środa, 1 marca 2023

Darowizna.

 

Docent Bazyli Moczarski kończył właśnie pochłaniać soczyste parówki i z wąsów zwisały mu smętne stalaktyty stygnącej mieszaniny ketchupu i musztardy. Wąsy, rudziejące spontanicznie, były odzwierciedleniem duszy docenta i nadążały za jego nieujarzmioną duszą, bezkrytycznie dostosowując się do okoliczności. A dziś docent miał dobry humor. Odebrał wygraną w totolotka, a całość wygranej przeznaczył na konsumpcję. I parówki miały być początkiem niezbyt wypasionego menu na najbliższe dwa, góra trzy dni. Wygrana nie oszałamiała wielkością.

 

Biurko Bazylego, skropione sokami z parówek i okruchami pszennych bułeczek wyglądało, jakby było niezasiedlone od kilku lat. Pośród stert papierów walały się powyginane nerwowo spinacze, kulki z chleba i papieru, zaschnięte resztki czegoś, do czego lepiej nie zbliżać się bez uzasadnienia i skafandra ochronnego. Jednak dotknięcie tego z mozołem skonstruowanego chaosu wywoływało furię w duszy docenta Mocarskiego i każdy ze współpracowników wolał raczej obejść szerszym niż wymagany łukiem, niż wdać się w polemikę quasinaukową na temat definicji pojęcia „porządek”.

 

        Docent polował właśnie na ostatni kęs parówki usiłujący ukryć się na talerzu pośród kleksów musztardy i dumnie przyglądał się temu, co nadział na widelec, kiedy drzwi otworzyły się z impetem i wpadła pulchna i rumiana pani doktor Marianna Górska-Porębska. Skądinąd – kierowniczka pracowni i autorytet geologii naturalnej - nikt nie pytał, dlaczego naturalnej, choć ów epitet sugerował, że geologia może mieć również nienaturalne źródła, ale pani doktor i tak już rumieniła się nad miarę, a po TAKIM afroncie, gotowa byłaby zaprezentować erupcję wulkanu, który pogrążył w otchłaniach Atlantydę wraz z całym przychówkiem.

 

- Bazyli! – od wejścia rozpoczęła delegację zadań na ledwie rozpoczęty dzień tryumfu nauki nad iluzjami co poniektórych indywiduów – Rolnik Donald Półdolny z przedgórza kaczawskiego właśnie minął rogatki miasta i jedzie traktorem do nas z epokowym, monumentalnym okazem geologicznym. I ty właśnie, masz niezwłocznie zorganizować powitanie naszego darczyńcy i uhonorowanie go jak należy. Medal państwowy dostanie w swoim czasie, jednak dziś my, jako zespół, mamy obowiązek okazać mu serdeczność i polską gościnność. Urząd wyasygnował pewną kwotę, a przypomnę, że urząd (co zabrzmiało jak URZĄD!) nie należy do krezusów, więc niech Bazyli roztropnie szafuje funduszami. Jak własnymi, a nawet ze zdecydowanie większą starannością.

 

Ta ostatnia uwaga miała źródło niewątpliwie w obrazie docenta znęcającego się nad smętnie zwisającym z widelca ostatnim kęskiem bogatszego niż zazwyczaj śniadania.

 

- Taaa jest – Bazyli zamierzał stuknąć obcasami i zasalutować, nim pogna w celu błyskawicznej aprowizacji przyjęcia delegat ludu niosącego boski dar. Obcasy jednak dawno już trzymały się od docenta z daleka i nie zamierzały wydawać dźwięku.

 

Wobec tej porażki nawet nie czknął i nie obtarł paluchów, lecz wyszarpnął z kierowniczej dłoni banknoty i zniknął pochłonięty szałem zakupów. Wybiegając z instytutu wiedział już, że trzeba zakupić dwie skrzynki gorzałki – jedną na użytek niezbyt zasobnego instytutu, a drugą na czczenie rolnika. Po kilku głębszych zamierzał podsunąć mu pod nos pokwitowanie na obie skrzynki. Luksusowa, czy z kłoskiem? Aspekty polityczno-społeczne nie były mu obce. Wolał nie zrażać gościa jakąś szlachecką nazwą, bo a nuż Donald odczyta to jak wywyższanie się organu nad prostym chłopem. Ale i kłosek nie brzmiał dobrze – że niby dla wieśniaka, to słoma do butów? Powinien wybrać coś więcej stonowanego i niekoniecznie obco brzmiącego. Belweder? Dumnie i adekwatnie do urzędu? Krupnik? Świątecznie i ze smaczkiem? Krupnik, plus kaszanka z cebulką. A do tego plastry surowej polędwicy, która będzie udawać łososia, czy coś tam. Łatwe do przełknięcia i bezpieczne ideologicznie. A reszta, to już chłam owocowo-warzywny do ustalenia na miejscu i jakieś fikuśne ciasteczka.

 

Docent wracał objuczony niczym karawana po udanej konkwiście. W instytucie wrzało. Personel pod światłym przewodem pani doktor ustawiał stoły w świąteczną podkowę, a pani Basia (półetatowa sprzątaczka, która pierwsze pół etatu wypełniła we wczesnej erze mezozoicznej, a teraz dogorywała zawodowo na posterunku w szanowanej instytucji) omiatała girlandy pajęczyn pamiętających minione święta. Basowy pomruk traktora obciążonego po kres wytrzymałości wypełniał okna dźwiękiem mających się za chwilę potłuc szklanek. Kiszone ogórki drżały w słoikach, kieliszki usiłowały zachować równowagę, co nawet przed wypiciem zdawało się trudnym zajęciem. Wreszcie dźwięki ucichły i tylko miarowy krok gościa w gumofilcach marki Stomil, od których z lękiem odrywały się okruchy gliny-czy-błota.

