środa, 29 marca 2023

Międzykontynentalnie.

 

Ostatnie czarownice czmychały przed budzącym się porankiem, podążając do dziennych czatowni równie cicho, jak kosy przemykające od drzewa do drzewa. Puchaty wróbelek prowadził mnie do celu niczym miodowód i nawet nieco przypominał nażartego do obłędu ptaszka z Afryki. Słońce usiłowało podpalić śpiące na firmamencie chmury, jednak czujność ludzka mu przeszkodziła. Samolot odciął widnokrąg od chmur płonącą wstęgą – podobnie broniły się przed pożarem sawanny plemiona zamieszkujące ją od wieków. Krótkimi skokami, gdzieś znad pól zbliżało się ptaszysko większe od gołębia i korzystając z przystanków na licznych antenach skrupulatnie przemierzało osiedle wypatrując z wysoka ciepłej strawy. Lew miejskich przestworzy rozleniwiony był chyba wcześniejszymi sukcesami, bo brzuszek wyraźnie mu ciążył i skłaniał do dłuższych odpoczynków, gdy tylko żerdka anteny przestawała mdląco kołysać się pod obciążeniem. Budowlańcy połyskując paskami odblaskowymi na ochronnej odzieży grawitowali w stronę rusztowań założonych parę dni temu, a każdy z siatką dopiero co kupionego śniadania. Niechybny znak, że cisza nocna odchodzi, zniesmaczona zbliżającym się jazgotem elektrycznych narzędzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz