Rocznik 1985 obchodził właśnie okrągłą rocznicę panowania na świecie, świętując hucznie, choć zaściankowo w knajpie, dla której nie powstałą jeszcze odpowiednia kategoria, gdyż przedstawiciele świata kulinariów i kiperów nie zdołali odkryć, względnie obawiali się odkryć niewątpliwe przymioty przybytku. Dość powiedzieć że zakąski były więcej komsomolskie, typu śledzik na kołderce z cebulki, kiszka kaszana, czy galareta, a białe wino zamiast grzeszyć wybitnym rocznikiem, chwaliło się kipiącymi czterdziestoma procentami etanolu, sprawnie wpuszczanymi w obieg obwodów pokarmowych osobników bynajmniej nie małolitrażowych.
Z okazji święta zakład szarpnął się na wymianę ceratki, oraz pierwszą, startową kolejkę dla solenizantów i ich gości. Na drzwiach pani Lucynka obdarzona humorem przaśnym i piersią XXL wywiesiła ogłoszenie impreza zamknięta do odwołania, słusznie przewidując, że enduro potrwać musi, a mając tak przednich gości mniej jak sześciodniówka nie wchodziło nic. Dyskretnie wymierzywszy miłosnego kuksańca panu Mieciowi, od lat beznadziejnie zakochanemu w rozmiarze pani Lucynki, wysłała go celem zwiększenia poziomu zabezpieczeń, czyli ekstra skrzynkę wódeczki, parę zgrzewek parówek, a dla koneserów myśliwska i jałowcowa, jeśli tylko zmaltretowane alkoholem szczęki udźwigną wysiłek przeżucia.
Już drugiego dnia wiatr zaczął wiać od morza, szły szanty, a głos spalony absolutnie nie wichurą niósł rzewne pieśni sięgając paru kondygnacji nad knajpę. Wtedy właśnie Wojtuś, podejrzewany o wszystko, tylko nie o rzutkie pomysły rodem z kawaleryjskich szarż wydukał coś o „ryczących czterdziestkach”. Solenizantom wybacza się wiele, a klimat sprzyjał i nad stołem zawisła melancholia. Starość. Czterdziestolatkowie umoczyli spierzchnięte usta i poczuli ciężar kolejnego krzyżyka.
- Ostatni dzwonek panowie – szepnął raczej, niż krzyknął Wojtuś – jak nie teraz, to chyba nigdy!
- Ale, że co? – dość sprawnie jak na siebie zapytał Krzysiula okrąglutki taki, że nie zawsze wiadomo było, gdzie dziób, a gdzie rufa i jąkający się wielce w chwilach namiętności i innych uczuć wyższych.
- Gorące plaże, Zwrotnik Koziorożca, dziewicze wyspy, a na nich tancerki uważające, by nie eskalować dziewiczością – Wojtuś najwyraźniej naczytał się powieści o korsarzach i innych awanturnikach podbijających nowe światy w stary sprawdzony sposób. Ogniem zachłanności pędzonej na rumie i mieczem czającym się skromnie w portkach korsarza.
- W ciepełku wódka się szybko grzeje Wojtuś – lekcji pokory udzielił Bruno, klasowy znawca tematu, filozof niedoszły pielęgnujący smutek od czasów małoletnich.
- Za to panie chętnie rezygnują z fatałaszków – wtrącił Jerzyk, od podstawówki łasy na wdzięki koleżanek – czasami nawet trwale!
- W sumie, czemu nie. Lepiej mordy obijać obcym, niż po dzielni się szlajać licząc na przyzwoity sparring – cóż to byłaby za klasa, gdyby zabrakło w niej karka. Znaczy Artka, który obwód karku miał na poziomie talii nie najszczuplejszych dziewcząt.
- Dobrze knujesz Wojtuś – pochwalił Gustaw, będący nieformalnym szefem, niegdyś przewodniczący klasowy – Ale czterdziestki? Nie zasłużyliśmy na młodsze mięsko hę?
- Nnnie… zrozumieliście – lekko się speszył Wojtuś - Ryczące czterdziestki, to my. Na branie tu coraz mniej nadziei, ale na morzu?
Pani Lucynka uroniła łzę, że tak szlachetna paczka zamierza opuścić przybytek doprowadzając ją na skraj ruiny, a przecież w trosce o dziurę budżetową robiła co mogła. Licząc, że temat umrze w oparach postawiła oszronione szkło na środku stołu, skrupulatnie dopisując kwotę do salda rachunku. Mieciu usiłował skorzystać z okazji i wtulić się w krągłości pani Lucynki, jednak zgaszony niezbyt czystą ścierką poprzestał na usiłowaniu i zgasł w kąciku przy toaletach. Tymczasem pani Lucynka, zwęszyła biznes i nie zamierzała popuścić.
- Panowie, ale po co forsować się tak dalece. Przecież nasza Basieńka prowadzi nieopodal przybytek i dysponuje tancerkami znającymi dziewictwo jedynie z komedii romantycznych. A tańczyć można i na tych stołach, prawda Mieciu?
Mieciu ożywił się natychmiast i potwierdził, że ze stołów już w tym miesiącu ścierał, więc jest czyściutko, jak na egzotycznej plaży, a i deseń blatów prawie-prawie. Konsumowanie myśli tak rewolucyjnej i przybliżającej ewentualne tancerki na odległość osiągalną okazało się zadaniem wymagającym uniesienia kilku pucharów i głosowania. Zakulisowo pani Lucynka za wsparcie pana Miecia pozwoliła sobie nie zauważyć jego dłoni na swoich pośladkach przez niezbyt długą chwilę.
- Bu bu bułgarki, to prawie egzotyka – Krzysio zasapał się i zaparował w szkłach uzbrojonych w sporo dioptrii – Rumunki… teteteż.
- Więc co panowie? – wdzięczyła się Lucynka, szczęśliwa, że impreza najwyraźniej zmierza w stronę imprezy roku i to w jej zakładzie, a nie w tropikach – zamawiać serwis? Na pewno wyjdzie taniej, niż szlajać się po świecie, ryzykując chorobę morską, czy inne, zamorskie choroby. Taka ameba potrafi gryźć aż do śmierci, a dziewuszki Basieńki, nawet jak ukąszą, to zagoi się do wesela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz