Czułem niepohamowaną potrzebę stworzenia
nietuzinkowej urody. Natchnienie, to jednak za mało, kiedy warsztat ubożuchny,
a talent czmychnął, nie racząc kolaborować. Poszedłem w techno. Nos ozdobiłem kawałkiem
metalu, drugim raziłem brew, pod tekstylia wsypałem puszkę gwoździ, żeby się samodzielnie
zagospodarowały.
Z farbami poszło gorzej – Warhol by
się obśmiał, kiedy olejnicą chlasnąłem na odlew przez grzywkę, a ramiona
ozdobiłem monochromatyczną grafiką – stylówka rodem z serwetki omotanej
zawijasem podczas zaangażowanej rozmowy telefonicznej. Na grzbiet nie sięgałem – fizyka ciała ograniczała mnie.
Wdzianko unisex maskujące płeć i pozostawiające
niepewność rozpoznania zwiadem dopełniło obrazu. Przed wyjściem, jeszcze w tyłek
tampon wepchnąłem, żeby fizys powlec szlachetnym cierpieniem.
To teraz wiem, skąd u niektórych wieczny Mars na twarzach:-)
OdpowiedzUsuńjotka
żeby tylko nie wykupili zapasu tamponów w aptekach.
UsuńMuszę pogrzebać i zobaczyć skąd się u mnie ta mina bierze...
OdpowiedzUsuńnie zapytam, gdzie zamierzasz grzebać...
UsuńMoże nie ważne gdzie a co wyciągnę? ...aż boję się myśleć...
Usuńeskalacja. zaczyna się robić duszno i niebezpiecznie.
Usuń