Na parapecie przysiadły latające ryby.
Zdyszane. Ciężko łapały oddech po długim locie. Z niepokojem zerkały w dół, podejrzliwie
śledząc przestrzeń, skąd nadleciały. Zerwałem się z łóżka i pognałem do okna.
Uff…
Na dole wciąż pysznił się zasrany niebosko
trawnik, a ocean nadal był dostępny wyłącznie na ekranie telewizora. Otarłem
pot z czoła i wróciłem do oglądania. Ryby zatrzepotały płetewkami i obejrzały
się. Chyba spodobał im się program, bo przylgnęły do szyby i niemal spijały
słoną wodę z monitora. Żal mi było sierotek – wpuściłem, ale potłukły sobie
brzuszki spadając na stół i podłogę. Pomyślałem:
Nie ma tego złego… Będzie pyszny obiadek.
W taki właśnie sposób ryby wyszły na ląd i trafiły do kuchni.
OdpowiedzUsuń..Dały się nabrać...hi,hi
idę poszukać. lubię ryby.
UsuńOkropność (ten obiadek).
OdpowiedzUsuńmiało się mięsko zmarnować? ryba na dywanie niewiele więcej może. pośmiertnie - chyba jej wszystko jedno.
Usuń