Docent
Bazyli Moczarski kończył właśnie pochłaniać soczyste parówki i z wąsów zwisały
mu smętne stalaktyty stygnącej mieszaniny ketchupu i musztardy. Wąsy,
rudziejące spontanicznie, były odzwierciedleniem duszy docenta i nadążały za
jego nieujarzmioną duszą, bezkrytycznie dostosowując się do okoliczności. A
dziś docent miał dobry humor. Odebrał wygraną w totolotka, a całość wygranej
przeznaczył na konsumpcję. I parówki miały być początkiem niezbyt wypasionego
menu na najbliższe dwa, góra trzy dni. Wygrana nie oszałamiała wielkością.
Biurko
Bazylego, skropione sokami z parówek i okruchami pszennych bułeczek wyglądało,
jakby było niezasiedlone od kilku lat. Pośród stert papierów walały się
powyginane nerwowo spinacze, kulki z chleba i papieru, zaschnięte resztki
czegoś, do czego lepiej nie zbliżać się bez uzasadnienia i skafandra
ochronnego. Jednak dotknięcie tego z mozołem skonstruowanego chaosu wywoływało
furię w duszy docenta Mocarskiego i każdy ze współpracowników wolał raczej
obejść szerszym niż wymagany łukiem, niż wdać się w polemikę quasinaukową na
temat definicji pojęcia „porządek”.
Docent polował właśnie na ostatni kęs
parówki usiłujący ukryć się na talerzu pośród kleksów musztardy i dumnie
przyglądał się temu, co nadział na widelec, kiedy drzwi otworzyły się z impetem
i wpadła pulchna i rumiana pani doktor Marianna Górska-Porębska. Skądinąd –
kierowniczka pracowni i autorytet geologii naturalnej - nikt nie pytał,
dlaczego naturalnej, choć ów epitet sugerował, że geologia może mieć również nienaturalne
źródła, ale pani doktor i tak już rumieniła się nad miarę, a po TAKIM afroncie,
gotowa byłaby zaprezentować erupcję wulkanu, który pogrążył w otchłaniach Atlantydę
wraz z całym przychówkiem.
-
Bazyli! – od wejścia rozpoczęła delegację zadań na ledwie rozpoczęty dzień
tryumfu nauki nad iluzjami co poniektórych indywiduów – Rolnik Donald Półdolny
z przedgórza kaczawskiego właśnie minął rogatki miasta i jedzie traktorem do
nas z epokowym, monumentalnym okazem geologicznym. I ty właśnie, masz
niezwłocznie zorganizować powitanie naszego darczyńcy i uhonorowanie go jak
należy. Medal państwowy dostanie w swoim czasie, jednak dziś my, jako zespół,
mamy obowiązek okazać mu serdeczność i polską gościnność. Urząd wyasygnował
pewną kwotę, a przypomnę, że urząd (co zabrzmiało jak URZĄD!) nie należy do
krezusów, więc niech Bazyli roztropnie szafuje funduszami. Jak własnymi, a
nawet ze zdecydowanie większą starannością.
Ta
ostatnia uwaga miała źródło niewątpliwie w obrazie docenta znęcającego się nad
smętnie zwisającym z widelca ostatnim kęskiem bogatszego niż zazwyczaj
śniadania.
-
Taaa jest – Bazyli zamierzał stuknąć obcasami i zasalutować, nim pogna w celu
błyskawicznej aprowizacji przyjęcia delegat ludu niosącego boski dar. Obcasy
jednak dawno już trzymały się od docenta z daleka i nie zamierzały wydawać
dźwięku.
Wobec
tej porażki nawet nie czknął i nie obtarł paluchów, lecz wyszarpnął z kierowniczej
dłoni banknoty i zniknął pochłonięty szałem zakupów. Wybiegając z instytutu
wiedział już, że trzeba zakupić dwie skrzynki gorzałki – jedną na użytek
niezbyt zasobnego instytutu, a drugą na czczenie rolnika. Po kilku głębszych
zamierzał podsunąć mu pod nos pokwitowanie na obie skrzynki. Luksusowa, czy z
kłoskiem? Aspekty polityczno-społeczne nie były mu obce. Wolał nie zrażać
gościa jakąś szlachecką nazwą, bo a nuż Donald odczyta to jak wywyższanie się
organu nad prostym chłopem. Ale i kłosek nie brzmiał dobrze – że niby dla wieśniaka,
to słoma do butów? Powinien wybrać coś więcej stonowanego i niekoniecznie obco
brzmiącego. Belweder? Dumnie i adekwatnie do urzędu? Krupnik? Świątecznie i ze
smaczkiem? Krupnik, plus kaszanka z cebulką. A do tego plastry surowej
polędwicy, która będzie udawać łososia, czy coś tam. Łatwe do przełknięcia i
bezpieczne ideologicznie. A reszta, to już chłam owocowo-warzywny do ustalenia
na miejscu i jakieś fikuśne ciasteczka.
Docent
wracał objuczony niczym karawana po udanej konkwiście. W instytucie wrzało.
Personel pod światłym przewodem pani doktor ustawiał stoły w świąteczną
podkowę, a pani Basia (półetatowa sprzątaczka, która pierwsze pół etatu
wypełniła we wczesnej erze mezozoicznej, a teraz dogorywała zawodowo na
posterunku w szanowanej instytucji) omiatała girlandy pajęczyn pamiętających minione
święta. Basowy pomruk traktora obciążonego po kres wytrzymałości wypełniał okna
dźwiękiem mających się za chwilę potłuc szklanek. Kiszone ogórki drżały w
słoikach, kieliszki usiłowały zachować równowagę, co nawet przed wypiciem
zdawało się trudnym zajęciem. Wreszcie dźwięki ucichły i tylko miarowy krok
gościa w gumofilcach marki Stomil, od których z lękiem odrywały się okruchy
gliny-czy-błota.
Pani
doktor rasowo pląsała w miejscu z niecierpliwości, personel przełykał ślinę
widząc stół zastawiony tak bogato, jak nigdy, Bazyli ukradkiem wciskał
reklamówkę z flaszkami, które zamierzał zaoszczędzić pod własne biurko.
-
To jest ten, no… - gość był wysoce komunikatywny i od wejścia usiłował nadać
ton gawędzie – Przytargałem! Zwalić onego na podwórzec, czy bedzieta go od razu
toczyć na warsztat?
-
Ach, panie Donaldzie – krygowała się Doktor Górska-Porębska – jeszcze nie
zdecydowaliśmy, ale może najpierw pan zasiądzie z nami, bo zapewne utrudzony
pan okrutnie.
-
Ta jest – Bazyli uwielbiał funkcję wodzireja i w okamgnieniu usadził gościa na
miejscu dla uprzywilejowanych, po czym od serca polał. Nawet bardziej jak od
serca (wszak gość miał podpisać pokwitowanie, a Bazyli wolałby, żeby nie
śledził zawartości dokumentu zbyt trzeźwym wzrokiem). Dlatego gościowi nalał szklanicę,
ignorując pisklęta rżniętych kieliszeczków lordowskiego autoramentu – Szanowny
pan golnie na dobry początek, a my ustalimy, co zrobić z dostawą.
Impreza
natychmiast nabrała wigoru. Kołnierzyki stawały się zbyt ciasne, a krawaty
zbędne. Ktoś porwał do tańca bardzo już rumianą Mariannę. Na dziedzińcu obelisk
tkwił na traktorze bez niepokoju. Czym dla kamienia jeden dzień w tę, czy
wewtę? Nie takie impertynencje znosił w swoim życiu.
Ho, ho, ho.
OdpowiedzUsuńWiększość z tych kamieni poszło z dymem, ale część została wkopana do ziemi i nie wiedzieć czemu nazwana-węgielnymi.Te są ekologiczne. Kamień Donalda, to dar Matki Ziemi, będzie przełomem dla przyszłości Świata. Ekologiczne gumofilce, jadalne i niskokaloryczne to nic innego, jak siedmiomilowe skoki w nowoczesne kulinaria.
Ktoś chciał puścić kogoś w skarpetkach i się sprawdza! Pora zacząć zjadać cudze buty, wyprać skarpetki i wyjąć słomę.
przezorny Janek
ani chybi - wieszcz!
UsuńObecnie poszczę.
UsuńRozumiem krupniczek pod kaszankę w macierzystym maćku, z cebulką , kiełbaską i boczkiem z gorącej patelachy. Toż to dla zdrowotności jest.
Niestety, dzisiejsze menu- parkowa z biedronki, kapusta z grochem i herbatka lipowa z cytryną.
przezorny Janek
co zrobić - nie zawsze jest promocja na kaszankę. nawet w Biedronce.
UsuńJest superhit, plandeka 3 na 4 po 29,99 zł. Na traktor, albo ten głaz! Trzy plandeki, to trzecia za 13 zł!
UsuńCo pokryć trzecią plandeką? Gadanie, że od przybytku nie boli- co z rumianą Marianną, taka okazja.
przezorny Janek
podobną plandekę używałem (ostatnio panuje moda na "stosowanie") jako płachtę namiotową, albo ekstra podłogę zabezpieczającą namiot przed podciekaniem wody z gruntu. no i kajak kryje doskonale na wypadek dżdżu.
Usuńpolecam - za trzy dyszki, to jak za darmo!
Jest gdzieś pogrzebany pies.
UsuńKaszanka jest po 15zł za kg! Problem polega na tym, ile krwi potrzeba do wyrobu np.10 kg tej padliny? Kasza prażona, gryczana w torebkach i stare gumofilce są, plandeka za 30 dyszki i kocioł do gotowania prania ze strychu, jest. Koza. Warsztat masarski, jak cholera. Koncesja na chrust. Krew. Ocet. Ile krwi mieści się w jednej świni?. Można od każdej pobrać po litrze, nie zabijając stworzenia paralizatorem i sprężynowcem.
To może prościej już z tym kajakiem, który obawia się wody, w postaci dżdżu. Kupić kajak i plandekę, czy kg kaszanki i krupnik kupić? Ile kosztuje dziurawy kajak ze sklejki i puszka towotu na te dziury w tymże, sprawdzę. Szukam Leszka na kajak, pod plandekę. Kaszanka i krupnik.
Nie musiałem czytać o Bazylim. Rumunka Marianna.
przezorny Janek
chyba nie nadążam. ale nie szkodzi. mogę trawić powolutku.
UsuńNabrałam smaka na tą polędwicę łososiową ( warto czasem niedojadać), a menu zrobiło swoje...Rozpięte kołnierzyki, ściągnięte krawaty, a nieujęta w tekście przeplatanka podstolna, w nierozpoznanym rytmie, wyzutymi z butów stopami, tylko podkręciła chęć na ciąg dalszy...
OdpowiedzUsuńznaczy - znasz się na rzeczy. i tak trzymaj. grunt, to dobrze się zabawić!
UsuńPopatrzeć/ poczytać zawsze można ...
Usuńto boli mniej niż branie udziału.
UsuńWygraną przeznaczyć na wypasione jedzenie można, więc liczyłam na homara w sosie muślinowym. Zaszalał i kupił parówkę, rzeczywiście - na bogato.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
za trójkę w totka - i tak cud, ze wystarczyło...
Usuń