Pora deszczowa w pełni. Trawniki bez
skargi łykają wodę, bo tylko brodate drzewa pamiętają urok letnich burz i
wiosennych roztopów. Ogłowione, wystrzyżone klony czekają na pierwszych osiedleńców,
choć grzywka bez zielonej farby nie zachęca do zakładania gniazd. Kosy wykonują
przeloty ćwiczebne niemal szorując brzuchami po chodnikach, jakby chciały się
napić w locie wprost z kałuż. Te, którym się udało pieją z zachwytu pieśni
pełne budzącej się namiętności. Inne muszą dalej trenować, korzystając ze
ścieżek wytyczonych kredowymi strzałkami w kilku kolorach. W pożółkłych od
bezsenności oknach snują się wizje roboczych kanapek i ciągu dalszego pieszczot
przerwanych warkotem budzika. Parasole niedoskonałą aureolą usiłują powstrzymać
ulatniające się błyskawicznie ciepło przed lotem do nieba. W takiej mżawce
nawet aromat świeżo wypieczonych bułek rozcieńcza się do dziesiątej wody i nie
cieszy wcale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz