Nie
chciałem pozwolić telewizji na niekończącą się depilację moich prywatnych poglądów.
Indoktrynację nachalną i nie ukrywającą nawet, że usiłują skraść mi duszę.
Obrabować z intymności i skłonić do płynięcia z prądem mód coraz
cudaczniejszych i lęków zadających kłam trywialnej logice.
Wyszedłem
poza.
Właśnie
miałem odetchnąć pełną piersią, ciesząc się, że nikt mi w trakcie nie zerka w
dekolt, kiedy wzrok uniosłem. Kiedy się stało że zamieszkałem w lesie gęstym od
anten i kamer? Wielki brat patrzy na mnie. Może się ślini po cichu, a może
knuje, jak mnie upokorzyć? To wszystko dla mnie? Ego mi napuchło tak, że guzik
w spodniach puścił i na świat ciekawie wyjrzał pyzaty pępek. Dla mojego dobra,
nim dobrze nogę postawię – już ruch mój zostanie pomiarem objęty. Widać, znaczy
coś ów krok i w historii świata zapomnianym być nie powinien.
Dumą
nafaszerowany zostałem tak, że odpuściłem sobie obiad. I kolację – a co! Stać
mnie było na gest szeroki! Przezornie postanowiłem jednak małe zapasy karmy
poczynić, na wypadek, gdyby noc bezsenna wymagała ode mnie nadludzkiego zaangażowania.
Nie chciałem osiąść na kulinarnej mieliźnie. Kasa zrewidowała błyskawicznie
zakupy, definicje ściągając z opakowań i pobłogosławiony zostałem paragonem
uszczuplającym rachunek bankowy. Nie nagrzeszyłem zbytnio, bo karta kredytowa
nie zaprotestowała przeciw moim wyborom, skrzętnie je jednak sortując.
Podążałem
wespół z elektronicznym cieniem – ja bez znaczącego celu, on zawsze skupiony na
mnie i wierniejszy od podwórzowego psa. Nieco mnie speszył tym niewzruszonym
poświęceniem, godnym czegoś więcej, niż błąkania się po manowcach, blisko
światowego marginesu, a może i poza nim. A przecież lazł, choć szaruga i
chodniki koślawe, jak sumienie notorycznego złodzieja.
Mijałem
inne jednostki – pilnowane równie skrupulatnie, aż się wstydziłem zaczepić i
zaproponować wspólnotę czegokolwiek – emocjonalną gawędę o przeczytanym rankiem
artykule, czy niewinnej plotce, jakoby… O cielesnej bliskości nie śmiałem nawet
zająknąć się w głowie, żeby pcheł marzeń niesfornych nie pobudzić,
doprowadzając do publicznej debaty nad słusznością erekcji niesprowokowanej
zewnętrznie.
Szedłem
świadom własnej wartości, obserwowanej skromnie z daleka i patrzyłem na wymianę
intymnej korespondencji telefonicznej, zbliżającej ludzi tak bardzo, że kontakt
fizyczny stał się tylko krępującym utrudnieniem. Młode dłonie dzierżyły sprzęt
komunikacyjny ze swobodą każącą mi domniemywać, że został im wszczepiony w organizm,
zmieniając nosicieli w cyborgi. Wyjąłem swojego pasożyta i przyjrzałem mu się
krytycznie.
-
Chciał gadać! Widziałem to po nim. Ledwie mu palec dałem, jak się rozognił i
zaczął prześcigać w propozycjach! O skubany!
Zwolniłem,
żeby nie spowodować katastrofy w ruchu lądowym i przycupnąłem półgębkiem na
ławeczce, ledwie co przez służby miejskie poczynionej. Przyrównanie tyłka do
gęby odbiło mi się przykrą czkawką, sugerując konieczną wzajemność wymiany…
Poczerwieniałem z wysiłku chcąc uniknąć oczywistości. Strach było usta tworzyć,
bo a nuż pierd z nich wypłynie, skażeniem obejmując okolicę? Wstałem, niszcząc
nić wzajemności. Od dziś siadam wyłącznie tyłkiem, gęby nie mieszając do
ćwiczeń fizycznych. Obiecałem sobie solennie uważać na jakość marzeń, nim
zaczną mi się spełniać.
Telefon
tymczasem zaczął kwilić, że głodny. Że czas go energią poczęstować, bo
wyczerpany jest niemożebnie. Wiedząc, że karmę dla siebie kupiłem (dane
przechowywał w pamięci latami – taki był pamiętliwy) żądał, abym także jego
strawę nosił przy sobie. Albo pozwolił skorzystać z mojej wewnętrznej sieci
elektrycznej.
-
Ależ się żarłok rozzuchwalił! Ten to dopiero z rozmachem marzy! Wszczepić się
we mnie pragnie i moją energią się karmić. Z sieci neuronów też chętnie by
skorzystał, bo cóż to parę giga elektronicznej pamięci, gdy taki tłusty mózg
noszę daremnie, nie korzystając nawet z ćwierci bio-zasobów.
Cierpliwie
przeczekiwałem argumenty, mając świadomość, że podąża szlakiem dawno już
przetartym do cna. Czekałem, aż zmęczy się rozbuchanymi żądaniami i przejdzie
do uwypuklania korzyści. Wreszcie nie zdzierżył i poinformował mnie jawnym
tekstem, że bezpośrednia z nim łączność to sprawa życia i śmierci. Mojej i
jego. Naszej. Więc zamiast półśrodków – MUSIMY działać wspólnie. Zespolić się
jak mąż i żona. W podstawową komórkę społeczną.
A
niech mnie! Oświadczył mi się! Bezczelny sprzęt! Liczy, że w NASZYM związku ja
będę bazą danych, a on organem wykonawczym. Że rola akumulatora, to wszystko na
co zasługuję, żeby on mógł brylować w wirtualnej przestrzeni bez ograniczeń…
Cisnąłem
drania do ulicznego kubełka, nie czekając nawet końca wywodu. Kamera z
wysokości latarni ulicznej z troską pochyliła się nad jawnym rozbojem w biały
dzień i przesłała gdzie trzeba zawiadomienie o popełnieniu. Anteny
zesztywniały. Szum informacyjny spowodował zatory lokalne. W kuble dogorywał
niedożywiony staruszek, wciąż nierozumiejący mojego braku rozsądku. Nim zgasł
zapewne podzielił się wiedzą o moim zszarganym zdrowiu psychicznym i wezwał
pielęgniarzy z kaftanem bezpieczeństwa, aby mnie uchronić przed własną głupotą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz