czwartek, 17 stycznia 2019

Szkolenie indywidualne.


Spotkanie było tak nieoficjalne, że skryło się pod płaszczykiem imienin gospodarza. Nie tych oficjalnych, przedpołudniowych, urzędowo biało-czerwonymi goździkami oprawionych i przemówieniem, ale osadzonym w prywatnych pieleszach, z imiennym zaproszeniem i jawną sugestią zachowania dyskrecji. Patrzyłem po zgromadzonych gościach ze zdumieniem obserwując, że żaden nie pojawił się z partnerem, czy partnerką. Poskromiłem prywatną ciekawość wierząc, że nim wieczór upłynie kwestia nietypowych imienin zostanie wyjaśniona i nie będę błąkał się w bezzasadnych domysłach. Postanowiłem możliwie dobrze się bawić, zanim gospodarz przejdzie do meritum.

Jego żona wnosiła właśnie jakieś egzotyczne, parujące danie, a gospodarz niepostrzeżenie, hojną ręką napełniał kieliszki. Zimne drobiazgi leżące w miseczkach i na talerzykach uśmiechały się z przekąsem, przystrojone piękniej od gości. Miałem już okazję degustować ręką gospodyni przyrządzonych potraw i byłem pełen zrozumienia dla rozrastającego się brzuszka prezydenta. Nie miałem siły obronić się przed tymi rarytasami przygotowanymi tak pieczołowicie i wyszukanie. Chyba każdy z obecnych wiele sobie po tej uczcie obiecywał, co gorliwsi być może nawet pościli, żeby podołać wyzwaniu i nie odpuścić żadnej z podawanych potraw.

Gospodyni wydała mi się nieswoja, odrobinę zdenerwowana, albo zmęczona. Może wypiła ze dwa kieliszki wina za dużo, bo jej miękkie kobiece ruchy zdawały się być nienaturalnie sztywne. Może mi się przywidziało, jednak i gospodarz był nieco zbyt wylewny, choć przecież pierwszy toast dopiero mieliśmy wznieść. Wzruszyłem ramionami, przerzucając uwagę na talerz, gdzie parował gulasz w wyrafinowanej potrawce warzywnej uwodząc mnie aromatem. Ktoś wręcz jęknął z zachwytu i pracowite milczenie ogarnęło okolicę. Grzech takie żarcie wódką zabijać, ale toast wypić wypadało. Dziczyzna smakowała wytrawnie. Nietuzinkowo. Co śmielsi prosili już o dokładkę, nie czekając na kolejne dania. Gospodarze rozluźnili się, prezydent poluźnił nawet krawat dając sygnał, że oficjalna część nieoficjalnego wieczoru właśnie dobiegła końca.

Wódka schłodzona tak bardzo, że była aż gęsta. Grzała i sprawiała, że marynarki po kolei zaczynały się zaprzyjaźniać z oparciami krzeseł, a krawaty chowały się zawstydzone po kieszeniach. Nieliczne, obecne panie ukradkiem zsuwały pod stołem szpilki, a bardziej bezwstydni panowie popuszczali paski spodni sugerując bezgraniczne apetyty kulinarne i szponami widelców selekcjonowali zawartość stołu nakładając bez umiaru na własne talerze dzieła sztuki gospodyni, która lekko zaróżowiona zerkała z dumą na męża. Kiwnął jej głową, może nawet oko puścił i atmosfera wyraźnie zelżała. Wódka potrafi zmiękczać nastroje. Gospodarz wstał i zadzwonił widelcem o butelkę.

- Szanowni goście. Dziękuję wszystkim za przybycie. Cieszę się, że przy kieliszku… hmmm… kawy… możemy porozmawiać, jednak spotkanie to, jak się zapewne domyślacie ma również drugie, nieformalne dno. Pozwólcie, że tym toastem napocznę temat, który być może rzutuje w jakimś stopniu na waszą zawodową codzienność i jak mniemam na przewidywalną przyszłość

Wypiliśmy. Goście rozglądali się niespokojnie starając się ze składu osobowego wyczytać temat zapowiedzianej nieformalności. Sztab kryzysowy, sanepid, jednostki oczyszczania miasta, straż miejska, służby komunalne i mieszkaniowy zasób gminny, rzecznik prasowy, służby specjalne… Można powiedzieć, że zebrany skład osobowy gotów jest zarządzać nie tylko małym kryzysem, ale i sporą wojną, emigracją, czy pacyfikacją. Prezydent miał talent do wzbudzania zainteresowania. I te teatralne, dramatyczne zawieszenia głosu i wzrok spersonalizowany, sięgający dusz indywidualnie. Gdyby nie został politykiem, karierę aktorską miał gwarantowaną. Goście odsunęli lekko talerze i patrzyli na gospodarza w niewypowiedzianym pytaniu.

- Temat jest złożony, wielowątkowy i rozwojowy. Ze względu na… powiedzmy przewidywalne kontrowersje musi pozostać tajnym. Do czasu. Przedstawię państwu dzisiaj zręby idei, a za rok, zaproszę wszystkich obecnych na kolejną imieninową ucztę, żebyśmy wspólnie popchnęli temat w kierunku jego realizacji. Nie ma powodu do pospiechu, gdyż zamierzenie jest długofalowe, ale musi być doskonale przygotowane, przemyślane i powinno zawierać rozwiązania na każdy możliwy potok zdarzeń. Znamy się wszyscy, więc chyba widzicie po personaliach, że podchodzę do tematu nader poważnie i nie zamierzam zdawać się na przypadek.

Wódka wyparowała już chyba z każdej głowy, więc uzupełnienie płynów wydało się koniecznością. Prezydent zaintonował, sztućce cichutko zadźwięczały skubiąc zimne mięsa, galarety i sałatki.

- Temat, który medialnie istnieje niezbyt często, a jednak sporadycznie pojawia się, chociaż usiłuję własnymi, nieformalnymi kanałami spowolnić rozpływ informacji, dotyczy szczurów miejskich. Nie deratyzacji, a szczurów. Zapewne każdy z nas widuje je niemal co dnia idąc do pracy. Według danych docierających do mediów w granicach miejskich populacja szczurów osiągnęła poziom 2-3 mln sztuk. Powiem wyraźnie. Media mają bardzo zafałszowane dane i to nie jest błąd kilkuprocentowy, a kilkukrotny. Moim zdaniem ich liczebność błyskawicznie zbliża się do dziesięciu milionów i będzie nadal rosła w postępie geometrycznym.

Jeśli chciał nam odebrać apetyt, to właśnie mu się udało. Narzędzia powypadały z rąk i oszpeciły obrus kleksami sosów i soczystymi plamami. Ktoś zakaszlał, ktoś sapnął. Nikt się nie odezwał, a prezydent kontynuował.

- Populację otrzymaliśmy w spadku po moim poprzedniku. Nie chciałem i nie mogłem wcześniej państwa uprzedzić, gdyż musiałem pośród personelu znaleźć osoby godne zaufania. Sprawdziłem was wszystkich dokładniej niż urząd skarbowy, niż IPN. Ta informacja nie może opuścić waszych ust. Szczury mamy w spadku po dwóch poprzednich gospodarzach tego miasta i zostaną również po nas. Polecam… Żądam bezwzględnego milczenia poza tym gronem i nie życzę sobie nawet dygresji w tej kwestii. Będziecie skrupulatnie pilnowani przez tajny, wyszkolony w tym celu podmiot.

I jeszcze nas wystraszył. Uśmiechnąłem się lekko i cynicznie. Widać tak mam, że nie walczę z nieuniknionym i domyślałem się, że ceną za dostatek będzie lojalność. Szczury? Bałem się, że będę musiał znacznie bardziej uświnić sumienie. Ze szczurami poradzę sobie bez uszczerbku na śnie spokojnym, czy pełnym wstydu zerkaniu w lustro podczas golenia.

- Powiem najogólniej, żebyście mieli rok na własne myśli. Szczury mają się stać dobrem miejscowym. Trzeba tylko pilnować, żeby nie działa się im większa krzywda. Nie wolno dopuścić, aby przyrost był zagrożony. Dwaj prezydenci, do dziś społecznie szanowani, pilnowali, żeby się udało i nie chcę wyjść na nieudacznika, który zniweczył ich trud! Mamy pilnować, żeby miały co i gdzie jeść. Żeby mogły się rozmnażać, a trutka była bardziej szczepionką potęgującą przyrost, jak narzędziem mordu. Żadne zdecydowane, zmasowane akcje nie wchodzą w grę. To nasz kapitał, który musi dopiero zaprocentować.

Tu mnie miał. Zginąłem we własnej głowie i nie widziałem najmniejszego sensu, aby pielęgnować te ohydne gryzonie. Dokąd tej chłop zmierza? Nie jest pijany, bo on mógłby wypić pół wiadra wódki i idąc po rozciągniętej pod niebiosami linie recytować płynnie konstytucję wspak. W sześciu językach!

- Moi drodzy. Jesteśmy inicjatorami. Gospodarzami plantacji. Eksperymentalnej hodowli. Ekologicznie czystej. Dzikiej, więc nieskażonej koniecznością budowy zagród, inspektów, szklarni, wolier, czy klatek. Hodujemy dziczyznę na konsumpcję. Wolnowybiegową, nie faszerowaną sterydami, odporną na choroby cywilizacyjne. Prawie dziesięć miliardów ludzi… Świat nie wyżywi nas planktonem, czy krowami z kolczykiem unijnego paszportu. Musimy nauczyć się jeść to, czym dysponujemy. A dysponujemy wybieganym, czujnym i roztropnym mięsem kryjącym się przed ludzkością, żeby nie wpadła na pomysł zjeść to mięso. Cóż… Szczury miały pecha – ktoś je w końcu dostrzegł. I teraz… Hodowla ma się znakomicie. Trzeba ją wesprzeć i pomóc rozwinąć, zrobić marketing i dystrybucję. Ubojnie, masarnie – wszystko dedykowane temu mięsu. Pomyslcie proszę w zaciszu prywatności. Poświęćcie chwilę czasu tej myśli, a za rok spróbujemy wspólnie przesunąć granice tolerancji społecznej tak, żeby niemożliwe stało się fascynującym rozwiązaniem i kontynuacją żywotności ssaków naczelnych.

Kiedy kończył mówić… Może tylko mi się zdawało, ale brodą niechcący wskazał na nasze talerze… Nie… - szepnąłem sam do siebie – Nie mógł nam tego zrobić… Podniosłem wzrok i poszukałem oczu gospodyni…. Znalazłem je, skupione na niewidocznych z mojego miejsca czubkach butów. Pomimo to znalazłem w nich poczucie winy… Więc jednak… Gospodarz właśnie zaczął się żegnać, ale ja wciąż trzymałem się wzrokiem gospodyni usiłującej uniknąć kontaktu z którymkolwiek z gości.

- Mógłbym w czymś pomóc młody człowieku? - Prezydent objął mnie ramieniem – może zostaniesz z nami jeszcze na pół godzinki? Dostrzegam w tobie potencjał, który może ci w przyszłości zjednać wielkich przyjaciół i równie mocarnych wrogów. Jeśli nie uznasz tego za impertynencję, chętnie podzielę się z tobą doświadczeniem przy lampce czegoś, co dojrzewa wolno, lecz w smaku pozwala odnaleźć tchnienie przyszłości. A przecież przyszłość to coś, co obiecujemy wyborcom…

10 komentarzy:

  1. Nie lada umiejętność przekuć klęskę w sukces, a ciemny motłoch kupi i stanie się wyznawcą.

    OdpowiedzUsuń
  2. I znowu moje wielkie uznanie za tekst.
    Masz fantazję.... ale może to nie jest fantazja tylko my o tym jeszcze nie wiemy...
    W Warszawie parę lat temu mówiono, że szczurów jest około 8 milionów.
    Teraz już nic się nie mówi.... bo może sprawę rozwiązano...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hodowla nie potrzebuje sensacji, tylko spokoju i czasu.

      Usuń
  3. Szczury, pomysł nie nowy, wbrew pozorom. Pamiętam jak wśród znajomych moich rodziców zdarzali się hodowcy nutrii i to nie tylko na futra, głównie na mięso, a prywatne małe rzeźnie przerabiały ten surowiec na kiełbasy...kolejki do firmowego sklepu były długie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co robić? jeść trzeba. a mięso nie rośnie na trawniku. i karmić to mięso trzeba, zanim się je zeżre.

      Usuń
  4. Skoro smaczne? Chyba jednak trzeba więcej niż kilka lat, żeby wyeliminować obrzydzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. głód, to bardzo mocny argument i ma wpływ bezapelacyjny na kubki smakowe.

      Usuń
  5. Popuszczanie pasa? Zdejmowanie butów? Dlaczego oni sobie pokupowali za małe ubrania? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzisz... są tacy, dla których spodnie dożywają śmierci kubaturowej przed śmiercią techniczną - pasek, dopóki jest wymagany otoczeniem jest zapięty, po jedzeniu ma tendencje do samorzutnego poluzowania. a szpilki nie należą do najwygodniejszego obuwia i nawet dobrze dobrane potrafią dać stopom w kość - pięknie wyglądają, lecz nie pozostają neutralne dla nóg. pod stołem, łóżkiem, ławką - to bardzo dobre dla nich miejsce, żeby się przeniosły, kiedy spełnią swą oficjalną rolę - rozpoznawczo-zaczepną

      Usuń