środa, 29 sierpnia 2018

Okruch szczęścia.


Pani miała głos, który był żeńską odpowiedzią ludzkości na fenomen głosu Armstronga. Głęboki, mocny i chropowaty tak bardzo, że każdy zadzior w głosie obrośnięty był dodatkowymi kolcami, żeby zdrapać gardło do łez, a uszy słuchającego postawić w stan oszołomienia i nie pozwolić im z tego stanu wyjść. Mogła tym głosem uwodzić, albo rozstrzeliwać czołgi – wszystko zależało od aktualnego samopoczucia i emocji upakowanych bardzo gęsto w tym mizernym przecież opakowaniu. Bo wbrew sile głosu ciało miała bardzo dziewczęce i kruche. Szczuplutka, ledwie półtorametrowa osóbka o piersiach tak drobnych, że dopiero z premedytacją dobrany biustonosz potrafił unieść przód białej, zapiętej pod szyję bluzki powyżej płaskowyżu brzucha. Abażur włosów, krótkich, misternie wystrzyżonych we wszystkich odcieniach beżu wieńczył jasną buzię i oczy bardziej skośne niż duże, które mieniły się refleksami ciemnego miodu. Czarna spódnica i miękkie baletki kontrastujące z bielą kolan i łydek dopełniały obrazu pani stojącej przede mną.

- Czym mogę służyć?

Spytała, a ja pomyślałem bezwstydnie: „Boże, żeby to było szczera propozycja…” Tymczasem ona stała nade mną i nawet nie udawała, że będzie notować koncert życzeń, gdy ja, sponad menu w twardych okładkach, miałem wyrecytować kaprys, niczym wiersz na szkolnej akademii. Zerkałem i nie miałem ochoty na zamawianie, na podejmowanie jakichkolwiek decyzji, byle została i tym głosem otulała mnie nadal. Zauważyłem jej niecierpliwość, więc zacząłem zamawiać chaotycznie i bez ładu, wszystko naraz, jakby się świat miał wyczerpać w tym zamówieniu. Może i jąkałem się, bo popatrzyła na mnie z większym zainteresowaniem, jakby chciała zapamiętać oryginała, który ma problem z własnym apetytem i wstydzi się własnych wyborów. Komentarz odpuściła, co było oczywiste – przecież była w pracy i zawodową uprzejmość wpisaną miała w CV i zakres obowiązków.

Wróciła po chwili stawiając przede mną oszroniony kufel, żebym nie siedział przy pustym stole czekając na wymyślny obiad, który miał mnie zaskoczyć smakiem, a wyglądem zachęcić do konsumpcji. Jeśli to danie potrafi oderwać mój wzrok od tej kobiety, musi być wybitne, ale i wtedy jej sylwetka będzie uroczym dopełnieniem wielozmysłowej rozpusty. Światło zaplątało się w ciężkie kotary, w ściany pomalowane na kolor więdnących płomieni, w oknach z barwionego szkła. Jego resztki spijały rośliny stojące karnym szeregiem na parapetach i sączyły popołudnie, które zdawało się być już zupełnie wyczerpane. Szarzało, jak ciężko ranny człowiek czekający na środki przeciwbólowe. Płynąca z głośników muzyka usiłowała uśpić ten dzień jazzowymi standardami, a z kuchni snuły się przeźroczyste smugi aromatów. Na ścianach gasły w ramkach sylwetki wielkich nieżyjących. Postaci, które wyrzeźbiły ścieżki muzyki sięgające wyżyn trudnych do osiągnięcia. Pasjonatów poharatanych przez życie potrafiących wyjąć z duszy to, czego na ogół ludzie wstydzą się ubrać w słowa.

Na stolikach zaczęły mrugać pierwsze świeczki, i wystarczyło przymknąć oczy, żeby przypominały spontanicznie zapalane na koncertach zapalniczki, kiedy ze sceny zaczynały spływać dźwięki z pogranicza nieśmiertelności. Dialogi mruczały w dążeniu do porozumienia, ciepłe dłonie szukały innych do pary, wzrok próbował ugasić pragnienia tonąc w oczach siedzących naprzeciw. Sztućce toczyły dyskretne pojedynki, a szkło  podzwaniało, jakby zlęknione. Drzwi odcięły świat zewnętrzny. Hałas codzienności, ciekawość turystów, przypadkowe istnienia mijające nieświadomie to miejsce. Czas zatracił się w sobie i z rachowaniem miał wyraźne problemy.

Pani stąpała miękko i bezszelestnie, jak polujący lampart. Rozdzielała uśmiechy pomiędzy stolikami, jakby przepraszała, że się przysiąść nie może. Z sąsiedniej sali dobiegł mnie dźwięk pianina, a pani przesłała mi przeprosiny i nie czekając na ewentualne zamówienie znikła. Nie potrafiłem wymyślić, czego jeszcze mógłbym chcieć od niej, bo stół zastawiony miałem dobrodziejstwami restauracji, ale i tak posmutniałem. W melodię pianina wdarły się miotełki perkusyjne i rzewne łkanie saksofonu niosącego solowe przesłanie. Powietrze trącone dźwiękami próbowało rozbiec się po zakamarkach, lecz odbijało się od ścian i wracało echem stanowiącym tło. Dźwięki wdzierały się we fryzury, w butonierki, w niedomknięte torebki, wślizgiwały się pomiędzy guzikami koszul i bluzek szukając przyjaznego gruntu, żeby się tam osiedlić. Skuteczniej niż głodna komarzyca dźwięk dopadał każdego po kolei. Najbardziej odporni zamierali dopiero, kiedy ci wrażliwsi kołysali się już na falach swingu.

Jedzenie stygło, alkohol odparował już chyba ze wszystkich stojących przede mną naczyń, kiedy do instrumentarium dołączył głos. Ten głos, który mnie przywitał. Zaplótł się w całość z dźwiękiem pianina, meandrował pomiędzy rytmem perkusji. Saksofon umilkł, jakby wstydził się własnej bezduszności, bo kto w blasze szukałby inspiracji? Siedziałem obezwładniony zupełnie i pogrążony w przesłaniu. Nie w słowach, bo tych nie znałem, ale w przesłaniu. W skardze i nadziei, w sile i słabościach, w dłoni szukającej wsparcia. Kiedy głos umilkł znowu poczułem się okradziony z czegoś, co zaledwie przed chwilą było moim udziałem, a teraz zniknęło. Saksofon załkał zamiast mnie, a domniemanie kusiło rozwiązaniem zagadki. Pani o kolczastym głosie jest saksofonistką! Więc skarżyć się może po dwakroć.

Nie znalazłem w sobie determinacji, żeby wstać w trakcie, żeby sprawdzić podejrzenie, które już wydało się oczywistością. Przesiedziałem koncert bez wzrokowego potwierdzenia, bo przecież zdążę – tak mi się zdawało. A kiedy koncert się skończył i zacząłem wybudzać się z letargu, oklaski dawno już wsiąkły w ściany restauracyjne, a wcześniejszy gwar wrócił na swoje miejsce i unosił się nad stolikami kokietując siedzących nieomal widzialnym zadowoleniem. Przechyliłem jakąś szklankę, nie wnikając w jej zawartość, zostawiłem banknoty na stole pomiędzy naczyniami i wstałem, żeby zerknąć na miniaturową scenę. Pianino znów było tylko półką na twardo oprawione karty dań, perkusja przysiadła od niskich brzmień jak tłusta, zmęczona sowa. Saksofonu nie było widać i pani również. Wyszedłem bez słowa. Za drzwiami czas nadrabiał niedopatrzenia i zasnuwał niebo czarnym pokrowcem. Tak się spieszył, że nie zostawił nawet ogarka księżyca i tylko uliczne latarnie i witryny chwalące się przepychem dawały namiastkę słonecznego ciepła. Wiatr zaśmiał mi się w twarz i pofrunął nękać gołębie skulone na gzymsach i dachach. Po kocich łbach rozlewał się chłód, rozdeptywany przez wracających i tych, którzy dopiero zmierzają. Odnaleźć drobną panią pośród ciżby rozkrzyczanej, wesołej na pokaz lub prawdziwie zdawało się niemożliwością, więc snułem się idąc bez wyrachowania w stronę, gdzie przechodniów było mniej. Może nad rzekę?

12 komentarzy:

  1. Jak można otulić głosem stosownym do rozstrzelania czołgu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. można. poważnie. słowa potrafią być dwuznaczne, to dlaczego nie dźwięki?
      pani mogła głosem pracować na obu krańcach i wcale bym się nie zdziwił, gdyby to robiła na co dzień, albo nieświadomie nawet. Żeby Ci ułatwić - wrony też można pokochać, chociaż chrypią okropnie. a przecież tym samym dźwiękiem wabia się nawzajem w celach prokreacyjnych. bo nie dysponują słowiczą delikatnością.

      Usuń
    2. Oj, proszę mi tu wron nie postponować, wrony nie "chrypią okropnie", tylko kraczą elegancko i to jest bardzo ładny dźwięk, którym niczego ani nikogo nie da się rzostrzelać.

      Usuń
    3. za późno - już to zrobiłem. ja przed wroną już uciekałem. goniła mnie z pięćdziesiąt metrów. i wiem, że są tacy, których pokaleczyły.

      Usuń
    4. Pewnie wszedłeś między wrony, a nie krakałeś tak jak one.

      Usuń
    5. młode spadło gdzieś w trawę i go broniła. ja tylko przechodziłem przez ulicę, a pisklaka nie widziałem nawet.

      Usuń
  2. Był kiedyś taki kawałek Formacji Nieżywych Schabuff "Klub wesołego szampana" i tam w refrenie śpiewała pani. I tak bardzo mi się to podobało, że postanowiłem dowiedzieć się, kim jest istota obdarzona GŁOSEM. I to był błąd wielki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgubiła Cię ta wiedza? czy pani straciła przy bliższym poznaniu? może okazała się panem?

      Usuń
  3. Bardzo trafnie opisałeś nastrój lokalu, te świeczki, szmery rozmów itd. Co do właścicielki urzekającego głosu, może lepiej nie szukać i nie sprawdzać, niech zostanie wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szukam nastroju. próbuję podzielić się tym, co zarejestrowały zmysły. nie tylko oczy i uszy, ale pozostałe też. i wciąż liczę, że kiedyś się uda.

      Usuń
  4. I ten nastrój. Można się w niego wtopić. Jest coś w głosie, prawda, to, jak ktoś mówi to już wyobrażenie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszyłem zmysły odbiorem wrażeń. nie było potrzeby zakłócać własnymi dźwiękami. to co nieuchwytne kusi mnie najmocniej.

      Usuń