Daleki dzwon mozolnie wybijał godzinę, rzadkie latarnie oświetlają zielony jeszcze platan i dwa ambrowce amerykańskie, bawi się złotolistną lipą, starannie omijając kosy gruchające w mroku korony. W alejce porzucona wełniana czapka udaje niewielką kałużę, a ja mijając ją przypominam sobie nastolatkę o pięknej buzi, której dorobiłem mitologię. Gładka, atrakcyjna twarzyczka uwięziona w żmijowym ciele egipskiej bogini urzeka adoratorów chcących jej zaimponować męstwem, czy krasomówstwem, lecz każdy, kto nie sprosta będzie ukąszony, okaleczony jadem powodującym dożywotnią bezpłodność. Na tę myśl zarumieniły się winobluszcze wspinające się na szkołę sztuk plastycznych, przed którą z godnością starzeje się moja ulubiona rzeźba – Podzwonne mostu; jak ją nazywam. Ratusz dezynfekowany z niegodziwości co noc światłem wspinającym się po jego ceglastych wieżach zerka na Rzekę ustrojoną odbiciem girlandy świateł – skrzy się przymierzając wszystkie bez wyjątku i bez kapryszenia.
Zachwycającą ciszę przecina aromat papierosa i butwiejących liści. Niejednoznacznie, dyskretnie, prawie niewidocznie. Pozwalam się uwieść i zmierzam ku wyspom. Jak zwykle, gdy nogom codzienność zaczyna doskwierać, a czas łaskawie nie zauważy moich wagarów. Na moście mija mnie starsza pani pachnąca łagodnością i dwa tramwaje pełne sennych twarzy i już mruga do mnie szkielet wieloryba z polerowanej na lustro stali. Kolejne dzwony rozśpiewują ciemność nie bacząc na rechot kaczki frunącej z wysiłkiem nad kładką łączącą wyspy. Pnie robinii zabezpieczone siatką, by ich nie zamęczyły moczem psy i studenci. Zerkam na most świeży po skończonym remoncie, ale on jeszcze poczeka. Pójdę, ale nie dziś. Obiecuję. Idę między Rzeką, a budynkiem, gdzie „kwiat biznesu”, o oszronionych głowach delektuje się śniadaniem w hotelowym barze. Koło śmietnika dostrzegam karton pełen sosnowych szyszek. Pewnie ktoś nazbierał nowych i starych mu już nie trzeba. A na stojącym obok drzewku śliwy wiśniowej ktoś powiesił na żółtym sznurku pluszaka – króliczka, by dyndał na wietrze do końca świata, nim skruszeje i czas go pożre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz