środa, 1 sierpnia 2018

Udar słoneczny.


Cień do mnie przyszedł z wizytą. Usiadł w fotelu, nogę na nogę założył i łaskawie kiwnął głową, że owszem, że bardzo chętnie i kawkę i ciasteczko, a jakby kropelka sfermentowanych wiśni lub winogron się znalazła, to również nie znajdzie sił, aby odmówić. Zakrzątnąłem się, bo gość mógłby się zniecierpliwić, a przy pustym stole go trzymać, to się nie bardzo godzi. Uwinąłem się i z lubością patrzyłem, jak gość pogrąża się w parującym aromacie kawy, jak się przenikają wzajemnie i flirtują pełnią wrażeń trudnych do opowiedzenia. Kawa często lubi pachnieć wykwintniej niż smakować, więc nie dziwiłem się tej cieniowej słabości. Niech węszy póki wrzątek pozwala na rozpustę.

Widziałem, że się wierci i chce nogi rozprostować, a najchętniej, to położyłby się całkiem, gdyż to dla niego naturalne, ale gościowi podłogę pokazać? Wstyd i sromota! O ścianę go oprzeć? Żeby kurze wycierał, albo uświnił się farbą? Też źle. Do kąta wstawić, jak jakiś parasol, czy mopa? Absurd! I szamotaliśmy się we dwóch nie bardzo wiedząc co zrobić, aż parsknął śmiechem i mówi mi, żebym dał spokój z konwenansami i że w końcu ta podłoga dla dwóch wystarczy i możemy się przenieść obaj. Bo skoro do chodzenia dobra, to czemu nie do leżenia? Przeciwwskazań jakichś specjalnych nie widziałem i w rezultacie on się położył, a ja usiadłem i o tę farbowaną ścianę się oparłem, żeby już kompleksowo wymiary wypełnić adekwatnie do posiadanych osi. Cieniowi dwie osie wystarczały, ale (jak sam bąknął) gdy spotka brakującą oś w przestrzeni, to korzysta równie chętnie, bo mu złudzenie wzrostu daje. I przegina wtedy maksymalnie. Wspina się na kominy i na drzewa, jakby był alpinistą, czy wiewiórką. Łazi po elewacjach i to nawet tych w oficynach, gdzie nawet tubylcy zaglądają z niepokojem.

Ćwiczy. Śmiech – jak powiedział – jest dla niego gimnastyką, bo tak się trząść i nadążyć, rytmu nie stracić, to odpowiednik sprinterskiego biegu. Poci się odrobinkę, ale chudnie od tego śmiechu w oczach, więc musi pilnować, by nie przedawkować. I uzupełniać wszystko, co się da – nawet elektrolity, metale rzadkie i gęste płyny. Trudny gość i pozornie bezbarwny, ale opowieści snuć potrafi kolorowe. Wzruszyłem ramionami – połowa kobiet nie zna innych kolorów stroju jak czarny, więc co się dziwić Cieniowi, że w monochrom odziany? Może lubi? A przecież jak kameleon potrafi barwę powtórzyć lekko tylko ją przyciemniając, więc korzysta z tego, co znajdzie na swojej drodze. Układa się i tarza, aż zarazi się barwą otoczenia. Czasami się udaje.

Wydziwiać jest łatwo. Zbyt łatwo. Po drugim kieliszku wina szło nam już płynniej i nie było mowy o zgrzytach. Bardziej swojsko i mniej oficjalnie. Cień potrafił się w rulonik zwinąć, albo rozlać po ścianie, a naśladował tak prześmiewczo i karykaturalnie, że aż się popłakałem z radości, kiedy puchł niczym w krzywym zwierciadle, lub cieniał znienacka – hi hi… Cień cieniał… Sztuczki pokazywał takie, że się wierzyć nie chciało – pod łóżko wlazł i pajęczyn nie podarł, zmieścił się w fudze na jednej nodze, albo za listwą przypodłogową zaparkował. Bez pomocy przed i bez chirurga po wyczynie. Po suficie człapał i sapał, albo rechotał ślizgając się po żyrandolu. Dzielił się na fragmenty i scalał je z łatwością wielką. I żywy był, jak nie on. Prześliznął się pomiędzy strunami gitary i zanurkował w talarkach w głąb pudła rezonansowego, żeby opanierować się kurzem, lecz kurz ani drgnął, więc się znudził i wrócił.

Sympatyczny facet, choć lubi wyolbrzymiać – chciałem powiedzieć – przejaskrawiać, ale to nie było najbardziej udane słowo – Cień woli trzymać się z boku, w cieniu nawet, więc ze słońcem mięty specjalnej nie czuje woli się odwrócić plecami. Obrażony śmiertelnie i przekonać się do opalania nie da. Stanęliśmy przy oknie, a on skradał się za każdym przechodniem. I parodiował tak udanie, że każdy mim dałby się pokroić za podobny występ. Sam widziałem, jak za buty przechodnia chwytał, a sam zaczepiał się w załomie muru, czy ułomku chodnikowej płytki i naciągał się do niemożliwości. Zupełnie, jakby perspektywa wyssać go chciała z rzeczywistości do świata poza horyzontem. Skoczył jakiemuś psu na plecy i miny stroił, a pies, choć wściekły na świat cały pozwolił Cieniowi się ujeżdżać bez końca. I tarmosić. Ja bałem się nawet patrzyć, żeby wścieklizną mnie nie zaraził z krwistych oczu.

Wreszcie Cień się zaniepokoił i zaczął się żegnać zerkając podejrzliwie na słońce z wściekłości czerwone i schodzące na ziemię w tempie sugerującym frontalny atak na wszystko, co ta ognista kula na drodze napotka. Szkoda gościa, bo nie dopił, nie dojadł, nawet gawędą nie zdążyłem się znużyć, a on już hycnął przez okno, wsiadł jakiejś pani na siodełko motocykla przytulił się do wypiętych pośladków i pognał precz, jak najdalej od słońca. Trzeba mi było hycnąć wraz z nim, a tak zostałem oparty parapet z brudnymi naczyniami… to już wolałbym te motocyklowe pośladki… Ech! Brak refleksu…

8 komentarzy:

  1. Zbieg okoliczności, proszę nie posądzać mnie o naśladowanie pomysłu. Od dłuższego czasu "zbieram cienie" i przymierzam się do relacji na blogu. Podoba mi się tekst i ożywienie cienia, są tu dobre fragmenty.
    Motocyklowego cienia nie mam, może jeszcze znajdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. obrażanie się przychodzi mi z wielkim wysiłkiem - nie ma obawy. chętnie za to zobaczę kolekcję, jak już zostanie opublikowana.

      Usuń
  2. Do mnie by tak zaszedł. Piwa by dostał i wódki i małosolnych, co są już dużosolne, ale jeszcze można jeść. A najlepiej jakby tak przyszedł z deszczem. Bankiet wyprawię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i co? mam za pośrednika robić i negocjować? flaszka z zagrychą na początek, a co dalej, to się pomyśli? tylko na co komu pijany cień? żeby się po nocach rozbijał? albo czosnkiem, żeby mu się odbijało?

      Usuń
  3. Brakuje mi cienia. Jest tylko żar i skwar. Auuu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szukaj na skuterze, za piękna panią.
      licho wie, gdzie go wywiało.

      Usuń
  4. Świetnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.

    OdpowiedzUsuń