niedziela, 26 października 2025

Ekscesy na łonie niezupełnie natury.

 

    Wiedźmy nie lubią tłumów. Wolą grono ekstremalnie małe, najlepiej czując się we własnym towarzystwie. Ta akurat musiała pilnie polecieć do sąsiadki, więc nie chcąc robić zamieszania wokół swojej osoby przybrała postać wrony, elegancko czarnej, z szarym żabotem. Zmarzła po drodze, bo kto to widział październikiem podróżować w przestrzeni. Szczęśliwie trafiło się osiedle ludzkie, a z kominów sączył się dym sugerujący miłe ciepło. Co prawda musiała spłoszyć grzejące się wokół komina gołębie, ale gołębiami praktycznie nikt się nie zajmuje, więc niech poszukają innego komina. Znają okolicę lepiej od wiedźmy i nieraz już zostały przegnane z dobrego miejsca. Podejrzewam, że inne ptaki (i wiedźmy) pasożytują trochę na gołębiach. Patrzą, gdzie jest ich więcej niż jeden i zakładają, że to musi być dobre miejsce, bo gołąb jest zwierzęciem pragmatycznym i nieskorym do szaleństw i podbojów niegościnnych krain.


    Przy kominie było ciepło. Cegły i tynk nagrzały się i pozwalały skorzystać z ulatniającego się ciepła. Wystarczyło tylko uciec przed smrodem (co ci ludzie palą w piecach? Na pewno nie Jasia i Małgosię!) z komina, by korzystać z darmowego ciepła. Wiatr na szczęście był stabilny i nudny. Wiał bez zadęcia, ale nie kręcił, tylko trzymał kurs. Akurat wiedźmie niemiły, bo musiała pod wiatr żeglować, a to trudna sztuka dla starszej pani. Chciała nieco się rozpiąć, ale dosiadła się jakaś pustułka i ogonkiem kręciła, jakby miała ochotę na mezalians międzygatunkowy. Dostała po dziobie i wiązankę na drogę, więc popłynęła z wiatrem gdzie indziej roztaczać erotyczne wdzięki. Co innego gawron. Ten przysiadł ciężko i tylko zerkał spod oka. Może też chciał się rozpiąć? Wiedźma nieco się zarumieniła, a myśli miała rozkojarzone, gdyż nie nawykła do takich bezkompromisowych spojrzeń. Samczyk musiał być i to bezczelnie młody. Jurny i niezaspokojony. Wyglądało, że nie przyleciał tu się ogrzać, tylko zwabiła go natura. Instynkty. Najwyraźniej planował się rozpiąć, nieco wyprzedzając wiedźmę w zamiarze. Pogratulowała sobie wstrzemięźliwości, kiedy ten drań wiercił się, aż piórami kurze powycierał.


    - Kelner jakiś? Porządki wokół komina robi? Chwali mu się zamiłowanie do porządku, ale chyba nie myśli, że wiedźma odda mu się tak na ludzkich oczach, na tym dachu w pół drogi między domem a wiedźmimi sprawami. Wiedźmy trzeba uwodzić, roztaczać uroki, zaskoczyć czymś niebanalnym, a nie robić striptiz w miejscu publicznym. Co na to kontrola lotów i komisja do spraw etyki?


    Gawron miał to głęboko pod piórami i oczyszczał miejsce pod domniemaną kopulację, całkiem zgrabnie udając, że nie wie o co chodzi. Kurz wynosił się niechętnie, a pióra musiał mieć pancerne, bo lotki zdawały się pozostawać w nienaruszonym stanie. Nawet nie poszarzały. Nawet dym nieco zatkało i dostał czkawki, wydostając się z komina tłustymi barankami. Dobrze, że komin nie wziął nóg za pas i nie zwiał, bo pewnie ciepła nie zostawiłby na tym dachu tak pięknie oczyszczonym z wyrazów uznania składanych tu przez gołębie cały rok. Wiedźma, to nie podlotek, którego można zaskoczyć gotowością prokreacyjną, lecz jednostka strategicznie dojrzała, wyrachowana, a po ludzku mówiąc – cwana z niej bestia. Postanowiła zucha przetrzymać. Niech się wyrozbiera na tej zimnicy, a wtedy sprawdzi się jego gotowość w ekstremalnych warunkach. Zawsze zastanawiała się, jak to robią Eskimosi, ale wolała nie zaspokajać ciekawości empirycznie, a pytać wiedźmie nie wypada. Wiedźma ma wiedzieć, jak sama nazwa wskazuje.


    Gawron najwyraźniej wiedzieć nie musiał, albo rozumu był całkowicie pozbawiony, tudzież czucia, bo wieczór litościwy się zbliżał, zabierając resztki ciepła z otoczenia. Teraz komin był jednym z niewielu bezpiecznych portów, nie licząc mieszkań, w których kolacyjki we dwoje, odrabianie lekcji z pisklętami, i różne takie, co mieszczanie uznają za konieczne między obiadem, a snem. Wiedźma z opracowanym planem działania, to broń czarna – w odróżnieniu od białej można ją dostrzec dopiero wtedy, kiedy jest już za późno. I absolutnie nie nadaje się do obcinania paznokci, czy krojenia chleba. Podstępnie odpięła guziczek żabotu i patrzyła, jakie wrażenie zrobiła na Kruku… znaczy Gawronie...


    Żadnego. By go szlag trafił! Aż tak dobrze gra obojętnego? Wiedźma mu się nie spodobała? Czy też może kombinuje, żeby rozkochać ją w sobie i uczynić ślepą jak nastolatki w płomieniach pierwszej miłości? Na wszelki wypadek wiedźma zrezygnowała z kolejnych prowokacji i postanowiła przeczekać. Czy wspominałem, że była cwana? I że miała plan? Gawron vel Kruk zakończył już procedury porządkowe i dreptał w miejscu, jakby go kierpce cisły od rana. W końcu nie wytrzymał, podszedł do wiedźmy i skonfundowany szepnął:


    - Szanowna pani wybaczy, ale czy mogłaby pani przejść na drugą stronę komina. Potrzebę fizjologiczną…


    - Fizjologiczną – wrzasnęła wiedźma – Ha? Seks z nieznajomą co? Łobuzie jeden wiesz z kim tańczysz?


    - Z nikim nie tańczę. Kupę mi się chce, a przy obcych się rozbierać, to krępujące. A co dopiero tak wytrzeszczać się przy kominie. A pod drzewko, to tylko pies da radę. Tyłek mi zamarznie. No? Proszę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz