożna, albo z KFC. Może są dostępne kurczaki z innych wiosek, ale
te dwie mają w mieście monopol, albo chody w Sanepidzie, bo trudno spotkać
inne. Przyznam się, że te pochodzące z tego Rożna, to jakieś większe. Z grubsza
jak piłka do rugby. Nie słyszałeś przypadkiem, czy to polska wioska? Taki duży
kurnik trudno ukryć, choć Internet na ten temat milczy jak zaklęty. W KFC
serwują takie, które bardziej przypominają piłki do tenisa… Może nawet do
golfa? I są octem zaprawione. Preparaty – znaczy się. I to starożytne. Sam
rozumiesz. Okazy obecnie trzyma się w formalinie. Ocet stosowany był w czasach
egipskich, bo wina chlali bez umiaru, a w tamtejszym klimacie kisło im
błyskawicznie i coś z tym octem musieli robić, więc kiszonki robili. Nie wiem,
czy to kurczaki, ale jeśli tak, to te egipskie strasznie małe. Kupa roboty z
tym musiała być i to pośrednio tłumaczy apetyt na niewolników w tym Egipcie.
- Obiad trzymał
się standardów kurczowo niczym pies zaprzęgu. Na podbicie apetytu podali tłustą
wodę na gorąco. Pozostałość po gotowaniu kurczaków. Ludzie nie chcą tego
wylewać, więc podają przed posiłkiem właściwym, żeby rozruszać układ pokarmowy
i nawilżyć ściany przewodu aż do ujścia, żeby następnego dnia dało się
skanalizować przemianę materii. Po takim zabiegu łatwiej jest popychać potrawy,
nawet, kiedy się ich za dokładnie nie pogryzie, albo połknie razem z kośćmi. Na
szczęście obsługa nie miała ochoty być podszczypywaną przez koniec świata i
natychmiast zaczęli roznosić mięsiwa. Kartofle też, ale kto kaleczyłby sobie
podniebienie botaniką? Z roślin to rozumiem przyprawy, zioła… Taki pieprz
trzyma się kupy, bazylia, czy majeranek… Rozumiesz, dla podkreślenia
charakteru. Jak ów przysłowiowy grzybek w barszczu, co to samotnym być musi,
żeby na widok drugiego nie zapałał prokreacyjnym uniesieniem i nie zanieczyścił
barszczyku do grzybowej.
- Te maleństwa z
KC mogą być starożytne. Sam rozumiesz. Małe, bo nie zdążyły wyrosnąć w
bezwzględnym świecie wielkich gadów. Ktoś nazbierał ich zatrzęsienie, skojarzył
z winnym octem w amforach sławiących wojenne wyczyny przodków i tak dotrwały do
czasów teraźniejszych i się wstydzić muszą przed kuzynami z tej wioski… To
Rożno wygląda mi na Małopolskę. Czuję smaczek tamtejszy. Może nawet klimat
pasujący. Wybacz tę dygresję. A wracając do starożytnych kurczaków, choć może
to zupełnie inne ptaszę zmumifikowane zostało i opakowane w panierkę, żeby
ukryć jego bladą cerę wymoczka octowego. Ponoć istnieją już metody pozwalające
wykryć wiek znaleziska archeologicznego i metody węglowe potrafią umiejscowić
poczęcie na skali historii. Co tam wiek, zawartość żołądka można odcyfrować,
tylko płeć kucharza pozostaje domysłem, chyba, że zostawił ptaszynie pamiątkę w
postaci biżuterii, lub z paluchem nie zdążył uciec, nim go dziabnął śmiertelnie.
- No i przy
jedzeniu rozumiesz sam – gawęda. Ę-Ą, savoir vivre i garnitury. Nie tylko na
grzbietach, ale w niektórych paszczach również. Takie wzmocnienia, żeby łatwiej
do szpiku się dobrać. Przy stole zwyczajowo gadać trzeba, bo z pełnym pyskiem
gada się w sposób czarujący i popełnia gafę za gafą, więc śmiechu jest jeszcze
więcej, a w końcu o to chodzi. Byłem uprzejmy pochwalić obsługę, bo przede mną
postawili półmisek wielkości brodzika pełen parujących aromatów, co skwitowałem
miłościwie, że świnie i krowy uwielbiam. Chyba popełniłem „fo-pa”, bo panie
odsunęły nieco talerze i przyglądały się padlinie, żeby sprawdzić, czy jest
równie fioletowa, jak na krówce z reklamy Milky Way, a panowie ostrożniej
kroili mięso, żeby świnki nie bolało. Byli też tacy, co żarli ciszej, żeby nie
zbudzić tej świnki na talerzu i zamiast radości zapanowało grobowe milczenie.
- Amerykańska
zapobiegliwość mnie zdumiewa, ale rozumiem, szanuję i doceniam. Bo wyobraź
sobie jak zdeterminowani byli myśliwi sprzed dwustu lat. Kiedy zobaczyli na
stepie wołowinę, to nie potrafili przestać do niej strzelać, póki nie skończyły
im się kule, strzały, czy w co oni byli właśnie wyposażeni. Całe klany, wioski,
a nawet i oddziały wojskowe atakowały w amoku do ostatniej kropli potu i ostatniego
ziarnka prochu. Potrafili wytłuc jednorazowo coś na kształt rocznego
zapotrzebowania na mięso sporego miasta. W każdym ze stanów, przez które
wołowina raczyła doroczny marsz ku chwale natury celebrować. Podejrzewam, że tu
znów musieli zaszaleć z tym octem, żeby się im nie zepsuło mięsko, więc dodali
odrobinę botaniki w postaci cebulki, czy czosnku, zmielili je wraz z pieprzem i
solą, a następnie ukryli w chłodniach w tak wysokich stosach, że kotlety się
spłaszczyły pod wpływem grawitacji. Do dziś sprzedają je w bułeczkach pod rozpropagowanymi
na cały świat flagami fastfoodowych potentatów. Zapewne przejęli narodowe, lub
lokalne magazyny i prowadzą gospodarkę rabunkową do wyczerpania zapasów.
- Próbowałem złagodzić
konsternację, a to nigdy nie wchodzi na zdrowie. Kontynuowałem, że konie są
niesmaczne. A poza tym zjadanie czegoś, co ma imię wydaje się mniej
humanitarne. Dlatego z psami i kotami nie mamy do czynienia w restauracjach. W
takich Chinach mają mniej skrupułów, ale przy grubo powyżej miliarda żołądków
nie ma miejsca na sentymenty. Tam rodzina kupując pieska zapoznaje się z
podstawowymi cechami zwierzęcia, jak mięsność, przewidywany przyrost masy i
tkanki tłuszczowej, zysk ekonomiczny i tym podobne parametry kulinarne. Może
nie zjadają go osobiście, tylko wymieniają się w ramach dobrosąsiedzkiej przysługi,
ale do garnka wcześniej raczej niż później trafia każdy burek i zaczyna się
gotować, zanim skończy merdać ogonkiem. Rozumiesz? Wtedy panowie zapowietrzyli
się, a panie, nawet zagorzałe abstynentki kazały sobie nalać gorzałki już nie w
kieliszeczki, tylko walnęły po pół szklanki. Nie uwierzysz, ale niepostrzeżenie
śledzikiem zagryzły, jakby to była marcheweczka, czy inny szpinak. Ale ich
wzrokiem mógłbyś naostrzyć nawet wieżę Eiffla wzdłuż wszystkich krawędzi.
Panowie wystraszyli się, że panie wysprzątają stół z płynnego paliwa i również
wymienili naczynia na adekwatne do zapotrzebowania i gremialnie finalizowali
toast tak zwanym tatarem. To już była perfidia i powiedziałem to głośno.
Przecież to krowa zmielona razem ze świnią i polana kurczakiem… Powiedzmy niedoszłym
kurczakiem. Więc co ich tak rozstroiło?
- Chyba masz
rację. Może dlatego zjadanie ludzi się nie przyjęło, chociaż zaraz po śmierci
chowa się ich do lodówki, żeby się za szybko nie zepsuli. Rozrzutność. Tyle
mięsa na zatracenie idzie i albo zakopuje się je w ziemi, żeby zgniło, albo
smaży do spopielenia, jakby nie można było poprzestać na przyrumienieniu i
dezynfekcji. Przydałby się weterynarz, ale nie wiem, czy kostnice takich
zatrudniają. Absolwentów uczelni nie brakuje, ale gdzieś się rozpierzchli i
żaden nie wspomni. Może, kiedy rodzina nie patrzy… Cholera wie, co przerabiają
w rzeźniach, masarniach i chłodniach. Kiedy tak gryzę kiełbaskę, to czasami
natrafiam na drobne kawałki czegoś, co mogło miauczeć żałośnie, gdy wpadło w
tryby maszynki do mielenia. Albo piszczeć piskiem kalekiego szczura dotkniętego
starością lub chorobą tak bardzo, że nie dał rady przechytrzyć tępej maszyny. A
skoro w tartaku tnąc drzewo zdarza się ofiara z palców starego wygi, któremu
rutyna odebrała rozsądek z prędkością kilkudziesięciu tysięcy obrotów, to może
maszynki do mięsa też łykają palce zbyt pewnych siebie masarzy? Może zjadłem tę
katechetkę, której od miesiąca już nie widuję? Wolę puzzla nie układać, szybko
przełykam i udaję, że tylko mi się zdawało, bo przecież te twarde kawałki trafiają
do zup, sosów… No… Innym się trafiają. A jeśli mnie się trafiło, to chociaż nic
mi się nie stało, to wolę trwać w mniemaniu, że to się jednak nie stało.
- Ludzie
atawistycznie lubią surowiznę, bo żarli nie tylko tatara, ale również surowe
ryby zawinięte wraz ryżem w morskie szuwary i steki tak krwiste, że trzeba je
widelcem schwytać, żeby nie zeskoczyły z talerza i nie poszły brykać na trawnik
zanieczyszczając przy okazji atmosferę ozonem. Popatrz. Ludzie przedziurawili
atmosferę dopiero kilkadziesiąt lat temu i wysłali w kosmos sputniki. A taka
krowa od niechcenia i tysięcy lat dziurawi atmosferę każdego dnia wielokrotnie
wysyłając chmury gazowe i nikt jej pomnika nie wybuduje. Niewdzięczność ludzka
granic nie zna. Przy stołach żarli aż furczało. Tylko koło mnie z talerzyków
znikał trawnik i ozdoby. Bukiet warzyw. Zielnik w stanie przedagonalnym. Warto
było poruszyć sumienia. Na stole stygła dla mnie kaczuszka odpoczywając tuż
obok króliczka i baranek. Inny baranek, gdzieś bliżej końca stołu, to nawet
meczał z wnętrza jednego pana, który dysponował pojemnikiem na baranki. Może mi
się przywidziało, ale widziałem, że próbował go bodnąć. Może dopominał się o
liść sałaty? Potem przypłynął szczupak w galarecie i drżał tak śmiesznie, że
parsknąłem jak ostatni cham i położyłem na talerz jego pośmiertny uśmiech do
kompletu i dzwonko nieduże, żeby w nim poszukać wykałaczki do dłubania w
zębach. Pani naprzeciw zdeponowała wyrzuty sumienia w torebce, poluźniła
gorset, a miała co poluźniać, pośladkami wpasowała się lepiej w belkę startową
i napełniała organ muszlami… Może żywe były. Wyżerała je ze skorup w takim
tempie, że pelikan pozazdrościłby jej przełyku, a małże z obleśnym dźwiękiem
rozbijały się o dno żołądka, plaskając jak mokra szmata na kafle. Milczałem, bo
bałem się, ż mnie wyrzucą, zanim nafaszeruje się do pełna, bo noc długa, a taki
obiad szybko się znów nie trafi.
