poniedziałek, 27 lutego 2023

Ofiara.

 

Obudziłem w sobie potwora. Skąd miałem wiedzieć, że wstanie głodny? Kiedy to ja się budzę, bardziej chce mi się… hmm… czasy są takie, że strach się przyznać, co mi się chce, kiedy się budzę. Powiem dyplomatycznie, że fizjologia zrywa mnie na nogi i nie pozwala na opieszałość. I – tak, wiem, że jest przed dwudziestą drugą, więc absolutnie nie wypada wspominać o karygodnej nagości, czy innych wyuzdanych zabiegach z pogranicza prokreacji. Nie. Chodzi o tę bardziej przyziemną fizjologię.

 

Potwór zapragnął ryczeć, i nie omieszkał zrealizować zamiaru. Negocjowanie z potworem nie rokowało, dlatego nie usiłowałem. Skąd zresztą miałbym znać potworny język? A i on nie wyglądał na poliglotę, ani (tym bardziej) na tubylca. Zwykły koszmar (jeśli koszmary potrafią być zwyczajne). Ryk zdawał się okrążać Ziemię po raz trzeci, kiedy poczułem, że to ja jestem posiadaczem, nosicielem, czy żywicielem potwora i że na moich wątłych barkach spoczywa, jeśli nie obowiązek, to zwykła przyzwoitość. Nie wszyscy wstają bladym świtem. Są tacy, co właśnie zerwali się z firmowej bibki z sekretarką szefa i bynajmniej nie odsypiają jeszcze zarwanej nocy, z powodów bardzo luźno związanych z zakresem służbowych obowiązków.

 

Potwór rozglądał się kaprawym wzrokiem wokół i węszył. Chyba pożarł moje porzucone nieopodal łóżka drobiazgi tekstylne, książkę niedoczytaną, zestaw ołówków do pospiesznych notatek i notatnik do tychże także. Mościł się w pościeli zadkiem wygniatając ciepły krater w centralnym punkcie łoża jednoosobowego, z grubsza na przecięciu przekątnych. Czyli – zna się na geometrii wykreślnej. Taki Escher mógłby z nim przeprowadzić żywiołowy dyskurs w języku matematycznego paradoksu, ale ja? Pitagoras miesza mi się z Piotrogrodem, więc kolaboracja na styku równoległych światów i szukanie punktu przecięcia przerosło mnie jak zwykle.

 

W niezwykłej chwili musiałem podjąć jakieś kroki i to najlepiej nadzwyczajne. Zwyczajnie – poczłapałbym do łazienki, nieco tylko zaciskając uda, żeby nie zrosić dywanu, a cóż miałbym zrobić nadzwyczajnie? Wykluczyć łazienkę? Pobiec, zamiast człapać? ROZCHYLIĆ UDA? Na początek przełknąłem ślinę i osiągnąłem efekt dramatyczny. A dokładniej efekt motyla. Nie udźwignąłem nadmiernej wilgoci i brutalnie rzecz nazywając, puściła mi uszczelka, po czym zalałem dywan oraz kolana własne, nie zdobywając się na okrzyk „Eureka”, choć mi przysługiwał zapewne. Żaden hydraulik zapewne mi nie pomoże, zresztą… oni już dawno wyjechali w komplecie gdzieś na wyspy deszczowe. W tamtejszym klimacie wilgoci jest mnóstwo, więc i apetyt na ich usługi jest zdecydowanie większy.

 

Potwór ryczał i nie wiem, czy z uciechy jadowitej jak wydzielina czarnej mamby, czy z głodu nieludzkiego. Czyli moje poświęcenie i nadzwyczajne zachowanie nie wystarczyło. Za to teraz mogłem z godnością udać się nie truchtając i nie podzwaniając spuchniętym pęcherzem o teraźniejszość bolesną jak diabli. Uwolniony od wilgoci zdecydowałem się na wizytę w kuchni. Lodówka stęknęła gdym ją szarpnął zuchwale. Wewnątrz skrzył się lód-cud. Musiał być objawieniem z pogranicza zdarzeń irracjonalnych, bo przecież w „nofroście” o lodzie mowy miało nie być, a gwarancja wykluczała obecność zjawiska atmosferycznego typu gołoledź. Powietrze zachowywało się przyzwoicie, o czym poinformowała mnie moszna skurczona nagle z nałogową skłonnością do takich zachowań pod wpływem termodynamiki.

 

Potwór okazał się istotą mobilną i bezwstydnie zerkał przez moje ramię w czeluści lodowni pustej, jak portfel rencistki przed wizytą listonosza. Sierść zjeżyła mi się na grzbiecie pod wpływem nieoczekiwanego ucisku cielesnego, a cielec, wcale nie złoty, napierał mi na plecy, zafascynowany wyraźnie brakiem zawartości szafy chłodniczej. Wyciągnął jęzor (głupi jak but musiał być) i polizał wnętrze, nie ruszając mi się zza pleców. Szaniec ze mnie sobie zrobił, czy co? Ale jęzor miał pełnowymiarowy. Kameleon pozieleniałby z zazdrości nad sprawnością takowego organu.

 

Lód-cud zrobił to, co typowe dla lodu-niecudu. Czyżby jego cudowność była iluzją sprzedaną na wyrost mnie-naiwnemu? Powierzchowną mrzonką marketingową? Grunt, że schwytał potwora za jęzor, a nawet on nie potrafił ryczeć, będąc przytroczony temperaturowo do szafy – z pięćdziesiąt kilo żywej wagi. Wykręciłem na pięcie i znienacka to ja znalazłem się na grzbiecie potwora. Miałem go! Zanim zdążył się zaniepokoić i zastrzyc uszami, kopnąłem go tam, gdzie wydawał się najbardziej miękki. Ciut poniżej kręgosłupa ozdobionego wystającymi parchami.

 

Teraz ryknął. Czyli, jak chce, to potrafi ryknąć, nawet z jęzorem wklejonym w tryby chłodziarki. Newtonowska zasada reakcji najwyraźniej obowiązywała w spotwornianych kosmosach, bo wystartował dość niezbornie i wylądował w trzewiach mebla. Trzasnąłem drzwiami i było po krzyku. Niech ochłonie niebożę. Bo to niebożę przecież było? Trudno podejrzewać Boga o maczanie paluchów w idei stworzenia stworzenia tak paskudnego i hałaśliwego. Jakoś poradzę sobie bez lodówki. Trudno. Poświęcę się dla dobra ludzkości! Jak Ptolemeusz… Prometeusz… Poncjusz… Piotrogród… Piątek… Ttak. Poświęcę się, jak piątek – na ołtarzu lepszych, przyszłych dni.

2 komentarze:

  1. Trzynastego w piątek na grzbiecie czerwia z Diuny jestem free menem wszechrzeczy. W sobotę schabowy z kapustą i okłady z lodu po szkockiej na tętniący z wysiłku odbyt. Ostatnia myśl przed ulgą ? Kefir. Hibernowany sztyft nadal spoczywał w zamrażarce, obok mrożonej marchewki i szpinaku. Zdezynfekowany, czeka na swoje ostateczne zamknięcie ujścia. Lody tylko w waflu, owoce, skrawki gorzkiej czekolady i język ostatniego łasucha z kubeczkami smakowymi pełnymi malinowej śliny. Inne przysmaki suszą się po kątach w oczekiwaniu na porę gotowania wywarów.
    Wszystko przed.... oczekuje poza kolejnością, nim ukaże się numerek. Losowanie w niedzielę podczas ocieplania klimatyzacji. Poniedziałek nieosiągalny, jak Proxima. Będzie lepiej?
    przezorny Janek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żeby dalej snuć opowieść powinno być gorzej. bohater musi mieć zajęcie, a nie leżeć i dyszeć z obżarstwa.

      Usuń