Zastanawia mnie ilość młodych ludzi w okularach. Szczególnie dziewcząt. W zasięgu mojego, nieco sfatygowanego już wzroku więcej okularnic, niż wolnych od tej protezy. Nóżkę trafiam między jednym, a drugim salonem sukien ślubnych, czyli jestem chronologicznie stabilny. Za to chuda baristka dopiero pierwsze krzesełka niesie i nie tańczy – spóźniona odrobinę, podobnie jak parka płciowo niezdeterminowana. Rozrośnięty spacerowicz dwupsowy rozwinął macki smyczy i zagarnął całą przestrzeń dostępną piechocie. Niebo zaróżowiło się z wysiłku, by przegnać noc, aż starym cegłom przybyło wigoru by pochwalić się żywą barwą nim znów zgasną, zasną otulone dziennym światłem. Zrudziałe liście szeleszczą, swobodnie turlając się tam, gdzie je wiatr zagania, czujny jak pasterski pies zauważający każdą zbłąkaną owieczkę.
Nie lubię hortensji. Brzmieniem przypominają pretensje chorego i to z błędem ortograficznym. Wyglądają jak napompowane nad miarę, a kwiat powinien być delikatny i kruchy. Drobny jak lekko zawstydzone westchnienie. Schnąc udają, że wszystko jest w porządku, że umiera tylko kolor, nie one. Zdecydowanie wolę mniej buńczuczne kwiaty. Zapewne to kwestia gustu. Sikory zaglądają w okna, ciekawskie, może głodne, na pewno rozszczebiotane bardziej niż nastolatki jadące na pierwsze wakacje bez rodziców. Poławiacz śmietnikowych skarbów niewzruszenie przegląda niepotrzebną już nikomu przeszłość tubylców. Z lekkim podziwem patrzę na panią, która o czternastej wychodzi na spacer z pieskiem, w kapciach i różowej piżamce na którą naciągnęła zimową kurtkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz