środa, 7 listopada 2018

Wywiad z potworem.


Zakładam na uchwytach starą, magnetofonową taśmę, która rzęzi już i jej dni są policzone. Powinienem ją zdigitalizować, żeby zachować dla potomnych, ale nie mam w sobie aż tyle sił, żeby udostępnić ją światu. Słuchałem jej wielokrotnie i nigdy w całości. Umysł buntował się za każdym razem, a ciało stawiało opór. Usiłowało upić się choćby i powietrzem, żeby tylko stracić przytomność, rozsądek, empatię… Ludzkość utracić. Pośród nieskończonych regałów archiwalnych materiałów redakcyjnych musiałem trafić akurat na tę taśmę i posłuchać o dwa słowa zbyt długo, żeby móc odejść i zapomnieć?

A teraz ciągnęła mnie do siebie, kusiła i wracałem do niej jak w narkotycznym transie. Ukryta w archiwach taśma, którą odtworzyć można na ostatnim działającym magnetofonie szpulowym wzywała mnie, jak magnes wzywa metalowe opiłki. Magnetofon charczał, trzeszczał, rozpaczał odtwarzając dźwięki, które zaczynały powoli rozmywać się już w szumach niedopowiedzeń. Oczyszczenie, cyfryzacja mogły być dla tej taśmy ostatnią szansą na popularyzację, ale ja nie chciałem popularyzować tych treści. Bałem się, że spowoduje to ciąg dalszy, że historia zamiast zgasnąć, albo mieszkać na peryferiach świadomości nabrzmi i rozdmuchana bezdusznością reporterską, redaktorską chęcią zdobycia jednodniowej sławy, pokaże ohydną ścieżkę wszystkim, którzy modlą się szukając podłych rozwiązań w zaciszu sypialni.

Przekręcam mechaniczną gałkę zasilania i taśma zaczyna przesuwać się pomiędzy głowicami odczytu, wijąc się jak wąż skomplikowaną ścieżką wiodącą do drugiej, chwilowo pustej szpuli. Z głośników dobiega biały szum. Na razie tylko szum i zakłócenia, ale już za chwilę zacznie się nagranie sporządzone przez nieznanego reportera. Pudełko nie ma ani nazwiska autora, ani współrzędnych geograficznych. Nawet daty nie ma, ale musi byś wiekowe, skoro na takiej taśmie się znalazło. Interesujące, że w ogóle udało się to nagranie zrealizować. Przeszedł mnie dreszcz, jak za każdym razem, kiedy audycja się rozpoczynała. Jeśli to początek, bo tego również nie wiem. Może było tych taśm więcej?

Głośniki wypluwają głos chłopca, na moje ucho dziesięcio-dwunastoletniego, który spokojnym głosem, rzeczowo i logicznie opowiada własną nieprawdopodobną rzeczywistość i to wszystko, czego doświadczał. Redaktor jest tylko cieniem, nawet pytań nie słychać, jakby pozwolił dziecku (?) na monolog i nie ingerował w treść. Czy można być dzieckiem mając podobne wspomnienia? Westchnąłem tylko, bo mnie i starość chciała opuścić w trakcie odsłuchu. A on to musiał widzieć…

- Trzysta siódma… - zaczął i niemal widziałem, jak palcem pokazuje – ona była trzysta siódmym dzieckiem, które z tego mostu skoczyło. Sama skoczyła. Widziałeś? Nikt jej nie popychał, nie przymuszał. Od kiedy tu przychodzę – liczę i ona jest trzysta siódma. Zacząłem liczyć dwa lata temu, ale gdybyś zszedł na dół, to może znalazłbyś dzieci sprzed stu lat, a może i więcej, chociaż nikomu dotąd się to nie udało. Sam widzisz, że most jest bardzo stary. Nawet kamień się kruszy na balustradach, a rzeźby tracą powoli rysy. Oni najczęściej skaczą koło tej rzeźby ze starszą panią. Może myślą, że to babcia, która im drogę pokazuje, bo widzisz? Ona ma rękę wyciągniętą, jakby pokazywała, że tam, za balustradą czeka na nich pyszny podwieczorek, nowa zabawka, czy prawdziwa mamusia.

- Wszystkie, które tu przyjdą, skaczą. Ja nie – w głosie słychać było dumę – mam jakiś defekt, albo coś, ale mnie nie ciągnie. Nawet stanąłem raz koło tej rzeźby. Pierwszy raz, to się trochę bałem, ale dostałem takie lanie w domu, że stanąłem, bo pomyślałem, że może i mnie babcia pociągnie. Nie stało się nic. Stałem i nie zawołała mnie na podwieczorek, ani na kolana do mamy. Za to przyszedł taki pan w kapeluszu i za rękę prowadził chłopczyka. Stanęli obok, pan wychylił się, żeby obejrzeć widok, a chłopczyk wdrapał się na balustradę i zrobił krok do przodu. Pan potem płakał, i wściekał się bardzo, to uciekłem, żeby mnie nie zbił. Przecież to nie ja kazałem chłopczykowi skoczyć. Mniejszy był ode mnie. Ale dał radę wejść na kamienne balustrady, pomachał ręką babci i poszedł. A pan został. Potem szukał go na dole, ale nie mógł znaleźć. Nikt nie znajduje…

- Potem, była taka dziewczynka z bratem. Sami przyszli, bez rodziców. Stanęli koło babci, a potem dziewczynka przybiegła i dała mi swoją lalkę i samochodzik brata, bo im niepotrzebne. Skoczyli razem, trzymając się za ręce, żeby się nie zgubić gdzieś tam. Bawiłem się samochodzikiem, kiedy ich mama mnie znalazła. Złapała mnie za ramiona i chciała ze mnie duszę wytrząsnąć, bo poznała zabawki i dopytywała się tak strasznie, że miałem siniaki na całym ciele przez miesiąc jeszcze. A potem skoczyła za nimi. Dziwne, bo dorośli tu nie skaczą… Najczęściej przyprowadzają tu niechciane dzieci. Przychodzą je tu wyrzucić, a babcia pokazuje dzieciom, że już czas odejść z tego świata, których ich nie kocha i pójść tam, gdzie pokazuje ręką – do raju dla dzieci. Ta pani co skoczyła, to krzyczała aż nie wpadła na kamienie tam, na dole. Pan zobaczy. Kości jeszcze leżą. To jej, bo dziecięcych kości pan nie znajdzie. No idź zobacz, nie bój się, jesteś za duży i babcia nie zaprosi cię na podwieczorek.

Piekielna logika i stoicki spokój chłopca odbierały rozum. Miałem mokre od potu ręce, a z twarzy odpłynęła mi cała krew do nóg, i rąk, które stały się zbyt ciężkie, żeby odejść od magnetofonu, albo go wyłączyć. Taśma z szelestem, z trzaskami, z przekazem z innego świata przesuwała się monotonnie zawiłą ścieżką, a ja wargi miałem spierzchnięte i obłęd w oczach. Chłopiec kontynuował, jakby opowiadał o przygodach na przerwie pomiędzy lekcjami:

- I tak było prawie co dzień. Nie zawsze mogłem przyjść, ale któregoś razu pani przyprowadziła chłopca w takiej ładnej, ciepłej kurtce. A ja marzłem. Poszedłem do nich i poprosiłem, żeby mi ją dali, bo jemu nie będzie potrzebna tam, gdzie idzie. Mama trochę się krzywiła, ale chłopiec dał mi ją bez słowa i zapytał, czy nie chcę jego butów, bo są dobre. Z mocnej skóry i nieprzemakalne. Wiesz? Chciałem ich bardzo, bo moje były byle jakie i już się rozpadać zaczęły, a po każdym deszczu miałem nogi mokre dopóki ostatnie kałuże nie powysychały. Bardzo ich chciałem, ale mama chłopca nie pozwoliła. I skoczył w tych butach… Szkoda…

- Dzieci, kiedy są same, to łatwiej się dogadać – rezolutny, choć pozbawiony uczuć chłopczyk chyba nie zdawał sobie sprawy z emocji jakie wzbudzał w słuchającym. Ale ja słyszałem w tle męski szloch, choć może to tylko moja wyobraźnia szlochała, albo moje łzy odbiły się na magnetycznej matrycy – Niektóre zostawiają mi pieniążki, albo słodką bułkę. Mówią, że tam, dokąd idą nie będą im potrzebne. Kiedy zacząłem mamusi przynosić pieniążki, to pozwoliła mi już nie chodzić do szkoły, tylko przychodzić tu. I bardzo się ucieszyła, że buty w końcu jednak dostałem i nie musiała mi ich kupować. Bardzo drogie są buty dla dzieci wie pan? A ja dostałem już trzy pary!

- Kiedyś przyszedł tutaj taki pan, który jest detektywem. Pytał mnie właśnie o te buty. Skąd mam, czy widziałem, gdzie poszedł chłopiec, to mu pokazałem. Szukał na dole i chyba mi nie wierzył, bo mówił do mnie brzydkie słowa i straszył policjantem. Nawet mnie zaciągnął za ucho na posterunek, ale mnie w końcu puścili, jak przyszła mamusia. I wróciłem tutaj. A później przyszła jeszcze taka pani z Czerwonego Krzyża i mi tłumaczyła, że szukają dzieci i mógłbym im pomóc. Żebym się przyglądał, żebym pytał, jak ma na imię każdy chłopczyk i dziewczynka, którzy tu skaczą. A ona będzie przyjeżdżała raz na miesiąc i dostanę torebkę cukierków i fajną książkę, sweter, albo latawiec. Teraz ma mi latawiec dopiero przywieźć, bo nie potrzebuję bucików, ani spodni, a słodycze dostaję od tych, co skaczą. Latawiec byłby dobry, bo czasami długo trzeba czekać, aż jakieś dziecko przyjdzie i trochę nudno. Ale w piątek przyszło ich czworo - wiesz?. I jeszcze zagraliśmy w ciuciubabkę, zanim skoczyli. Namawiali, żebym z nimi skakał, bo jestem fajny. Ale mama chciała, żebym na obiad wrócił, to zostałem.

- Nie! – usłyszałem głos chłopca. Podniesiony, lecz bez złości – niech pan jej nie zatrzymuje, to bez sensu. Nawet jak ją pan wygoni dzisiaj z mostu, to przyjdzie jutro i pojutrze. I będzie przychodzić, aż się uda. Niech jej pan pozwoli iść. Chyba, że chciał pan tego misia od dziewczynki, żeby swojemu dziecku dać prezent. Chce pan? Zapytam. Dziewczynka wygląda na miłą, to pewnie da… Trzysta ósma… Ma pan dzieci? Przyszedł pan zobaczyć, gdzie swoje przyprowadzić? Jak będzie pan tu szedł z dzieckiem, to przydałyby mi się rękawiczki. Zima idzie i zimno mi w ręce. Może pan zabrać ze sobą? Przecież nie będą już…

Taśma wyplotła się spomiędzy rolek i równym rytmem obracała na szpuli merdając ogonem z radością chińskiego smoka, że w końcu uwolniła się od naciągu…

4 komentarze:

  1. Wiesz... trudno powiedzieć słowo "lubię" do takiej treści. Niemniej jednak przyznaję - że te Twoje treści najeżone rzeczami mrocznymi i przeraźliwymi lubię właśnie najbardziej, chyba też z powodu niedopowiedzeń i możliwość kontynuacji życia przedstawionej historii w głowie.
    Mocno oziębiająca opowieść - dobrze, że jesień słoneczna za oknem.

    OdpowiedzUsuń
  2. lubię niedopowiedziane do końca historie bo dają możliwości.
    a opowiadanie napędziła poranna prasówka i szkocki most psich samobójców.
    niech jesień trwa w najpiękniejszej z możliwych odsłon.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj, Oko.

    "Ptaki uczą swoje młode latać, a delfiny uczą swoje potomstwo oddychania powietrzem. Być może małe potwory trzeba nauczyć potworowatości."
    (Jack London)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podejrzewasz, że ona jest dziedziczna?
      czyli pojawi się np prawnuk Stalina i będzie "lepiej wyszkolony"?

      Usuń