sobota, 4 października 2025

Lekcje erekcji w brekcji.

 

    Miałem się rozsiąść z czymś zacnym, oficjalnie wymagającym dowodu osobistego potwierdzającego legalność spożycia, jednak po zastanowieniu poprzestałem na używce dozwolonej bez ograniczeń. Kawa z gruntem, plus śmiertelnie trujący cukier. Bardzo nie chciałem wyjść na płaskoziemca, na ruską onucę, czy zasłużyć na inną, nowoczesną obelgę skierowaną ku tym, którzy mają wątpliwości. Obserwowałem zjawisko niebiańskie w postaci odcinka w bieli na tle szarzejącego nieco błękitu…


    Ze trzydzieści lat temu, taki ślad nazywany był wstęgą jonizującą. Trudno zmusić kowadło do latania, a jeśli się w końcu uda, to kosztem sporej energii. Samolot spala mnóstwo paliwa, więc musi te spaliny wydyszeć. Spaliny są gorące, więc wtórnie spalają wszystko, na co się natkną. Z lekcji pamiętam, że im wyżej, tym powietrze jest bardziej rozrzedzone (alpiniści wiedzą o tym z natury, a w górnych partiach Himalajów to zjawisko zabija), więc ilość palnych elementów maleje ze wzrostem wysokości. Mało tego. Im wyżej, tym zimniej, więc stygnięcie następuje szybciej, choć nie całkiem szybko, bo ciepło jest najleniwszą formą energii i porządna dyfuzja wymaga sporej dawki czasu. Dlatego też trzydzieści lat temu wstęgi z dysz wylotowych widoczne były zawsze, lecz były krótkie i szybkogasnące.


    Teraz? Nie ma reguły. Jedne samoloty, jak szybowce, mkną bez cienia kilwateru, inne dymią aż miło. I to, co zostaje gasnąć za Boga nie chce, mało tego, rozchodzi się powoli, zamieniając się w chmurę wstęgową. Wiem, bo poświęciłem sporo czasu, żeby obejrzeć zjawisko, jak nieco nudnawy film. „Eksperci” twierdzą, że to smugi kondensacyjne, nie wspominając jednak co tam się kondensuje na wysokościach, ani dlaczego zjawisko trwa tak długo. Smugi nie gasną.


    I teraz wkraczam sobie ja, z kawką i tyłkiem przypiętym do balkonowej skrzyni i cóż widzę? Oną „smugę kondensacyjną” w postaci odcinka! Czyli co? Pilot nie kondensował przez pół nieba, potem przez chwilę kondensował to co nałapał, aż się rozmyślił i znów przestał? To tak można? Pamiętając, że samolot, to latające kowadło i ze zgaszonym silnikiem polecieć może tylko tam, gdzie mu każe grawitacja, trudno uwierzyć w wybiórczą sterowalność kondensacji.


    Jak pogrzebię w pamięci, to widzę szachownice nad Miastem, wstęgi ciągnące się geometrycznie, wykluczające możliwość kursów na/z lotniska, chyba, że w Mieście tych lotnisk byłoby kilka w różnych miejscach. Polecam zabawę. W taki dzień dobrze jest usiąść wygodnie na ławce i pozwolić tej kondensacji na rozkondensowanie, na rozciągnięcie, na zachmurzenie nieba. Pół godziny? Godzina? Wystarczy, żeby zauważyć trend.


    I tak oto, przy kawce umknęły mi widoki pięknej mamy huśtającej śliczną córeczkę, bardzo markowe kozackie dziewczęta szukające szczęścia nim zmierzch świat okryje, pieseczki i sunie unoszące tylne łapki by ogrzać pień młodego wiązu, karmicieli osiedla z sześciennymi torbami termicznymi na plecach mknących motorowerami po alejkach. Ławica wróbli po kilku energetycznych zwodach umknęła gdzieś dalej, zostawiając gołębie grzejące czerwone nóżki przy kominie dyszącym jak niedźwiedź polarny po pościgu za foczym tłuszczem.

1 komentarz:

  1. zaczynasz od kawy i zwykłego balkonu, a kończysz na niebie i pytaniach większych niż jakikolwiek kubek espresso. To jest w tym tekście najciekawsze, przesunięcie perspektywy. Niby drobiazg, smuga po samolocie, a urasta do czegoś, co nie daje się łatwo wytłumaczyć. Nie ma tu miejsca na łatwe patetyczne teorie spiskowe, raczej na uważne przyglądanie się i drobną ironię wobec oficjalnych „wyjaśnień”. Lubię też tę równoległość: z jednej strony obserwacja nieba, z drugiej, ludzi, psów, dzieci. Jakby te dwa światy na chwilę się zderzyły, a ty wybierasz patrzenie w górę zamiast w dół. Dzięki temu wpis nie jest tylko o smugach, ale o samym akcie patrzenia, o tym, że można coś przeoczyć (mamę, dziewczęta, ptaki), kiedy uwaga pójdzie w inną stronę. Czyta się to płynnie, bo jest lekko ironiczne i podszyte doświadczeniem. Nawet jeśli nie ma prostych odpowiedzi, to jest w tym tekst, który daje do myślenia, bardziej o nas niż o samolotach.

    OdpowiedzUsuń