Gołębie krążą nad osiedlem i nie mogą sobie znaleźć domu. Kloszard ze spalonej altany drzemie w wiacie autobusowej. Brzozy masowo zrzucają złote dukaty, a wiatr układa je w stosy. Czekają sobie na szczęśliwego znalazcę tam, gdzie je zagnało.
Przypominam sobie informację sprzed roku, że tubylców było 580.000, a po kozackiej inwazji liczebność wzrosła do 850.000. Wczoraj natomiast doczytałem, że w ramach kolejnej inwazji na Miasto spadło 100.000 studentów z całej Polski i 10.000 spoza. Jeszcze jedna inwazja i Miasto przekroczy milion – pewnie wytrzyma.
O gałęzie orzecha włoskiego ktoś oparł kij od mopa – będzie jak znalazł, gdy przyjdzie strącać mózgi w skorupach. Przed przydworcową knajpą kłębi się tłum. Młodzież, alternatywnie piękna, choć ja mam kłopot ze zrozumieniem tej idei, to przecież niewątpliwie wyróżniają się z tłumu. Na peronie stoją erotycznie atrakcyjne niewiasty i najwyraźniej zamierzają opuścić Miasto. Malutkie ptaszki, jak niesforne nutki biegają po pięciolinii trakcji energetycznej. Winobluszcze obejmuję drzewa głęboką czerwienią, czerwone dęby również okryły się pąsami, włoskie orzechy i jawory przebarwiły się na żółto, białe topole mrugają liśćmi jednostronnie zielonymi, a od spodu srebrnymi, czeremchy miodowo-złote, bursztynowe, czasem pomarańczowe. Po rowach schną nikomu niepotrzebne zioła i tylko malarza brak, żeby zachwycił się różnorodnością barw i zatrzymał je na płótnie.
Na jednym z filarów podtrzymujących wiadukt dostrzegam wulgarny rysunek sterczącego na żołędzi członka, ozdobionego od góry jądrami. Niby nic, ale przy minimum wysiłku obraz zamienia się w postać kobiety obdarzonej ogromnymi piersiami – ot, rebus, zabawka, nie wiadomo, czy celowa, czy przypadkowa. Dziewczyna, nieszczególnie afiszująca się płcią własną zatrudnia mnie do pilnowania bagażu na czas wizyty w toalecie, więc jej kobiecość dyskretną poznaję po głosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz