poniedziałek, 13 lutego 2023

Łańcuch życia.

 

Wędrowny tasiemiec ukradkiem wśliznął się do sypialni, w której trwała potajemna uczta. Nosiciel (jeszcze nieświadom kwitnącego w nim bujnie życia wewnętrznego) odczuwał wprawdzie sensacje jelitowe, jednak położył to na karb bardzo wyrafinowanego snu, z tego bardziej bolesnego pogranicza BDSM, w którym niechcący grał główną rolę. Sen był niezwykle wiarygodny i wzmocniony rzeczywistymi wrażeniami.

 

Stacjonarny pasożyt zdążył już spenetrować całość układu pokarmowego nosiciela i skosztować pełnej palety dostępnych dań. Jako jednostka zdeterminowana – wybrzydzać nie zamierzał, jednak przezornie wolał w pierwszej kolejności pożreć najwartościowsze potrawy, ochłapy zostawiając na czarną godzinę. Albo dla nowego lokatora gdyby tubylcowi udało się przenieść w bardziej dostatni świat. Cóż… Marzyć potrafią nawet tasiemce.

 

Wróćmy jednak do intruza. Sypialnia kipiała tym, co tasiemce uwielbiają – ociemniałą ciszą, ciepłą wilgocią i przede wszystkim, bezbronnym dawcą pozbawionym świadomości. Dywan – niczym kosmata szynszyla, pieścił podbrzusze tasiemca w gorączkowej drodze do celu. Minął pieczołowicie ułożone papucie, wspiął się na nieco przybrudzony jedwab prześcieradła. Było gładkie jak cholera i sprawiające wrażenie zmrożonego. Tasiemiec na wszelki wypadek przyspieszył wspinaczkę i z ulgą odsapnął na flanelowej pościeli.

 

Węszył z przyzwyczajenia i niezwykle subtelny przeciąg wywołany chrapaniem dawcy nie uszedł jego uwadze. W oddechu zachwycająco czaiły się aromaty niezbyt odległego posiłku. Wyrafinowanego wielce i najwyraźniej z górnej półki. Owoce morza. I takie zwyczajnie niezwykłe owoce. Mięso. Delikatne. Z limitowanej dostawy. Intruz doznał ślinotoku zagarniętego przez puchową pierzynę. Zaburczało mu gdzieś pomiędzy końcem, a początkiem i stracił podróżną flegmę. Ruszył do natarcia, kompletnie nie zachowując już ostrożności. Muldy pościeli pokonywał wpław. Wspinał się na zbocza i turlał w kolejne doliny, aż oddech oszołomił go nutą zapachową niemal żywą.

 

Otwarte usta, z leżącym na dnie martwym wielorybem wilgotnego jęzora stanowił ścieżkę do raju. I nawet kilkugodzinny zarost nie mógł powstrzymać głodnego od pogrążenia się w otchłaniach niewysławialnej obietnicy. Runął na dawcę, jak husaria spod Kircholmu. Wargi jeszcze grzały korpus intruza, gdy pępek przetoczył się nad zębami. Jęzor oferował ciepło utracone w drodze i energetyczną oazę. Był też drogowskazem jednokierunkowego szczęścia. Gardło drżało - nie z rozkoszy, lecz pod wpływem dźwięków. Chrapiący musiał zagłuszyć ekstatyczny taniec radości najeźdźcy.

 

I wtedy skończyła się bajka. Nagle i bez apelacji. Wiedziony instynktem osiadły lokator oderwał się od pełnego stołu i kontrolnie wybrał się na wycieczkę w górę układu podającego żarcie. Nie spał, nie zdążył się rozleniwić. Był czujny i pełen werwy. Już w otchłaniach przełyku wykrył intrygujące dźwięki i rozpoznał w niej pieśń bojową konkwistadorów. Nie zamierzał pozwolić konkurencji na konsumpcję. Dla dwóch mogło zabraknąć miejsca i paszy. Ryknął wściekle i z wyszczerzonymi zębami wychynął z gardzieli. Zaatakował, nim wróg dostrzegł niebezpieczeństwo.

 

Utrudzony drogą i wygłodniały, stanowił mizerny łup wojenny. Chudy był niebosko, jednak ostrożność lokatora kazała mu zatrzeć ślady więcej niż skrupulatnie. Dlatego wróg musiał zniknąć w uzbrojonej paszczy. Choćby był o niebo mniej smaczny od treści jelitowej. Nie zamierzał przecież informować dawcy o własnej obecności. Łykał w pośpiechu, nawet specjalnie nie gryząc. Dopiero, gdy zbliżał się do finału i zamierzał cofnąć się w bezpieczną toń układu wewnętrznego, w te ciemne i mokre zakamarki, z przepychem wypełnione strawą, poczuł pewien niepokój.

 

W kiszkach coś się działo. Długi korytarz przełyku rezonował dźwiękiem, jakiego nie wydawał dawca. A brzmiało to, jak uwertura do pieśni sytych. Zanim zrozumienie dotknęło instynktu lokatora, opadł na dno żołądka trawionego kwasami. Nie mógł sobie pozwolić na opieszałość i dumanie. Na kontemplację muzycznych treści. Musiał wiać czym prędzej w bezpieczne rewiry. A kiedy wreszcie mógł odsapnąć – dogoniła go pieśń sytych. Ze zdumieniem stwierdził, że intruz przetrwał pospieszną anihilację i teraz odbudowywał tkankę we wnętrzu tubylca. Biorca stał się dawcą. Świadomym przede wszystkim tego, że nie pozbędzie się napływowego obwiesia, który ze słabości uczynił siłę i teraz pasie się na dwukrotnie strawionej treści z każdą chwilą nabierając wigoru.

2 komentarze:

  1. Niecodzienne podejście do tematu, można polubić pasożyty...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. napisałem ponad tysiąc opowieści. żeby nie powtarzać się - szukam mniej oczywistych tematów. i taki się trafił. nie wybrzydzam. piszę.

      Usuń