- Idę. Mam
zamówioną wizytę u stomatologa. Może mi wyjaśni, jak to jest z ludzkimi zębami.
Dentyści to straszne gaduły. I ciekawscy są bardzo, choć odpowiedzi nie do
końca ich interesują. Wepchną w gębę człowiekowi coś ostrego, albo wirującego z
gwizdem przeciągłym i pytają o drzewo rodowe, albo promocje w markecie.
Spróbuję zapytać o narzędzia, bo jestem laikiem i swoją ignorancją mógłbym
wystraszyć każdą potrawę na talerzu. Może wyjaśni mi, przeznaczenie aparatu
gębowego i jego preferencje tak, żebym zrozumiał. Mam kły i mogę gryźć. Mam
siekacze i mogę siekać, mam trzonowce do miażdżenia. Czyli co? Mogę chyba
wszystko? Na wszelki wypadek spróbuję się upewnić, kiedy będzie mi wyostrzał
narzędzia zbrodni. Troszkę już zapomniałem, jak się kąsa i atakuje paszczą, ale
i to postaram się nadrobić. Może znajdę poradnik drapieżnika, bo na wampirzych
doświadczeniach wolę się nie wzorować. Nic nie mam do czerniny. Ale
dobrowolność ofiary i jej dziewiczość zdają mi się być zbyt Fiction ,a
zdecydowanie mniej Science.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi czytać tak interesująco podanej relacji z wesela.
OdpowiedzUsuńTłusta woda jest bardziej smaczna, kiedy do niej dorzucić szponder lub pręgę wołową. Osobiście nie przepadam, ale w razie stanu zwanego przeziębieniem nie pogardzę.
no proszę. tłusta woda jest podkładem pod dania właściwe... treściwe, czy zasadnicze.
Usuńpodawanie relacji brzmi podobnie do podawania deseru i kawy po daniu zasadniczym...
- pani? podano do stołu...
Oko - dałeś do pieca. ;) Przeczytałam całość z uśmiechem na ustach. Trzeba mi było takiego inteligentnie dowcipnego tekstu. W sam raz na chłodny wieczór. Pokazałeś innego siebie. Zaskakujesz i pewnie o to chodzi. Ale chyba wiem dlaczego to opowiadanie jest tak różne od poprzednich, bo to mówisz do mężczyzny przecież. ;)
OdpowiedzUsuńnie planuję, co mi do łba strzeli. piszę, co się nawinie. staram się tylko cięższe tematy przeplatać lżejszymi.
UsuńTak trzymaj! :)
OdpowiedzUsuńoby się udało.
UsuńA na co zamierzasz ustnie polować?
OdpowiedzUsuńna parówki. to bezpieczny sport. znaczy - zanim się zacznie jeść...
UsuńParówki są zdrowe. W szpitalu, czasami, jedną na śniadanie dostawałem.
Usuńjedną na czterech chyba... tylko cięte po ostrym skosie, żeby udawały długie.
UsuńTrafiłeś w sedno, bo satyrycznie i dowcipnie. Powiadają, że dobry weterynarz potrafiłby przywrócić do życia wiele podanych na stół zwierzątek, bo albo leciutko zarumienione albo surowe i tylko dobrze przyprawione dekorem.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
uśmiechnięta kobieta, to skarb. jeśli doprowadziłem Cię do takiego stanu, to sukces.
Usuń.. uśmiechałam się czytając Twoje zabawnie opisane 'wielkie żarcie'.. jedynie poczułam niesmak przy napomknięciu
OdpowiedzUsuńo konsumpcji w psów Chinach.. i spodobało mi się określenie rosołu - 'tłusta woda na gorąco..
- pozdrawiam uśmiechem i miłego dnia :)
dobrze, że humor nie zaginął.
Usuńpsy ruszyły, a śmierć bizonów nie? to świadczy, że miałem rację - trudno zjadać coś, co ma imię. bizony ich nie miały, więc zginęły wszystkie.