środa, 22 lutego 2023

Rozwód.

 

Nie chciałem pozwolić telewizji na niekończącą się depilację moich prywatnych poglądów. Indoktrynację nachalną i nie ukrywającą nawet, że usiłują skraść mi duszę. Obrabować z intymności i skłonić do płynięcia z prądem mód coraz cudaczniejszych i lęków zadających kłam trywialnej logice.

 

Wyszedłem poza.

 

Właśnie miałem odetchnąć pełną piersią, ciesząc się, że nikt mi w trakcie nie zerka w dekolt, kiedy wzrok uniosłem. Kiedy się stało że zamieszkałem w lesie gęstym od anten i kamer? Wielki brat patrzy na mnie. Może się ślini po cichu, a może knuje, jak mnie upokorzyć? To wszystko dla mnie? Ego mi napuchło tak, że guzik w spodniach puścił i na świat ciekawie wyjrzał pyzaty pępek. Dla mojego dobra, nim dobrze nogę postawię – już ruch mój zostanie pomiarem objęty. Widać, znaczy coś ów krok i w historii świata zapomnianym być nie powinien.

 

Dumą nafaszerowany zostałem tak, że odpuściłem sobie obiad. I kolację – a co! Stać mnie było na gest szeroki! Przezornie postanowiłem jednak małe zapasy karmy poczynić, na wypadek, gdyby noc bezsenna wymagała ode mnie nadludzkiego zaangażowania. Nie chciałem osiąść na kulinarnej mieliźnie. Kasa zrewidowała błyskawicznie zakupy, definicje ściągając z opakowań i pobłogosławiony zostałem paragonem uszczuplającym rachunek bankowy. Nie nagrzeszyłem zbytnio, bo karta kredytowa nie zaprotestowała przeciw moim wyborom, skrzętnie je jednak sortując.

 

Podążałem wespół z elektronicznym cieniem – ja bez znaczącego celu, on zawsze skupiony na mnie i wierniejszy od podwórzowego psa. Nieco mnie speszył tym niewzruszonym poświęceniem, godnym czegoś więcej, niż błąkania się po manowcach, blisko światowego marginesu, a może i poza nim. A przecież lazł, choć szaruga i chodniki koślawe, jak sumienie notorycznego złodzieja.

 

Mijałem inne jednostki – pilnowane równie skrupulatnie, aż się wstydziłem zaczepić i zaproponować wspólnotę czegokolwiek – emocjonalną gawędę o przeczytanym rankiem artykule, czy niewinnej plotce, jakoby… O cielesnej bliskości nie śmiałem nawet zająknąć się w głowie, żeby pcheł marzeń niesfornych nie pobudzić, doprowadzając do publicznej debaty nad słusznością erekcji niesprowokowanej zewnętrznie.

 

Szedłem świadom własnej wartości, obserwowanej skromnie z daleka i patrzyłem na wymianę intymnej korespondencji telefonicznej, zbliżającej ludzi tak bardzo, że kontakt fizyczny stał się tylko krępującym utrudnieniem. Młode dłonie dzierżyły sprzęt komunikacyjny ze swobodą każącą mi domniemywać, że został im wszczepiony w organizm, zmieniając nosicieli w cyborgi. Wyjąłem swojego pasożyta i przyjrzałem mu się krytycznie.

 

- Chciał gadać! Widziałem to po nim. Ledwie mu palec dałem, jak się rozognił i zaczął prześcigać w propozycjach! O skubany!

 

Zwolniłem, żeby nie spowodować katastrofy w ruchu lądowym i przycupnąłem półgębkiem na ławeczce, ledwie co przez służby miejskie poczynionej. Przyrównanie tyłka do gęby odbiło mi się przykrą czkawką, sugerując konieczną wzajemność wymiany… Poczerwieniałem z wysiłku chcąc uniknąć oczywistości. Strach było usta tworzyć, bo a nuż pierd z nich wypłynie, skażeniem obejmując okolicę? Wstałem, niszcząc nić wzajemności. Od dziś siadam wyłącznie tyłkiem, gęby nie mieszając do ćwiczeń fizycznych. Obiecałem sobie solennie uważać na jakość marzeń, nim zaczną mi się spełniać.

 

Telefon tymczasem zaczął kwilić, że głodny. Że czas go energią poczęstować, bo wyczerpany jest niemożebnie. Wiedząc, że karmę dla siebie kupiłem (dane przechowywał w pamięci latami – taki był pamiętliwy) żądał, abym także jego strawę nosił przy sobie. Albo pozwolił skorzystać z mojej wewnętrznej sieci elektrycznej.

 

- Ależ się żarłok rozzuchwalił! Ten to dopiero z rozmachem marzy! Wszczepić się we mnie pragnie i moją energią się karmić. Z sieci neuronów też chętnie by skorzystał, bo cóż to parę giga elektronicznej pamięci, gdy taki tłusty mózg noszę daremnie, nie korzystając nawet z ćwierci bio-zasobów.

 

Cierpliwie przeczekiwałem argumenty, mając świadomość, że podąża szlakiem dawno już przetartym do cna. Czekałem, aż zmęczy się rozbuchanymi żądaniami i przejdzie do uwypuklania korzyści. Wreszcie nie zdzierżył i poinformował mnie jawnym tekstem, że bezpośrednia z nim łączność to sprawa życia i śmierci. Mojej i jego. Naszej. Więc zamiast półśrodków – MUSIMY działać wspólnie. Zespolić się jak mąż i żona. W podstawową komórkę społeczną.

 

A niech mnie! Oświadczył mi się! Bezczelny sprzęt! Liczy, że w NASZYM związku ja będę bazą danych, a on organem wykonawczym. Że rola akumulatora, to wszystko na co zasługuję, żeby on mógł brylować w wirtualnej przestrzeni bez ograniczeń…

 

Cisnąłem drania do ulicznego kubełka, nie czekając nawet końca wywodu. Kamera z wysokości latarni ulicznej z troską pochyliła się nad jawnym rozbojem w biały dzień i przesłała gdzie trzeba zawiadomienie o popełnieniu. Anteny zesztywniały. Szum informacyjny spowodował zatory lokalne. W kuble dogorywał niedożywiony staruszek, wciąż nierozumiejący mojego braku rozsądku. Nim zgasł zapewne podzielił się wiedzą o moim zszarganym zdrowiu psychicznym i wezwał pielęgniarzy z kaftanem bezpieczeństwa, aby mnie uchronić przed własną głupotą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz