Kierowca przyhamował gwałtownie, a blondyna w okularach runęła na siedzenie z wdziękiem walącego do morza klifu. Fala tsunami szybko wygasła w obliczu opoki. Pan, którego ciężko byłoby nazwać kompaktowym zasługiwał na co najmniej półtora miejsca siedzącego, a dosiadał się do pani, która również do drobnych nie należała. Jakoś pomieścili swoje wdzięki. Dopiero gdy pani wysiadła, pan mógł rozwinąć pełnię możliwości i zabłysnąć tak, jak to sugerowało ciało. Rzeka w zanurzona sodowym świetle latarni plumkała niemym krzykiem ryb. Parasol straszliwie okaleczony niekończącymi się deszczami i wiatrem dogorywał w gardzieli kubełka. Drugi, delikatniejszy, umierał na klombie obok schnącego drzewka i zwiędłych kwiatów, najwyraźniej konających dla towarzystwa.
Starsza pani, choć o kulach, to jednak z plecakiem na grzbiecie i papieroskiem w dłoni przedzierała się przez podwórkowe zasieki. Mijam ją, a za chwilę mijam dziewuszkę w błękitach, która natychmiast kojarzy mi się z dobrze odkarmionym skrzatem. Na ławce siedział gość o tak pomarszczonej skórze głowy, jakby mózg w ramach zajęć własnych usiłował wyrwać się z okowów czaszki i przegryzał się już nie przez kości, ale przez skórę.
W autobusie powrotnym wpada mi do głowy pomysł na opowieść z innego świata. Obcy ludzie, siadają obok siebie w autobusie i zaczynają rozmawiać bez skrępowania i krygowania się. Młodsi pytają starszych, co porabiali w życiu, co im się udało, a czego żałują, uczą się, jak kochać, żeby uczucie trwało, albo żeby go niedoskonałym słowem nie skaleczyć. Starsi pytają młodziaków o nowinki technologiczne, modę, czy plany na przyszłość. Równolatkowie, albo się chwalą osiągnięciami, albo wspominają stare dzieje. Samotnie siedzą tylko mruki, co złym słowem potrafią odstraszyć każdego rozmówcę.
Sympatyczny Rudzielec wygląda w płaszczu na pannę z przedwojennego, naprawdę dobrego domu, do czasu, gdy rozepnie okrycie. Głębiej, do czarnych rajtuzów dokłada się golf w kolorze meksykańskiej czerwieni (taki – już-nie-pomarańcz-a-jeszcze-nie-czerwień) – sądzę, że przed wojną najzuchwalsza panna nie wyszłaby tak z domu, tym bardziej z dobrego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz