Wędrowny tasiemiec ukradkiem wśliznął się do sypialni, w której trwała potajemna uczta. Nosiciel (jeszcze nieświadom kwitnącego w nim bujnie życia wewnętrznego) odczuwał wprawdzie sensacje jelitowe, jednak położył to na karb bardzo wyrafinowanego snu, z tego bardziej bolesnego pogranicza BDSM, w którym niechcący grał główną rolę. Sen był niezwykle wiarygodny i wzmocniony rzeczywistymi wrażeniami.
Stacjonarny
pasożyt zdążył już spenetrować całość układu pokarmowego nosiciela i skosztować
pełnej palety dostępnych dań. Jako jednostka zdeterminowana – wybrzydzać nie
zamierzał, jednak przezornie wolał w pierwszej kolejności pożreć najwartościowsze
potrawy, ochłapy zostawiając na
czarną godzinę. Albo dla nowego lokatora gdyby tubylcowi udało się przenieść w
bardziej dostatni świat. Cóż… Marzyć potrafią nawet tasiemce.
Wróćmy
jednak do intruza. Sypialnia kipiała tym, co tasiemce uwielbiają – ociemniałą
ciszą, ciepłą wilgocią i przede wszystkim, bezbronnym dawcą pozbawionym
świadomości. Dywan – niczym kosmata szynszyla, pieścił podbrzusze tasiemca w gorączkowej
drodze do celu. Minął pieczołowicie ułożone papucie, wspiął się na nieco przybrudzony
jedwab prześcieradła. Było gładkie jak cholera i sprawiające wrażenie
zmrożonego. Tasiemiec na wszelki wypadek przyspieszył wspinaczkę i z ulgą
odsapnął na flanelowej pościeli.
Węszył z
przyzwyczajenia i niezwykle subtelny przeciąg wywołany chrapaniem dawcy nie
uszedł jego uwadze. W oddechu zachwycająco czaiły się aromaty niezbyt odległego
posiłku. Wyrafinowanego wielce i najwyraźniej z górnej półki. Owoce morza. I
takie zwyczajnie niezwykłe owoce. Mięso. Delikatne. Z limitowanej dostawy.
Intruz doznał ślinotoku zagarniętego przez puchową pierzynę. Zaburczało mu
gdzieś pomiędzy końcem, a początkiem i stracił podróżną flegmę.
Ruszył do natarcia, kompletnie nie
zachowując już ostrożności. Muldy pościeli pokonywał wpław. Wspinał się na
zbocza i turlał w kolejne doliny, aż
oddech oszołomił go nutą zapachową niemal żywą.
Otwarte
usta, z leżącym na dnie martwym wielorybem wilgotnego jęzora stanowił
ścieżkę do raju. I nawet kilkugodzinny zarost nie mógł powstrzymać głodnego od
pogrążenia się w otchłaniach niewysławialnej obietnicy. Runął na dawcę, jak husaria spod Kircholmu. Wargi jeszcze
grzały korpus intruza, gdy pępek
przetoczył się nad zębami. Jęzor oferował ciepło utracone w drodze i energetyczną
oazę. Był też drogowskazem jednokierunkowego szczęścia. Gardło drżało - nie z
rozkoszy, lecz pod wpływem dźwięków.
Chrapiący musiał zagłuszyć ekstatyczny taniec radości najeźdźcy.
I wtedy skończyła
się bajka. Nagle i bez apelacji. Wiedziony instynktem osiadły lokator oderwał się
od pełnego stołu i kontrolnie wybrał się na wycieczkę w górę układu podającego
żarcie. Nie spał, nie zdążył się rozleniwić. Był czujny i
pełen werwy. Już w otchłaniach przełyku wykrył intrygujące dźwięki i rozpoznał
w niej pieśń bojową konkwistadorów. Nie zamierzał pozwolić konkurencji na
konsumpcję. Dla dwóch mogło zabraknąć miejsca i paszy. Ryknął wściekle i z
wyszczerzonymi zębami wychynął z gardzieli. Zaatakował, nim wróg dostrzegł niebezpieczeństwo.
Utrudzony
drogą i wygłodniały, stanowił mizerny łup wojenny. Chudy był niebosko, jednak
ostrożność lokatora kazała mu zatrzeć ślady więcej niż skrupulatnie. Dlatego
wróg musiał zniknąć w uzbrojonej paszczy. Choćby był o niebo mniej smaczny od
treści jelitowej. Nie zamierzał przecież informować dawcy o własnej obecności.
Łykał w pośpiechu, nawet specjalnie nie gryząc. Dopiero, gdy zbliżał się do finału i zamierzał
cofnąć się w bezpieczną toń układu wewnętrznego, w te ciemne i mokre zakamarki,
z przepychem wypełnione strawą,
poczuł pewien niepokój.
W kiszkach
coś się działo. Długi korytarz przełyku rezonował dźwiękiem, jakiego nie wydawał
dawca. A brzmiało to, jak uwertura do pieśni sytych. Zanim zrozumienie
dotknęło instynktu lokatora, opadł na
dno żołądka trawionego kwasami. Nie mógł sobie pozwolić na opieszałość i
dumanie. Na kontemplację muzycznych treści. Musiał wiać czym prędzej w
bezpieczne rewiry. A kiedy wreszcie mógł odsapnąć – dogoniła go pieśń sytych.
Ze zdumieniem stwierdził, że intruz przetrwał pospieszną anihilację i teraz odbudowywał
tkankę we wnętrzu tubylca. Biorca stał się dawcą. Świadomym przede wszystkim
tego, że nie pozbędzie się napływowego obwiesia, który ze słabości uczynił siłę i teraz pasie się na
dwukrotnie strawionej treści z każdą chwilą nabierając wigoru.
Niecodzienne podejście do tematu, można polubić pasożyty...
OdpowiedzUsuńjotka
napisałem ponad tysiąc opowieści. żeby nie powtarzać się - szukam mniej oczywistych tematów. i taki się trafił. nie wybrzydzam. piszę.
Usuń