czwartek, 8 listopada 2018

Wdzięczność.


Kupiłem jej zamek. Jak dla prawdziwej księżniczki. Stary, obrośnięty legendami i położony pośród krajobrazu tak, żeby trudno się go było pozbyć. Górował nad otoczeniem, jak ona górowała nade mną. Wystarczyło, że się skrzywiła, a już pełen niepokoju stawałem do rachunku sumienia, wytykając sobie nawet nieistniejące przewiny. A kiedy potrafiła się na pięcie zakręcić i prychnąć na mnie z wściekłością, dzień zaczynał podejrzewać mnie o sympatię z diabłem i inkwizycyjny stos szykowało mi zachodzące w samotności słońce.

Kupiłem jej zamek. Warowny i zbrojny grubym, kamiennym murem, otoczony fosą, w której wciąż rozpuszczała się krew napastników, choć wiele stuleci minęło od chwili, gdy ostatni beznadziejnie usiłował tu wtargnąć wbrew woli właściciela. Z wielkim donżonem, z miedzą wzdłuż krenelażu, z piwnicą pełną niedopowiedzeń pachnących dębowymi beczkami, arrasami pajęczyn, stęchłymi od uścisku historii meblami i tajnym, podziemnym szlakiem wilgotnej, kamienistej ucieczki wprost na płynącą przez las rzekę.

Kupiłem jej zamek. Z dziedzińcem wysadzanym kocimi łbami, ze studnią, która szepcze niespełnione modlitwy łypiąc zimnym okiem w niebiosa, z krużgankami i arkadami, jakby to pałac wystawny miał być, a nie forteca. Może tłusty, rozzuchwalony powodzeniem władca rozkoszować się chciał, widząc daremność obcych inwazji i tuczył własny hedonizm wypełniając barbarzyńską skorupę smakiem. Zupełnie, jak małże wypełniające skorodowane, obrośnięte wodorostami muszle perłami.

Kupiłem jej zamek. Bo cóż to za mężczyzna, który swojej wybrance nie potrafi zapewnić oprawy i schronienia? Najbardziej wyrozumiała, raczej wcześniej niż później, odwróci się od takiego, którego nie stać aby mogła rozkwitać pośród piękna i dostatku, pośród wszystkiego, co chciałoby choć zbliżyć się do jej urody. Facet nie musi być piękny. Nawet mądrość nie zawsze będzie zaletą. Ale bieda odziera go z zalet skrupulatnie i do nagości. Do śmieszności wręcz. Do pożegnalnego trzasku suchej dłoni na nieogolonym policzku, jeśli nie fizycznie, to przynajmniej mentalnie. Piecze taki policzek w nieskończoność, do łez, które kapią wewnątrz, których nie widać, bo nikt się nimi nie chwali, a pierwsza ze skarg spotka się ze zbiorową odrazą otoczenia, które odsunie się od nieudacznika przynajmniej o jeden horyzont, żeby się nie zarazić.

Kupiłem jej zamek. Z ogrodnikiem, który pielęgnował róże pamiętające dłonie płochych królewien i cynicznych heroin z przeszłości, ogrodem, gdzie ścieżki pieszczot i namiętności zakazanych wciąż wiją się z niecierpliwości pośród milczących drzew, z fontanną zdobną w stada marmurowych aniołów zbyt biednych, żeby je było stać na ubrania, choć może rzeźbiarzowi materiału zabrakło i poświęcił suknie, żeby na skrzydła im wystarczyło? Z kucharzem, który przyprawiał z francuska, choć dumny bywał z angielska, a fantazję, to miał całkiem polską i tańczył po włosku z pokojową, której pełne piersi potrafiły wnieść ciepło do najzimniejszej sypialni i ogrzać wodę nawet w górskim strumieniu. Z lojalnym konsjerżem odpornym na kurz, który potrafił obronić mieszkańców przed atakiem nuklearnym i osłodzić drogę do salonu mile widzianym gościom. Z szoferem tak dyskretnym, jakby języka go ktoś pozbawił i wzroku.

Kupiłem jej zamek. Chmara architektonicznych mrówek uwijała się jak w ukropie przez rok chyba cały, zanim wypielęgnowali, dopieścili, odrestaurowali i uzupełnili ubytki. Nie wszędzie, bo kazałem dla niej zostawić dziewiczą garść tajemnic. Lochy, piwnice, kamienne schody na szczyt krytego łupkiem oktagonu, strychy na które wejść mogła wyłącznie ona. Zbudowałem gniazdo, w którym splotła się historia przeszła z tą, co się rodzić dopiero zamierza. Yin yang. Wczoraj i dziś. Dwie siły na jednej huśtawce siedzące. Platany omszałe ze starości i wdzięczne, dygające jacarandy o kolczykach zebranych w fioletowe grona omdlewająco tańczące na wietrze. Butelki wina, których nie zdążył wypić jakiś przedwcześnie martwy cesarz i te, które zaledwie pięć lat temu mołdawskie winnice zwiedzały. Witraże wypolerowane słońcem grały w kolorowego berka na posadzkach układanych w mozaiki, a plafony pod girlandami kryształowych żyrandoli wtórowały im echem spod bezpiecznego nieba. Tylko nietykalne przestrzenie mruczały skrzypiąc deskami podłóg i murszejącą zaprawą plotki, że przyszło nowe mające dla starości szacunek.

Kupiłem jej zamek. A kiedy już poszli wszyscy i zostaliśmy sami. Kiedy lokaj uświetnił wieczór licznymi dygresjami kucharskiej fantazji, kiedy pokojowa wygładziła nieskazitelność pościeli i obok lampki nocnej zostawiła bukiecik kwiatów, zebranych za fosą ledwie chwilę wcześniej, żeby pełnią zapachu ozdobiły mrok nocy… Nie… Nie opowiada się takich historii, bo stają się kiczem. Wulgarną, bezmyślną przechwałką. Noc… Noc jest milczeniem i dyskrecją otoczona, jak muślinową moskitierą. Noc – wystarczy, że była. Pierwsza i nieostatnia… Oby…

Kupiłem jej zamek. A kiedy wstawać miałem, bo słońce drapało zasłony i dopominało się o „dzień dobry” – przyszła do mnie. Przyszła i mruczała, łasiła się z wdzięczności. Otoczyła mnie swoim ciepłem i wtuliła się we mnie, jakbym był tym jedynym. I byłem. Wtedy poczułem to mocniej niż kiedykolwiek. Byłem. A ona… Nie czekając na służbę przyniosła mi do łóżka śniadanie. Ciepłe jeszcze, wyrafinowane… Tłustą, szarą mysz.

14 komentarzy:

  1. Ale zaskoczenie....
    A nie wystarczyło tylko tej kotce buty kupić???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. księżniczkom buty nie wystarczają...
      tak sądzę...
      nie wypada oszczędzać na żywej istocie.

      Usuń
  2. A Ty, rozumiem, myszy nie jadasz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mięsko jadam, jednak bez futerka. i za podrobami nie przepadam...

      Usuń
  3. Rozrzutny jesteś niemożebnie, przecież jej by wystarczyło miejsce na twoich kolanach. Prawdziwe przywiązanie, bez względu jak je nazwiemy: przyjaźń, tęsknota czy może przestarzale: miłość jest wtedy, kiedy nie musimy nic udowadniać.
    A tę mysz powinieneś był zjeść, żeby nie robić jej przykrości. Zedrzeć futerko i wypruć flaki, jeśli ci niemiłe. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za dobre rady.
      następnym razem przyjdę na konsultacje... jeśli pozwolisz...

      Usuń
  4. Ja wierzę, że Ty taki zamek kupić mogłeś, i to niejeden!
    Wszak jesteś Królem w Królestwie Słów.
    Twoje teksty rządzą...
    Pozdrawiam (jak zawsze z podziwem).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przyznam się, że nie umiem śnić. budzę się z pustą głową i nawet mgły nie zostają we mnie po nocy.
      dużo lepiej idzie mi na jawie. przynajmniej tak sobie pochlebiam.

      Usuń
  5. Chyba do końca się nie zrozumieliśmy?
    Chodziło mi o Króla Słów, a nie Króla Snów. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ zrozumieliśmy się.
      nie potrafię śnić, więc musiałem znaleźć dla tych utraconych snów miejsce w słowach. i usiłuję im nadać tyle kolorów, ile mogłyby mieć w obrazach sennych. i ciągle staram się dołożyć choć troszeczkę więcej niż minimum. żeby nabrały kształtu, smaku i znaczenia. może kiedyś się uda, lecz na razie - poligon i nieustające próby
      a za dobre słowo pięknie dziękuję.

      Usuń
  6. Tak, zrozumieliśmy się. :) Teraz to czuję.
    Piszesz: "może kiedyś się uda" - i tu się nie zgodzę, bo JUŻ się udaje.
    Jest smak, kształt, znaczenie, kolor...
    Jest wszystko, co trzeba, by uwieść czytelnika.
    By go zachwycić, zadziwić, oczarować...
    Pozdrawiam z uśmiechem. :)

    OdpowiedzUsuń