 

Pani doktor rasowo pląsała w miejscu z niecierpliwości, personel przełykał ślinę widząc stół zastawiony tak bogato, jak nigdy, Bazyli ukradkiem wciskał reklamówkę z flaszkami, które zamierzał zaoszczędzić pod własne biurko.

 

- To jest ten, no… - gość był wysoce komunikatywny i od wejścia usiłował nadać ton gawędzie – Przytargałem! Zwalić onego na podwórzec, czy bedzieta go od razu toczyć na warsztat?

 

- Ach, panie Donaldzie – krygowała się Doktor Górska-Porębska – jeszcze nie zdecydowaliśmy, ale może najpierw pan zasiądzie z nami, bo zapewne utrudzony pan okrutnie.

 

- Ta jest – Bazyli uwielbiał funkcję wodzireja i w okamgnieniu usadził gościa na miejscu dla uprzywilejowanych, po czym od serca polał. Nawet bardziej jak od serca (wszak gość miał podpisać pokwitowanie, a Bazyli wolałby, żeby nie śledził zawartości dokumentu zbyt trzeźwym wzrokiem). Dlatego gościowi nalał szklanicę, ignorując pisklęta rżniętych kieliszeczków lordowskiego autoramentu – Szanowny pan golnie na dobry początek, a my ustalimy, co zrobić z dostawą.

 

Impreza natychmiast nabrała wigoru. Kołnierzyki stawały się zbyt ciasne, a krawaty zbędne. Ktoś porwał do tańca bardzo już rumianą Mariannę. Na dziedzińcu obelisk tkwił na traktorze bez niepokoju. Czym dla kamienia jeden dzień w tę, czy wewtę? Nie takie impertynencje znosił w swoim życiu.

14 komentarzy:

  1. Ho, ho, ho.
    Większość z tych kamieni poszło z dymem, ale część została wkopana do ziemi i nie wiedzieć czemu nazwana-węgielnymi.Te są ekologiczne. Kamień Donalda, to dar Matki Ziemi, będzie przełomem dla przyszłości Świata. Ekologiczne gumofilce, jadalne i niskokaloryczne to nic innego, jak siedmiomilowe skoki w nowoczesne kulinaria.
    Ktoś chciał puścić kogoś w skarpetkach i się sprawdza! Pora zacząć zjadać cudze buty, wyprać skarpetki i wyjąć słomę.
    przezorny Janek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ani chybi - wieszcz!

      Usuń
    2. Obecnie poszczę.
      Rozumiem krupniczek pod kaszankę w macierzystym maćku, z cebulką , kiełbaską i boczkiem z gorącej patelachy. Toż to dla zdrowotności jest.
      Niestety, dzisiejsze menu- parkowa z biedronki, kapusta z grochem i herbatka lipowa z cytryną.
      przezorny Janek

      Usuń
    3. co zrobić - nie zawsze jest promocja na kaszankę. nawet w Biedronce.

      Usuń
    4. Jest superhit, plandeka 3 na 4 po 29,99 zł. Na traktor, albo ten głaz! Trzy plandeki, to trzecia za 13 zł!
      Co pokryć trzecią plandeką? Gadanie, że od przybytku nie boli- co z rumianą Marianną, taka okazja.
      przezorny Janek

      Usuń
    5. podobną plandekę używałem (ostatnio panuje moda na "stosowanie") jako płachtę namiotową, albo ekstra podłogę zabezpieczającą namiot przed podciekaniem wody z gruntu. no i kajak kryje doskonale na wypadek dżdżu.
      polecam - za trzy dyszki, to jak za darmo!

      Usuń
    6. Jest gdzieś pogrzebany pies.
      Kaszanka jest po 15zł za kg! Problem polega na tym, ile krwi potrzeba do wyrobu np.10 kg tej padliny? Kasza prażona, gryczana w torebkach i stare gumofilce są, plandeka za 30 dyszki i kocioł do gotowania prania ze strychu, jest. Koza. Warsztat masarski, jak cholera. Koncesja na chrust. Krew. Ocet. Ile krwi mieści się w jednej świni?. Można od każdej pobrać po litrze, nie zabijając stworzenia paralizatorem i sprężynowcem.
      To może prościej już z tym kajakiem, który obawia się wody, w postaci dżdżu. Kupić kajak i plandekę, czy kg kaszanki i krupnik kupić? Ile kosztuje dziurawy kajak ze sklejki i puszka towotu na te dziury w tymże, sprawdzę. Szukam Leszka na kajak, pod plandekę. Kaszanka i krupnik.
      Nie musiałem czytać o Bazylim. Rumunka Marianna.
      przezorny Janek

      Usuń
    7. chyba nie nadążam. ale nie szkodzi. mogę trawić powolutku.

      Usuń
  2. Nabrałam smaka na tą polędwicę łososiową ( warto czasem niedojadać), a menu zrobiło swoje...Rozpięte kołnierzyki, ściągnięte krawaty, a nieujęta w tekście przeplatanka podstolna, w nierozpoznanym rytmie, wyzutymi z butów stopami, tylko podkręciła chęć na ciąg dalszy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. znaczy - znasz się na rzeczy. i tak trzymaj. grunt, to dobrze się zabawić!

      Usuń
    2. Popatrzeć/ poczytać zawsze można ...

      Usuń
    3. to boli mniej niż branie udziału.

      Usuń
  3. Wygraną przeznaczyć na wypasione jedzenie można, więc liczyłam na homara w sosie muślinowym. Zaszalał i kupił parówkę, rzeczywiście - na bogato.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. za trójkę w totka - i tak cud, ze wystarczyło...

      Usuń