Oczywiście
MUSIAŁA zamieszać. Nad planszą pojawił się znikąd klucz drapieżnych mant
wywijających jadowitymi ogonami i szybujących arogancko nad stadami spasionych
nosorożców walczących z takimi małymi, ruchliwymi istotami, piszczącymi niemal
jak kurczaki. Ale kurczaki nie miewają toksycznych szponów i nie są
nafaszerowane nitro aż po korek. Na placu boju co chwila pojawiały się
eksplozje, gdy ruchliwy entuzjazm niby-kurczaków nie mieścił się w skromnych
kadłubkach. Płyty piersiowe, pancerne osłony karku, nawet zadnia zapora na nic
się zdały krótkowzrocznym nosorożcom wobec tych knypków eksplodujących radośnie
i nie skarżących się na masowe kurczenie się pogłowia.
Zrozumiałem
fenomen dopiero, kiedy manty z okrzykiem bojowym zanurkowały lotem koszącym i
ignorując walkę na planszy wbiły się pod nią. Dopiero się zaczęło! Jazgot i jazda
po muldach. Plansza podrygiwała, jak spocona Helenka podłączona do sieci prądu
przemiennego. Popatrzyłem na rywalkę, a ona uśmiechnęła się i uniosła czubkiem
ołówka róg planszy. W jej cieniu, w podziemiach, kurczaki kopulowały jak
oszalałe, a samiczki niemal nie przerywając ekstazy rodziły całe zastępy
młodego wojska. Ledwie tylko który się opierzył, a już wymykał się spod
czułości rodzicielskiej i przez dziurkę wyczołgiwał się na powierzchnię. A tam
już czekał wróg nie spodziewający się, że pomiędzy nogami masowo wyrastały mu
grzyby niemal atomowe. Broń odnawialna zbiorowym wysiłkiem tych, co nie pchali
się na afisz.
Manty
zdaje się były wielce głodne i nie siliły się na pożeranie planktonu
indywidualnie. Płetwo-skrzydłami zagarniały całe zastępy i pchając przed siebie
tworzyły mikrotornada pełne pożywnej zawartości. Smakowało im wyraźnie. Mięsko
wirowało i nie przestawało nawet w przełykach mant. Sądzę, że co mniej
rozgarnięte kurczaki zorientowały się, że już nie żyją dopiero w trakcie
wydalania. Bo manty przetwarzały bio-paliwo w czystą energię i masa nie była im
potrzebna. Żeby się unosić – trzeba było mieć rezerwy mocy i zapas paliwa na
ewentualny post. A nie kałdun pełen zbędnych elementów przemiany materii.
Spod
planszy zaczął dobywać się fetorek. Aż poprosiłem rywalkę, żeby cofnęła ołówek.
Niech się kisi ciepły smrodek pod powierzchnią. Tymczasem na wierzchu nosorożce
złapały drugi oddech. Przynajmniej te, co przetrwały wstępny entuzjazm napadu
nielotnych kamikadze. Niby-kurczaki bez wsparcia prokreacyjnego traciły grunt
pod nóżkami. A raczej zgrabniutkie, pulchniutkie nóżki nosorożców wsmarowywały
armię karłów w podłoże, pozostawiając za sobą przestrzeń wolną od drobiazgów
świata ożywionego. Nieco obawiałem się, że planszę skazi trupi jad, albo jakaś
inna zaraza, więc ukradkiem wysłałem w bój dwie kohorty skarabeuszy. Znaczy
tych… żuków gnojarzy. Miałem nadzieję, że mierzwa, czy mielone mięso będą im
bez różnicy. I były. Oczyściły planszę błyskawicznie i zeszły do katakumb na
drugie danie. A może i na trzecie.
Nie
wiadomo do dzisiaj, co stało się z kluczem mant, ale kiedy moja rywalka znów
wetknęła ołówek pod planszę… spod spodu doszło tylko popierdywanie nażartych do
wypęku skarabeuszy. Za to wiadomo, co stało się z niedobitkami nosorożców.
