poniedziałek, 15 stycznia 2018

Sfermentowane Ego.

Na podwórzu stado czarnych mesjaszy chodzi po wodzie. Zamarzniętej, ale – malkontentów i tak nie zabraknie, a one bezkompromisowo wzdłuż i wszerz przemieszczają się z godnością i niespiesznie. Przypominam sobie, że ja również i to nie od dzisiaj potrafię – co prawda woda leżała cienką warstwą rozrzucona po chodnikach, ale ja również sunąłem jak lodołamacz, transatlantyk, czy coś na kształt chudego kaszalota przez ten śliczny przestwór i rozcinałem fale zostawiając za sobą kilwater. Czyli można, jeśli się tylko chce i niech mi tu pesymiści nie wmawiają, że absolutnie nie, że to już jest passe i mało oryginalne. Nie poradzę, że dopiero niedawno zaszczyciłem świat własną osobą, ale wiadomo – na dobre czekać trzeba, czasami bardzo długo. Pomimo wszystko już jestem i po tych popisach linoskoczka, pora wziąć się za poważniejsze sprawy. Na przykład za fermentację. Bo to nie dość, że widowiskowe, to jeszcze po tych degustacjach toastach wielbiących twórcę i nieodłącznym kacu pozostawia w pamięci ludzkiej zalążek dobrego słowa, takiej adopcji, że swój chłop, że z nim, to już konie kraść z posterunków kanadyjskiej konnej, gwałcić jachty pod pełnymi żaglami, albo piętnować Appalachy uzbrojonym butem. Ale to jutro, kiedy klinem, bo teraz łeb pęka i liście tupią spadając z drzew, a echo rozwłóczyć ten dźwięk potrafi w melodię tantryczną, usypiającą niczym matematyczna hipnoza pana Kaszpirowskiego. Więc ustalone. Od jutra z przydomkiem Wielki/Potężny/Niezwyciężony, lecz dzisiaj, cichutko, w pościeli wykrawam kawałek dnia i zarażam go mrokiem. Jeszcze nie skisł ale chyba się poddał. Trudno powiedzieć, że się nie spodziewałem, bo w końcu po to poświęcam swój wielkopański czas, żeby się udało i mam – prywatną noc pośrodku dnia skupioną niemalże, jak pulpety w sosie pomidorowym skupiają się w słoikach na półkach marketów. Resztki świadomości mówią – owoce do fermentacji są potrzebne, albo kartofle. Niech chociaż ryż, żyto, czy nadgniłe śliwki, albo wysłodki z buraków. Nic z tego. W obrębie tej mojej nocy tylko wątroba gnije wraz z nerkami. Ech! Zbyt wiele na raz. Trzeba odczekać. Niedługo. Do jutra może wystarczy. A dzisiaj – niech wrony trenują, niech szukają zakazanego owocu, żeby go przerobić na diabelskiego drinka – na klina.

6 komentarzy:

  1. Za te pulpety Cię uwielbiam:-)
    Piszesz o lodzie , a ja dziś dowcip świetny czytałam: wędkarz rąbie przerębel w lodzie i na to przychodzi inny facet ze słowami
    - panie, pan tu nic nie złowi...
    - a pan to kto?
    - kierownik tego lodowiska!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mówię Ci - sprzedają takie w marketach - sam widziałem
      a dowcip przedni

      Usuń
  2. Nadrobiłam zaległości, ale "sfermentowane ego" to wisienka na torcie. Szkoda, że się na fermentacje już nie nadaję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. znaczy - masa pod spodem, a na wierzchu drobiażdżek, za to kolorowy i nietuczący?

      Usuń
  3. Witaj, Oko.

    Jestem ledwo żywa, więc dziś trochę poza tematem:

    "Nie wiedzieć nic, niczego nie nauczać, nie chcieć niczego, nie czuć nic - spać i ciągle spać: to dzisiaj moja chęć jedyna. Nikczemne to, obmierzłe, ale uczciwe życzenie...":)
    (Charles Pierre Baudelaire, "Kwiaty zła")

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń