piątek, 24 października 2025

Wróg zapędzony w róg.


    Przechodząc nad klonowym liściem ze sterczącą antenką ogonka produkuję myśl, że liście z drzew spadają masłem na dół i coś mnie niepokoi. Gryzie pamięć. Dopiero po chwili orientuję się, że to dosłowny cytat ze starej piosenki. Z przystankowej wiaty obserwuję ludzi, jak podejmują życiowe decyzje dotyczące wyboru pieczywa na śniadanie.

    Sympatyczny Rudzielec wsiada do autobusu i zajmuje miejsce przede mną. Archeopan ledwie dostrzegalnie waha się, jednak nie przysiada się, choć zerka na Rudzielca licząc na zaproszenie. Na mnie nie patrzy wcale. Ostatecznie siada sam. Uff. Dziczejąca przestrzeń po zapomnianych ogródkach działkowych cywilizuje się, ulegając głodom koparek, wydzierających wielkimi łyżkami tajemnice tkwiące pod korzeniami.

    Na przystanku dziewczyna o nogach spiętych w iksy napełnia się ciepłym, analogowym dymem, by stać się krąglejszą. Facet jadący w deszczu na pojedynczym kole nudzi się z braku emocji, więc produkuje adrenalinę czytając wieści z wirtualnego świata. Bulwary kuszą sodowym światłem eleganckich latarni, obiecując niespieszny spacer nad Rzeką. Naprawdę wspaniale udają, że z góry absolutnie nie kapie i można pozwolić sobie na wiele i pójść promenadą podziwiając staromiejskie pejzaże.

    Kobieta zbierała liście układając je w bukiet i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kompletowała kolekcji na przystanku. Zaskakuje mnie widok kwitnącej powtórnie dziewanny, a liczba kwiatów i ich barwa sugerują pełnię lata, a nie zbliżającą się zimę. Na trawniku dostrzegam sztuczną szczękę i nie mam pomysłu, jak można ją zgubić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz