czwartek, 30 października 2025

Niebieskie niebo, czerwony czerwiec, czarny czarownik.

    Brzozy łatwiej od innych drzew potrafią zaabsorbować szczątkowe światła przedświtu. Gdy reszta drzew nieśmiało chwali się konturem, na brzozach pyszni się już bielą pień, a zieleń i żółć liści daje świadectwo bogactwu dźwiganemu od wiosny. Na przystanku mija mnie szczytowe osiągnięcie miejskiej komunikacji – autobus, wożący w szczycie po kilka osób. Tym razem, wewnątrz STOI młoda kobieta, choć wszystkie miejsca siedzące poza miejscem kierowcy są wolne. Pokutuje za jakieś grzechy?


    Kobiety upinają włosy, chcąc pochwalić się elegancją uszu. Nie wszystkie. Melancholijny Karampuk pozwala fryzurze trwać w stanie, w jakim wymodelowała je poduszka. Śpiewna Nerwica chrząka i popija z bukłaczka, a jej wiecznie żywa twarz bezgłośnie wyśpiewuje słowa prawdopodobnie nadążając za melodią sączącą się dousznie. Gdzieś po drodze dostrzegam dziewczynę utkaną z mnóstwa miękkości, jak dogania autobus – skutecznie zresztą. Zaraz potem podziwiam stawiany właśnie blok mieszkalny w doskonałej (dla koneserów) lokalizacji – z jednej strony sąsiaduje z Lidlem, z drugiej podwoje otwiera Auchan, a naprzeciwko figlarnie mruga reklama Biedronki. Czyste szaleństwo. Nic, tylko taplać się w niskich, i jeszcze niższych cenach.


    Maszerująca zamaszyście dziewoja skojarzyła mi się z czarownicą. Ciężkie, ale wygodne buty, długa, szeroka spódnica, do tego płaszcz ukrywający nie tylko kształty, ale spowijający ją całą w czerń niebytu. Trzeba było się przyglądać, żeby ją dostrzec, a czarownice, jak powszechnie wiadomo nie przepadają za byciem celebrytką. Nawet, gdy są potrzebne, wolą przechadzać się skrajem cienia. W samochodzie pani o buzi kilka tonacji ciemniejszej od dłoni – albo źle dobrała maskę na ten dzień, albo bardzo jej zmarły dłonie.


    Głośnik w tramwaju sennie powtarza mantrę – dontstres bajetyket – połowa pasażerów zahipnotyzowana monotonią głosu przysypia jawnie. Wieże katedry i kolegiaty niczym magnesy ściągają rzadkie chmury i najwyraźniej mają się ku sobie. Dziki kot w pastelowych kolorach czujnie nadstawia ucha z wystawy i sztywnieje na dźwięk syreny, która zdążyła już speszyć brodatego chudzielca o nietutejszej karnacji i skłonić go do zmiany planów spacerowych.


    Na przystanku chłopak ukradkiem wyrzuca do śmietnika drugie śniadanie przygotowane przez mamę i zajada się kupnym. Chyba trochę mu wstyd, ale śniadanie zostaje w kubełku. Drugi chyba podglądał dziewczyny, bo usiłuje zaplatać nogi w iksy i nie może się zdecydować, czy lewą na prawą czy odwrotnie. A może po prostu chce mu się siku. Obok stoi dostojna pani, która utkała w dżinsy każdy, najmniejszy okruch urody, żeby niczego nie uronić, a dżinsy trzymaja się dzielnie, choć nieco pobladły. Nastolatka o zakolczykowanych obu dziurkach w nosie, nosiła (cóż za nieszczęśliwe tu słowo) przy torebce dwa breloki – krzyżyk i oko proroka. Może nie wie dotąd, przed którym Bogiem klęknąć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz