wtorek, 18 września 2018

Celebracja.


Przecięłaś tort. Wpół. Zupełnie tak, jakbyś chciała odciąć połowę przeszłości. Ale nóż zawisł niepewnie nad tym przeciętym ciastem, sugerując na mgnienie oka, że nie wiesz, którą połowę w niebyt strącić. A potem chlasnęłaś nożem lepkim od cukru i kremu znów. I znów na pół, lecz znacząc kierunki prostopadłe. Jakbyś w busoli wyznaczyła strony świata i kontynuowałaś różę wiatrów tnąc ten tort na północ-północny wschód, ćwiartki i ósemki, cyferblat pełen niedopowiedzeń i jeszcze ciaśniej, szukając stopni geograficznych i równoleżników.

A potem wodowałaś te fragmenty słodkości, którym wypływały wnętrzności , którym wiśniowe serca krwawiły spirytusem zanim wylądowały w suchym doku deserowego talerzyka. Patrzyłaś nieśmiało na ten zraniony nożem plasterek i po gościach wzrokiem dość mętnym, niezdecydowanym. A potem wyciągałaś dłoń i podawałaś komuś, jakbyś świętym opłatkiem dzieliła się z bliźnim, lecz czym się kierowałaś w wyborze, nie potrafił nikt odgadnąć. Zanim ostatni z gości dostał talerzyk, pierwszy patrzył na kataklizm patery i całą sylwetką żebrał o więcej. Udał się ten tort lepiej niż okazja. I chociaż znikał i z każdą chwilą stawał się coraz bardziej wiotki i smukły, to przecież mlaskanie maskowane niezbyt umiejętnie świadczyło o powodzeniu, jakim cieszył się wypiek.

Może mi się wydaje, jednak ledwie zauważyłaś, że goście wchłonęli to ciasto i niektórzy ostatkiem sił wypluli dopiero co zgasłe świeczki tkwiące w ich kawałkach, bo jedli z animuszem wielkim – powiedzmy niedyplomatycznie – ŻARLI ten tort na wyścigi. Nie byłem wolny od objawów. Oblizywałem łyżeczkę aż po własny łokieć i dopiero zażenowanie powstrzymało mnie przed skazaną na porażkę próbą wylizania pachy i obojczyka. A przecież usilnie starałem się patrzeć na ciebie, jak dyrygujesz przybyszami za pomocą szpatułki, do której przylgnęły detale zawartości. Popatrzyłaś na nie półprzytomnie, może nawet oblizałaś tępe ostrze i na kłach zawiesiłaś strzępy owoców politurowanych miodem i alkoholem. Popatrzyłaś na nas, kiedy tort skarżył się, że jest źle traktowany w rozlicznych jelitach, że rozsypuje się na drobne, rozpada na trociny, a procesy chemiczne segregują beznamiętnie składniki rozbierając je na atomy, łańcuchy, zlepieńce, krople i chmury.

Wciąż widzę cię taką, jak języczkiem usiłujesz dosięgnąć na czubku szpatułki ostatni groszek z malinowej głowy, który utknął pomiędzy lawą czekoladowej polewy, a pierzem bitej śmietany. Patrzyłaś na nas wszystkich wzrokiem kota, przeliczającego niezjedzone jeszcze myszy nieświadomie bawiące się w berka w zasięgu głodnego wzoru drapieżnika. Ale… Ty nie zjadłaś ani plasterka… Odepchnąłem talerz zbyt późno i skrępowany wychowaniem nie zdobyłem się na afront publicznych torsji wywołanych autodestrukcyjnym gestem. Patrzyłem na ciebie, jak się uśmiechasz nieśmiało, jednak z każdą chwilą uśmiech twój rósł. Goście opadali na oparcia krzeseł, jak marynarki wybrzmiałe chwilą oficjalną, lecz teraz już zbędne. Więc więdną na oparciach krzeseł. Tym razem więdną z właścicielami.

Popatrzyłaś na mnie wzrokiem w którym trudno było dopatrzyć się ciepła. Otarłaś narzędzie o klapy mojej marynarki i pogłaskałaś mnie po policzku. A potem wsadziłaś to narzędzie w kieszeń na mojej piersi i oparłaś mi na nim brodę, żeby nie musieć trzymać mojej głowy w dłoniach. Bałaś się zarazić? Czy sił ci zabrakło? Mnie zabrakło, więc rozglądałem się korzystając wyłącznie z ruchliwości gałek ocznych, nie ruszając głową zadzierzgniętą na tym zaimprowizowanym patyku. Wokół mnie zapadali w sen goście. Zapadali w błogość, więc nie była to zła śmierć. A ja? Za mało zjadłem? Nie zasłużyłem na śmierć w objęciach uśmiechu? Podniosłem wzrok na gospodynię. Ostrożnie, żeby nie spaść z lichej podpórki.

Była tam wciąż i nadal uśmiechnięta nieśmiało. Ledwie co, ale przecież uśmiechnięta. Wokół uśmiechali się ci, którym świadomość przeciekała każdym porem skóry i rozlewała się wokół nóg krzeseł wykonanych przez nieżyjącego na pewno rzemieślnika. Tam nie zaglądało nawet najodważniejsze ze świateł, więc czarna dziura rozszalała się pod stołem i obejmowała coraz to większe tereny wpływów. Zasięgi i strefy łączyły się w kleks nieforemny tętniący głodem. Ssący, nienasycony i drapieżny. Poczułem chłód, kiedy najpierw schwytał mnie za kostki, a później zaczął wspinać się po łydkach. Gdy dosięgnął kolan i opanował je bez oporu, który przecież usiłowałem stawić, chciałem się poddać, choć organizm protestował. On wiedział, że dopóki się tli życie nie wolno odpuścić, choć znikąd nadziei. Nie takie cuda świat widział. Patrzyłem na gospodynię, ale ona już zbierała porcelanę, żeby do zmywarki włożyć. Lokaje gasili światła i ciężkie, bordowe kotary zasnuwali nad ciemną grafitową nocą. Na stole zaczynały gasnąć mdłe, blade świece. Pod stołem czarna dziura rosła nieposkromiona.

Mrugałem powiekami, bo to był ostatni ruch, jaki byłem w stanie wykonać samodzielnie. Dzieliłem ciemność na interwały. Podobne do siebie jak dwie krople wody, ale dawały nadzieję, że jednak są to kolejne cykle, porcje czasu, kwanty przyszłości, w których świat nadal się dzieje. Ja się dzieję światu. Jeszcze. Poczułem jeszcze jedną pieszczotę na policzku i twoja dłoń wplatająca mi się we włosy, kiedy nachylałaś się do mnie, a twoje usta sączyły jad słów wprost w moje dogorywające ucho:

- Nie broń się już. Pozwól mi żyć. Przecież wiesz, że dziś obchodzę rocznicę. A natura nie znosi dysproporcji. Musi zabrać tyle, ile daje. Mniei dała czterdzieści lat właśnie. Zaledwie czterdzieści, a już piętnuje mnie każdego dnia, żebym nie zapomniała, że żyję na kredyt. Dzisiaj zapłacę za kolejny rok – przyszło was czterdziestu na przyjęcie. Po jednym za każdy rok, który unosi mnie w życie. Brakuje tylko ciebie, żeby wypełniła się ofiara. Żebym miała kolejny rok na zapłatę. Żebym znalazła ofiarę wystarczającą, aby moje czoło było gładkie, a śmierć omijała mnie jak nieczystą. Zamknij oczy, pozwól mi żyć, bo dla ciebie i tak za późno.

25 komentarzy:

  1. Teraz już wiem, czemu nigdy nie lubiłam tortów i chyba nie polubię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a gości policzyłaś przed nielubieniem? może to nadmierna ostrożność?

      Usuń
    2. No kurczę, musiałabym ten tort zjeść sama...

      Usuń
    3. rozumiem, że goście "nie kwalifikują się" absolutnie?

      Usuń
  2. O! To ja bym sobie chętnie wyprawiła takie urodzinki. Najbliższe, okrągłe, pięćdziesiąte. Gości do poczęstowania miałabym nawet na setkę. Ba! Na dwusetkę nawet...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aż tylu "ulubieńców" posiadasz? czy życiowe aspiracje wzrosły do dwóch setek?

      Usuń
    2. Aspiracje mam zupełnie inne i Ty je nawet znasz. Po prostu z dnia na dzień rośnie liczba osób, które najchętniej... poczęstowałabym torcikiem.

      Usuń
    3. to czas jubel urządzić.

      Usuń
    4. to już pora rozpocząć przygotowania - może jakieś piegowate grzybki póki są?

      Usuń
    5. Z piegowatych zbieramy tylko opieńki miodowe - na nie jeszcze czas, w październiku będą. Ale one się nie nadają, są jadalne i to nie tylko raz.

      Usuń
    6. tort grzybowy, to też może być ekstrawagancja trudna do przełknięcia.

      Usuń
    7. Z ekstrawaganckich tortów robiłam do tej pory tradycyjny tort ziemniaczany mojej prababci. Żeby nie było wątpliwości, to jest tort na słodko. Zażerają się ludziska i patrzą, czy jest więcej.

      Usuń
    8. babkę ziemniaczaną jadłem, ale nie na słodko.
      a koło mnie jakaś moda na ciasta marchewkowe.

      Usuń
    9. Babka ziemniaczana to zupełnie co innego - zwykły farsz do pierogów, tylko zapiekany. A tort ziemniaczany to prawdziwy tort. Z cukrem, masłem, miodem, orzechami...
      Ciasto marchewkowe jest obrzydliwe, moja kuzynka to piecze. Taka mokra buła, błeee...

      Usuń
    10. ja również nie jestem tym zachwycony. ani to ciastko, ani surówka. bez sensu.

      Usuń
    11. jeżeli chodzi o mnie, w ogóle nie lubię ciast typu ciasta - ja to nazywam bułami. Z deserów i ciastek wyłącznie to, co nie ma ciasta (np. bezy) i ma dużo kremu lub bitej śmietany. Tort ziemniaczany jest czymś jeszcze innym - jakby zastygłą, gęstą masą - można to porównać konsystencją do np. bloku czekoladowego.

      Usuń
    12. mi nie przeszkadza - słodkie lubię, ale warzywa wolę na słono.

      Usuń
    13. Pamiętam, jak koleżanka lekarka zaaplikowała mi w ciąży syrop z cebuli, cytryny, czosnku i cukru, chyba też z odrobiną miodu. Na sam jego widok chciałam się pohaftować, ale jednak był w smaku pyszny.
      Niestety, spadam do pracy.

      Usuń
  3. Znakiem tego, trzeba poszukać przepisu na łakoć. I to szybko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niezmierzone otchłanie internetu mają recepty nawet na te lekarstwa, których jeszcze nie wynaleziono. trzeba tylko solidnie pogmerać.

      Usuń
    2. Wolę wiedzę naszych matek, babć i ciotek naszych!

      Usuń
    3. a jeszcze lepiej, gdyby zamiast wiedzy objawienie wystąpiło - mam podobnie

      Usuń
  4. Nie urządzam urodzin i nie przepadam za tortami. Są zbyt mdłe, tak samo jak życzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tort, to niekoniecznie masa cukru, a życzenia też trzeba umieć składać

      Usuń