Skorzystały z okazji, że uwaga publiczności skoncentrowała się na mniejszych
jednostkach, sformowały szyk uderzeniowy i przedarły się przez granicę.
Oczywiście bez paszportów, kontroli celnej i innych cywilizacyjnych bzdur.
Następnie runęły w dzicz, starając się zadbać, by i o nich słuch zaginął. Rywalka
miała łzy w oczach. I nie docierały do niej argumenty medyczne. Zamalowała mi
otwartą dłonią, dla równowagi po trzy razy na każdy z policzków, nim uznała, że
wystarczy tej ekspresji. Dopiero wtedy zdołałem wykrztusić plując krwią:
-
Żebyś choć ołówek odłożyła durna!
Manty odleciały... Szkoda, bo są piękne. Piękne i drapieżne. Lubię je.
OdpowiedzUsuńraczej zaginęły w boju z robaczkami.
UsuńMoje polowania na kapryśne baczyłagi są bezkrwawe. Przynajmniej dla mnie. Przeciwniczka jest całkowicie ogołocona z gadżetów i nie dysponuje żadnym zbrojnym narządem. Nie posiada pazurów, kłów, a nawet sierści. Walka jest zabawą, ale może okazać się i niebezpieczną igraszką, prowadzącą do ekstazy, orgazmu a nawet obstrukcji.
OdpowiedzUsuńDłonie, a może raczej same palce, gdzie pierwsze skrzypce gra kciuk, są specjalistycznie trenowane przez wiele lat. Wymagany jest całkowity mrok, a nawet jądro mroku. Nie ma mowy o czarnej dziurze, takie zjawisko jest niepożądane. Pierwszy kontakt cielesny z baczyłagą jest tak niesamowity i niespodziewany, że u łowców bez odpowiedniego, wieloletniego treningu na ogół prowadzi do traumy i paraliżu. Niestety, nikt nigdy nie ujrzał całej baczyłagi, dlatego wszelakie jej opisy mijają się z prawdą. A może na całe szczęście? Jej fiołkowy oddech, a później delikatniusieńkie muśnięcie jadowitym, wilgotnym dziubaskiem w okolicach potylicy, może doprowadzić do amoku .
Łowca ciągle ćwiczy i czeka, a jego baczyłaga czai się w mroku, dojrzewa, szykuje się przez całe swoje życie, aby w jednej sekundzie oddać się swojemu pogromcy.
przezorny Janek
tak bez walki? i nawet jednego toksycznego ukąszenia wilgotnym dziubaskiem? zmarnował się?
UsuńMuśnięcie wystarczy.
OdpowiedzUsuńKto jest ofiarą? Łowców coraz mniej, przybywa za to pacjentów na oddziale zamkniętym. Pełno TU Poetów i Wilkołaków.
Madame Agata, była już dobrze przygłucha i wszystko nie tak przekazała "i cichym ścigała go lotem...", przecież dla starego huntera było wiadome o co dokładnie chodzi.
To już się zdarzyło: " A to co to za kwiat jest? ....ten kwiat, proszę cię (nie było kwiatów w mieszkaniu), jak się nazywa ten kwiat? " . Był podobno czarny. Kto dostrzega czarne kwiaty w mroku, znaczy czas Jeźdźcem zostać. Łowca pamięta fiołkowy oddech, pora umykać przed czarnym kwiatem. W głowie chaos i ledwie się postrzega, że słońce już wschodzi, a pamiętać trzeba, że śmiertelnikiem się jest!
Jeździec umykając tyle nie plecie farmazonów, teraz już będzie bardziej milcząco. Sznur zwisa swobodnie, nie obciążony, dynda sobie a Muzom. Indywidualna miłość baczyłagi podlega milczeniu.
przezorny Janek