środa, 23 stycznia 2019

Karmnik.


Jestem dziewicą. Dziewicem – jak z wrodzoną złośliwością uwielbiam o sobie mówić, by otoczenie nie uwierzyło w omamy zasłyszane i płynnie przeszło do porządku dziennego z już oswojoną, nieprawną myślą, że jestem potomkiem jakiejś starożytnej fortuny. Z pobłażliwością dla mojej rzekomej ekstrawagancji wywodzącej się od faraonów, cezarów, cesarzy chińskich, czy azteckich bóstw nieobjawionych. Nawet, kiedy się zająknę ze zdumienia traktują to, jak manierę, niczym mały paluszek odchylony zalotnie, kiedy uszko filiżanki nie mieści się nawet pod kciukiem i wskazującym.

Czasem, w rozmowach wtrącam francuskie R, czasem przedwojenne, lwowskie Ł. Złośliwie i z premedytacją mówię H gdy słowo dobija się warczącego R. Albo opowiadam o utraconych majątkach, o latyfundiach przegranych niefrasobliwie w Monte Carlo, czy o finansowaniu wypraw nieznanego nikomu żeglarza, który miał pecha nie wrócić z podróży do tam-gdzie-jeszcze-nikt-i-nigdy. Na zgubę rodowego majątku. I jak czekam kolejnych odkryć archeologicznych, żeby go odnaleźć i zobaczyć, czy zabrakło mu szczęścia, czy wręcz przeciwnie. Gdyby nie to moje Ł, pewnie zostałbym uznany za głupca, ale nieskromnie powiem, że marynarka, nawet z drugiej ręki potrafi do mnie przylgnąć lepiej niż rzep do psiego ogona, krawat bezwstydnie wygrzewa się na moim brzuchu i patrzy z pogardą, na inne, którym mniej szczęścia los zgotował.

Jestem dziewicem skorodowanym, spaczonym i zepsutym herbem, który już pięć razy przechodził gruntowną renowację, żeby nie wyblakł na frontonie. Czyszczony w portalach bram z gołębiej atencji tak wielkiej, że kształt ginął pod nawozem grzejąc się intymnym ciepłem i puchł od amoniaku przez okres nieco tylko krótszy niż niegościnne skały archipelagu Galapagos. Wyklętym baronem, zapomnianą gałęzią, która przetrwała zapędy i nienawiści czarnych i czerwonych, białych, zielonych, tęczowych i purpurowych. Nawet blado-niebieskich, albo i bezbarwnych, jeśli się tacy narodzili i knuli swoje nienawiści w zaciszu sekt, loży, kościołów, oktagonów, czy pentagramów. Przetrwałem, choć zasługa moja w tym niewielka i ledwie chwilowa. Historia i pochopność przodków przeniosły geny, skrupulatnie maskujące się pod oficjalnym, nieszczerym uśmiechem.

Jestem dziewicem z wyboru. Nie mam w sobie odwagi, żeby przeciąć nić życia, ale mam kaprys tę właśnie zakończyć. Może ktoś zapamięta. Pierwszych i ostatnich się pamięta. Pozostali, jeśli są tylko ścieżką wiodącą ku przyszłości, to muszą się wykazywać. Szczególną podłością, siłą, bezwzględnością, talentem. Nie mam w sobie wielkich cech i wielkich żądz. Trochę się boję, że moja ułomność mogłaby szukać w przyszłości wszystkiego, czym ja nie jestem. Szukać i znaleźć, zrównoważyć deficyt, żeby zakwitnąć i eksplodować. Rzucić się na świat, jak na padlinę i chlać posokę wprost z rozdartego grzbietu, z wątroby, ze szponami zatopionymi w paroksyzmie pokonanego pyska, nim sępy zwęszą padlinę. Mam w sobie wyobraźni poczerniałej, zgorzkniałej i nieufnej tyle, że przestałem zwracać uwagę na opcje optymistyczne. Na ferment, który pcha do działania z nadzieją iluzoryczną, podsycaną gorącym łbem. Albo łbem, który chytrze ukrywa się za plecami tych, których łatwiej wysłać na pierwszą linię frontu, by swoją krwią użyźnili cudze idee.

Kisnę. Gniję. Śmierdzę, bo historia zawsze śmierdzi, zanim wiatr niepamięci nie rozsnuje mgieł zarazy. A do smrodu ciągną muchy. Wystarczy, że owoc z drzewa spadnie, a przychodzą ci, którym odwagi nie wystarcza na walkę z tętniącym życiem. Oni pasą się trupami. Osy potrafią jeść jabłka rosnące na drzewie. Muszki owocówki czekają, aż owoc spadnie, aż się potłucze, zmieni kolor i zacznie uwodzić winnym aromatem. Muszki chcą się upić – nie najeść. Chcą pogrążyć się w koloryt odległy od rozsądku. Rozumiem to. Też uwielbiam stan, w którym odpowiedzialność zostawia się w szatni, a wchodzi się nagim do pokoju bez monitoringu i wolno wszystko. Głowie wolno dwa razy więcej niż wszystko. I ona czasami z tego korzysta, wstydząc się dopiero wtedy, gdy podniesie z kurzu porzuconą bieliznę dnia poprzedniego.

Miałem być dziewicem i pokoje bez monitoringu nie dla mnie. Boję się własnej, przypadkowej płodności. Boję się natarczywości muszek-owocówek, gotowych spić ze mnie to, co chcę uśmiercić. A muszki krążą, wdzięczą się, czekają okazji, żeby przysiąść. Plankton przyniesiony wiatrem, chmura pożądania falująca w ciepłym słońcu i szukająca swojej szansy. Nie wiem, czy znajdę w sobie aż tyle sił. Rezygnacja wydawała się łatwiejsza. Natura chwyta mnie w szpony i w autoerotycznych aktach kusi mnie obietnicami raju. Ocieram się dysząc ciężko. Cóż to za dziewic, który ukradkiem eksploatuje zakazane złoża? Prysznic spłukuje grzech dawno już nie pierworodny. Głowa rodzi obrazy. I ona przeciwko mnie?

A kto chciałby być synem demona? Komu spowiadać się może? Kto usprawiedliwi dylemat zdrajcy? Kto Judaszowi łzę własną szczerze utoczy. Być musiał, żeby historia się stała, a chętnych niewielu… Tylko on wziął do ręki nóż… Tylko on miał odwagę pchnąć słowem i zabić. A potem jego syn, wnuk, dziewczątko niewinne tysiące lat niesmaku noszące w genach płacze ciężarną nocą, bo kolejnego zdrajcę na świat przyszło w łonie pielęgnować. Mażę historię gumą, aż jej karty dziurawię na wskroś. Mażę bez skutku. Jestem dziewicem, który nie ma odwagi spojrzeć w twarz następnemu pokoleniu.

Płeć gorącą i pochopną w rękę biorę, w drugą nóż ostrzony laserem, żeby nie poszarpał skóry. Nim ulegnę, nim poddam się słabościom, żeby w przyszłości ujrzeć siebie. Kto chciałby taki spadek dostać? Wargi do krwi gryzę i gwałt na sobie krzykiem zapowiadam. Krzyczę strach, ból, nienawiść, wolę. Krzyczę bezradność. Przeszłość krzyczę, nawet tę nieświadomą i pluję w twarz przyszłości. Jestem dziewicem… Jeszcze… Muszki krążą wciąż bliżej, wciąż odważniejsze, bardziej zdecydowane i zachłanne… Zamykam oczy… Krzyk niepojętego bólu odbiera mi świadomość. Odbiera pokusę, możliwość i słabość. Muszki jeszcze się tłoczą, choć tego już nie wiem. Nieświadomość ciepła przytula mnie do siebie i prosi, bym z nią został już na wieki. Muszki coraz śmielej, zawiedzione, pastwią się nad ułomnością i nawet nie próbuję poznać ich myśli… Będę dziewicem… Choćbym był najsłabszy na świecie.

6 komentarzy:

  1. Głowie wolno dwa razy więcej... otóż to, dla mnie to bardzo ważne zdanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. głowie wolno jeszcze więcej - mi najwyraźniej zabrakło odwagi, żeby napisać prawdę.

      Usuń
  2. O przewrotności
    życia😎😋wszystko się kończy i dziewiczych umiera

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko się kończy i dziewic
    umiera
    Tak miało być

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a co. nie za każdym razem musi być, że żyli długo i szczęśliwie.

      Usuń
  4. Zbyt ciężki kaliber tego opowiadania, jak na tę porę (6:42), abym mogła się do niego odnieść.
    Więc tylko zostawiam życzenie Miłego Dnia. :-D

    OdpowiedzUsuń